Kredowe dzieła sztuki w wykonaniu natury - calanchi
wtorek, sierpnia 08, 2023Szary i gliniasty - to wcale nie brzmi dobrze, a jednak to podstawowe epitety, żeby opisać calanchi. Można jeszcze dodać ostry, zadziorny, nieziemski... Nieziemski, bo gdyby nie zieleń o tej porze roku, calanchi przypominałyby krajobraz księżycowy. Epitety mogłabym mnożyć bez końca - fikuśny, finezyjny, surrealistyczny, cudaczny...
Od Riolo Terme, przez Brisighellę, aż do Marzeno ciągną się zadziorne, czasem ostre jak żyleta, szaro srebrzyste granie. To podobno najdłuższy łańcuch kredowy w całej Itali. Ciągnie się przez około 25 kilometrów. Inne znane parki oprócz Vena del Gesso Romagnola to Parco Regionalne dei Gessi Bolognesi i Calanchi dell'Abbadessa.
W niedzielę, z braku lepszego planu, Mario zaproponował, żeby wrócić na via Pideura i zobaczyć jak się mają calanchi po majowym kataklizmie. Poprzednim razem byliśmy tam w maju dokładnie na dwa dni przed wielką powodzią. Było wtedy zimno i pochmurno, a pola upstrzone były karczochami. Tym razem po karczochach nie było już oczywiście śladu, soczystą zieleń zastąpiło częściowo pszeniczne złoto skoszonych zbóż, ziemia zrobiła się wypalona, ale droga - co najważniejsze - nic a nic nie ucierpiała, co zważywszy na delikatną strukturę tutejszej gleby było wręcz nieprawdopodobne.
Wiosenne ulewy zaszkodziły jednak winnicom. Nie jestem ekspertem w temacie, ale też nie trzeba nim być, żeby gołym okiem zobaczyć mizerne kiście, z których powstaje słynne Sangiovese di Romagna.
Tak czy inaczej spacer był piękny, bo piękne są tereny wokół Brisighelli - piękne latem i zimą, w słońcu i w deszczu. Po sobotnich perturbacjach pogodowych znów wróciło słońce, a filuterny wiatr ganiał po lazurowym niebie puchate obłoki jak na przesłodzonych obrazkach.
Mogłabym ten wpis dodać do wczorajszych słów jako kontynuację hymnu pochwalnego ku czci Romanii... Winniczny patchwork, srebrzyste grzebienie calanchi, złote rżysko... Jak dobrze, że jeszcze przez kilka tygodni jest lato, jak dobrze, że tylko nieliczne pola nabzdyczyły się burymi bruzdami.
Znów dziś 1:0 dla czasu, słabo wypadam w codziennej galopce. Pięknego dnia!
A jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji, zapraszam do oglądania i podawania w świat, coś z zupełnie innej bajki, z ostrych calanchi na kojące duszę Pratomagno, poszybujcie z nami:
GRZEBIENIE to w tym znaczeniu CRESTE
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
2 komentarze
Piękne i to, i to, i to... a Protomagnio przypomina troszkę bieszczadzkie połoniny, tylko wysokość nie ta. Pozdrawiam. Hanka. Zachwyt i zazdrość :)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę z tego odcinka. Kiedy kilka lat temu byłam z rodziną w Toskanii, to mieszkaliśmy w Loro Ciuffenna. Niestety nie udało nam się być wtedy na Pratomagno, ale ciągle obiecuje sobie, że tam dotrę. Mam nadzieję, że się uda. Pozdrawiam serdecznie. Kasia
OdpowiedzUsuń