urodziny

Bo wiek to trzeba ustalić z samym sobą....

piątek, lipca 31, 2020


To jest jakaś kpina! Nie, nie! Nie żeby mi osobiście z tą liczbą było źle - wręcz przeciwnie - kocham ten czas i kocham mój wiek i chętnie wystosowałabym petycję, by właśnie teraz czas lekko zwolnił, ale... Pomyślcie jak się czuje moja Mama ze świadomością, że ma córkę czterdziestotrzyletnią. No jak? To jest kpina. Czas - Kpiarz śmieje nam się w twarz. Biedna moja Mama, pewnie myśli - "to było jakby wczoraj, kiedy rozklekotaną nyską mnie do szpitala na Bielanach wieźli..." 
"Wczoraj" = 43 lata temu.

Każdego roku obiecuję sobie, że przygotuję wcześniej na okoliczność moich urodzin jakiś porządny wpis - na przykład w tym mogłyby być roku 43 rzeczy, których o mnie nie wiecie albo 43 rzeczy, które kocham albo 43 dziwactwa. Coś w tym stylu... Ale potem - jak widać - tak jak zawsze kończy się na improwizacji, na pisaniu pod wpływem chwili. Nie umiem pisać na zamówienie, na zapas, nie planuję konkretnych artykułów. Każde jedno słowo, każda jedna myśl, to refleksje z bieżącej chwili. 
I tak oto mamy znów koniec lipca. Czas Kpiarz. 



Naprawdę lubię swój wiek. Uwielbiam ten czas tu i teraz, mimo wszystkich problemów, od których czasem ciężko na ramionach. Najpiękniejsze w tym wieku jest poczucie, że coraz mniej muszę i coraz więcej mogę. Ostatnio Tomek zapytał się o jakiegoś artystę z lat osiemdziesiątych:
- On był znany, kiedy byłaś młoda?
- Przecież ja cały czas jestem młoda! - odpowiedziałam oburzona. 

Ja przecież jestem młoda - i jestem i tak się czuję. Poza tym rację miała Maria Czubaszek - kobieta w pewnym wieku powinna ustalić ile ma lat i już tego się trzymać. 

Mam też poczucie, że jest jeszcze wiele do zrobienia... 
Skrzydła wyrosły mi całkiem niedawno, ale myślę, że na realizację planów i ambicji nigdy nie jest za późno. Żyję tu gdzie żyć chciałam, dzieci mam wspaniałe, Dom z Kamienia czyta coraz więcej ludzi, udało mi się puścić w świat pierwszy e-book... To po czterdziestce znalazłam nowych Przyjaciół. Mam nadzieję, że kolejne lata przyniosą następne radości i następne spełnienia. 

Te dni są wariackie do kwadratu. Ledwo odeszłam od pieca, gdzie pomagałam serwować pizze, a tu zaraz lekcje, przekazanie zdjęć, zaraz zakupy, kolejny ślub do sfotografowania, Florencja z Gośćmi i pewnie Bolonia, zaraz trzeba z domem sprawy sfinalizować. Na głowie tysiąc spraw... Jednak w tym wszystkim Mario zadbał, by dziś wieczór był dla mnie. Tym razem nic nie będę serwować. Tym razem w gronie Przyjaciół i znajomych zasiądziemy przy wspólnym stole, zjemy mariową pizzę i tort, który wczoraj wspólnymi siłami przygotowało dla mnie czterech nastolatków. Będziemy wspólnie te moje 43 lata świętować i cieszyć się ostatnim w tym roku lipcowym wieczorem.

Nastolatki zamiast bawić się nad rzeką...
szykują tort dla matki swojej i nie-swojej. 
- To już ostatni dzień, kiedy mogę powiedzieć, że mam 42 lata - wzdycham sobie po obiedzie.
- I co z tego? Dziś masz 42, jutro 43. Co w tym takiego wielkiego? - Mikołaj zawsze wie co powiedzieć. 

Dziś na koniec sama sobie znów, jak co roku życzę przede wszystkim ZDROWIA. Zdrowia końskiego, żeby to wszystko udźwignąć, żeby jeszcze wiele móc zrobić, żeby dzieci w świat szczęśliwie wypchnąć, a potem w takiej formie jak teraz ruszyć z plecakiem szlakiem "Italia". 

Zdrowie jest najważniejsze, do reszty planów i marzeń potrzebne są: chęci, motywacja, fantazja, upór, cierpliwość, wytrwałość, odwaga i odrobina pokory - a tego mi raczej nie brakuje.
Dobrego dnia i ciao luglio!

LIPIEC to po włosku LUGLIO (wym. lulio)

Florencja

Kościół, którego nie ma - Sekretów Florencji ciąg dalszy

czwartek, lipca 30, 2020


- Tu jest wszędzie coś! - Powiedziała S. w czasie ostatniego spaceru po Florencji. - Tu jest tyle tego wszystkiego... - zadziwiała się, kiedy stałyśmy akurat przed misterną fasadą palazzo, a ja opowiadałam o Biance Cappello i to jest właśnie to, co sama zawsze powtarzam - żeby poznać Florencję jedno życie to mało! Przecież bywam we Florencji bardzo często, ostatnio nawet raz - dwa razy na tydzień i za każdym razem odkrywam coś nowego - posąg, palazzo, uliczkę, tabliczkę... Florencja jest niewyczerpaną skarbnicą. I jeśli ktoś był we Florencji raz dwa, czy nawet trzy i mówi, że już ją całą zwiedził, odhaczył, to śmiech mnie ogarnia... 

Oto ja! "Specjalistka" od Florencji! Ileż razy tędy przechodziłam i choć na pewno widziałam te kolumny wtopione w ścianę, to nie przyszło mi nigdy do głowy, by bliżej się nimi zainteresować. Via della Ninna - uliczka biegnąca pomiędzy Palazzo Vecchio i Uffizi wzięła swoją nazwę od dzieła Cimabue Madonna della Ninna. Dzieło to znajdowało się w istniejącym w tym miejscu tysiąc lat temu kościele - w chiesa San Pier Scheraggio 
Była to w średniowieczu bardzo ważna świątynia, która jeśli chodzi o rozmiary, była drugą zaraz po Santa Reparata. 
Wybudowana w stylu romańskim, poświęcona w 1068 roku, uznawana była za prawdziwą perłę architektury. Swoją nazwę wzięła od od fosy, która biegła wzdłuż pierwszych murów miasta - fossato di schiaraggio.

Kościół ten był bardzo ważnym budynkiem w życiu dawnej Florencji - to tutaj bowiem wybierano gonfalonierów i priori, kiedy jeszcze nie było Palazzo Vecchio. Tutaj też miały miejsce ważne zgromadzenia, w czasie których do ludu przemawiali sam Dante i Boccaccio. 
Pod koniec trzynastego wieku aby zrobić miejsce na powstający Palazzo Vecchio wyburzona została jedna nawa - właśnie ta, gdzie znajdowała się Madonna Cimabue. Kolejne wyburzenia miały miejsce ponad sto lat później. W końcu w XVI wieku, kiedy Vasari pracował przy budowie Uffizi, świątynia została wchłonięta przez nową zabudowę, tracąc wtedy dzwonnicę i maleńki cmentarz, ale jeszcze do drugiej połowy XVIII wieku pełniła funkcję religijną. Ostatecznie w 1782 roku została przekształcona na archiwum.

W latach siedemdziesiątych minionego wieku jej ocalałe dawne wnętrza zostały poddane zabiegom archeologów i dziś stanowią jedną z sal Galerii Uffizi.


Z pokorą uczę się Florencji dzień po dniu. Nastawiam uszu, otwieram szeroko oczy, szperam tu i tam... Firenze jest moim fiksum dyrdum, ambicją, pasją, miłością. Jest na świecie i w samej Italii wiele pięknych miast, ale ja choć to zakochiwanie się trwało długo i szło początkowo po grudzie - opowiadałam o tym sto razy i od tego zaczynam moją opowieść w Sekretach Florencji - to jednak nie wyobrażam sobie, bym dziś tę miłość mogła zdradzić dla innego miasta...
Jeśli będziecie chcieli pospacerować po Florencji razem ze mną i posłuchać o wielu innych ciekawostkach piszcie śmiało. A ja tymczasem wciąż dokładam nowe perełki do drugiej części Sekretów.


Zimna kawa w barze tuż obok Santa Maria Novella była jak zbawienie. Postawiła nas znów na nogi. To był piękny dzień, dobry dzień. To są właśnie kolorowe koraliki mojej toskańskiej codzienności... 
Dobrego dnia! 
ZBURZYĆ to po włosku DEMOLIRE (wym. demolire)


Florencja

Jeszcze jedno florenckie ukochanie i detale z Santa Croce

środa, lipca 29, 2020

   


Palazzo dell'Antella to z pewnością najładniejszy budynek na Piazza Santa Croce zaraz po bazylice. Palazzo wyróżnia się spośród pozostałej zabudowy placu siedemnastowiecznymi freskami, które podobno zostały zrealizowane przez grupę kilkunastu artystów w zaledwie dwadzieścia dni. 
Uważne oko poza freskami zauważy jeszcze jeden interesujący szczegół. Okna palazzo nie są rozstawione w tej samej odległości od siebie. Przesuwając wzrok w kierunku bazyliki widać wyraźnie, że okna się zagęszczają. To celowy zabieg - złudzenie optyczne, mające na celu przedstawić pałac większym niż jest w istocie. 


Większość turystów przybywających do Florencji słyszała z pewnością o calcio storico. Ja sama pisalam o tym nie raz. Mówi się, że calcio to przodek dzisiejszej piłki nożnej, nawet jeśli zasadami przypomina bardziej rugby. W Calcio Storico od stuleci rywalizowały ze sobą drużyny poszczególnych dzielnic miasta. Najważniejszy - finałowy mecz odbywał i odbywa się nadal - tradycja wciąż jest kultywowana - na Świętego Jana, który to przy okazji jest patronem Florencji i którego imię nosi też jedna z dzielnic miasta. Mówi się, że początki Calcio Storico sięgają XV wieku, ale to 17 lutego 1530 roku w czasie najazdu wojsk Karola V, odbył się pamiętny mecz, którego to kontynuacją jest trwająca po nasze czasy barwna tradycja. Umieszczony na fasadzie marmurowy dysk miał wyznaczać dokładnie połowę boiska. 


Florencja przywitała nas wczoraj takim upałem, jakiego dawno nie było. Nawet w Biforco już po 19.00, kiedy wysiedliśmy z pociągu termometr przed barem pokazywał 32 stopnie. Zastanawiałam się jaka temperatura musiała być we Florencji w pełnym słońcu. Strach myśleć. Było naprawdę gorąco. Prawie cała nasze grupa choć chętna była do marszu i zwiedzania, to jednak przystanki w cieniu, na ławeczkach, w zraszaczach, czy gdzie tam jeszcze odrobina ulgi, były bardziej niż konieczne. Włosi na takie słońce mówią, że "spacca le pietre” (rozłupuje kamienie).


Dzień tak czy inaczej był piękny, nawet jeśli upał wymęczył nie na żarty. Dzień był piękny, bo to przecież Florencja, bo z Przyjaciółmi, bo z dobrymi kanapkami, chłodnym winem, z lodami, kawą, z Duomo, marmurami, z kopułami, dzwonnicami, z legendami, z historią, z artyzmem, mitem, legendą, w której prawdy niewiele lub całkiem sporo…


Dzień był piękny, bo zrównoważył w sobie ucztę kulturalną, śmiech i moje prywatne wzruszenia, do których tym razem przyczynił się też najmłodszy. Dzień był piękny, bo znów mogłam podzielić się z kimś moim entuzjazmem. Dzień był piękny, bo miałam czas na kawę z Tomkiem. Dzień był piękny, bo Mikołaj kolejny raz potwierdził, że może śmiało zastępować mnie w roli przewodnika. Dzień był po prostu piękny...


Dziś już czas na mnie, bo w drodze kolejni Goście. Czas na mnie, bo dnia znów ktoś ukradł mi już ponad połowę. Najbliższe dni będą bardzo na wariata, najbliższe dni będą obfitowały w wiele najróżniejszych wydarzeń, ale nim pozwolę się wciągnąć w kolejny wir zdarzeń, jutro jeszcze raz uraczę Was porcją florenckich wrażeń. 


Miłego popołudnia!


SPACCARE - to po włosku rozłupywać, pękać