Nie mieliśmy wielu opcji, jeśli chodzi o cel niedzielnego wojażowania. Już sama myśl o wojażowaniu podszyta była brawurą. Z drugiej jednak strony siedzenie w domu i czekanie na "niewiadomoco" wydawało się absurdem. Prognozy straszyły burzami, z żadnej możliwej strony lazur nieba nie był zdecydowany. Pomyśleliśmy więc, że przedostaniemy się do Mugello na drugą stronę Appennino i dalej zobaczymy...
Najbardziej kusiło nas Vicchio i la casa del prosciutto, bo miejsce to już zeszłego lata bardzo nas urzekło, ale kiedy zjechaliśmy z gór i zaczęliśmy zbliżać się do kluczowego skrzyżowania, jeszcze raz oceniliśmy czystość nieba i ostatecznie w Borgo San Lorenzo skręciliśmy w stronę Scarperii, tym bardziej, że przypomniałam sobie o niedzieli kolekcjonerów.
- O! Popatrz! W Sant'Agata jest też święto truskawki - powiedziałam pokazując w kierunku jednego z plakatów, kiedy już zaparkowaliśmy Rangera i spacerem zmierzaliśmy do centrum mugellańskiego miasteczka..
- Dobry pomysł - przytaknął Mario. - Potem jedziemy na truskawki. Dlaczego nie?!
Wzdłuż głównej ulicy prowadzącej na centralny plac, nad którym góruje Palazzo Pretorio ustawione były vespy, skutery lambretta, moto Guzzi i stare rowery. Aż klasnęliśmy w ręce z radości. Myśląc o kolekcjonerach - wyobrażałam sobie raczej zbieraczy starych winyli, znaczków czy monet, a tu okazało się, że jednoślady były tylko wstępem. Cała piazza zastawiona była reliktami motoryzacji z różnych epok.
- Zobacz! Zobacz! - wołał Mario uradowany - To moje pierwsze auto!
- Lancia?
- Ależ to był samochód... - W Mario wykipiała mieszanka radości i nostalgii, co oczywiście przypieczętowaliśmy sesją zdjęciową.
- A mój tata miał takiego Volkswagena, tylko nasz był pomarańczowy i miał bagażnik na dachu. I pozwalał mi jeździć na tym schodku - oczywiście tylko po polnych drogach, na wsi, gdzie spędzaliśmy wakacje!
- Alfa... to też legenda.
- 1973... Nawet nie było mnie w planach... O zagłówkach oczywiście nikt jeszcze nie słyszał.
- Ha! Cztery biegi! Co za czasy...
Zrobiło się bardzo sentymentalnie... Auta były piękne, a zgrywanie "divy" w takiej scenerii było naturalną, spontaniczną konsekwencją!
Dojechaliśmy do miasteczka wczesnym popołudniem, kiedy plac nieco się przeludnił, ale nim dopiliśmy nasze przedwczesne aperitivo, znów zaczęło się zagęszczać, więc przeszliśmy jeszcze raz oglądając każdy relikt - arcydzieło motoryzacji ze wszystkich stron, złapaliśmy kolejne kilkadziesiąt kadrów, a potem przypomnieliśmy sobie o truskawkach...

O tym czy zjedliśmy truskawki w Sant'Agata oraz o tym co znaleźliśmy na koniec dnia opowiem już jutro. Dzień znów się skurczył do niemożliwości, a na mnie czeka jeszcze milion zajęć.
Po deszczowej nocy, która szczęśliwie nie przyniosła nowych osuwisk, poniedziałkowe popołudnie okazało się łaskawe. Tomek - znów dzięki uprzejmości życzliwych - dotarł do szkoły i wystąpił w nowej - tym razem kreskówkowej roli. Dziś wrócą do domu obydwaj, a ja postaram się w tym wszystkim nie zwariować i nie osiwieć do końca.
Niestety wariactwo ostatnich tygodni zaczyna mi się przekładać na ból głowy. Oby tylko ten pozostał pod kontrolą.
Na koniec, nim powiem "dobrego tygodnia", zaproszę Was jeszcze do sklepu Pani Basi, która ubrała mnie wiosennie w delikatny muślin! Ta sukienka, która jest, a przez swoją lekkość jakby jej nie było, weszła do mojego ulubionego wiosenno - letniego zestawu.
Pięknego, czerwcowego poniedziałku i już teraz zapraszam Was na ciąg dalszy opowieści o niedzielnym wojażowaniu i o Tomka żegnaniu się z liceum.
BIEG (w samochodzie) - to po włosku MARCIA (wym. marczia)