Mgle w końcu się udało. Udało koncertowo. Udało nie tylko do nas wdrapać, ale też być najbardziej ponurą ze wszystkich listopadowych mgieł. Tak czy inaczej odważnie wyszłam z domu z Nikonem na szyi, by choć te kilka kroków odbębnić - w myśl zasady "żadna zła pogoda mnie nie wystraszy". Potem przyjechał Mario i pojechaliśmy na Passo della Peschiera, na najwyższy w naszej gminie punkt na asfalcie, bo Mario był przekonany, że tam się ta mgła na pewno nie wdrapała. Już miałam wizję jak piękne zdjęcia zrobię, jak stanę sobie ponad tą mgłą, gdzie królują słońce i lazur...
Okazało się jednak, że w niedzielę mgła oddała się z zapałem wspinaczce wysokogórskiej i nawet na tysiącu metrach bury kisiel spowijał cały krajobraz... Okropieństwo. Proprio novembre...
Niedziela to najmilszy dzień w tygodniu, ale jest jej zdecydowanie za mało... Raczej nie udaje mi się w sobotę "ogarnąć" wszystkich lekcji na kolejny tydzień, więc i część niedzieli upływa na siedzeniu przed komputerem. Oznacza to, że pracuję praktycznie bez przerwy i zaczynam czuć coraz mocniej jak brakuje mi oddechu. Wczoraj uświadomiłam sobie, że najbliższy weekend to przecież u nas długi weekend i dobrze, że przynajmniej chłopcy choć ciutkę odetchną. Oby tylko jakaś pogoda ludzka była, bez mgieł alpinistek. Już na samą myśl o śniegu zapowiadanym za kilka dni mam ciarki...
W niedzielę postanowiłam też wyciągnąć kalendarz adwentowy i zacząć go wypełniać. Miałam ochotę obwiesić lampkami balkon, ale ponieważ nie widziałam jeszcze w miasteczku ani jednego światełka, pomyślałam, że jednak nie będę wychylać się przed szereg. Dopiero wieczorem, kiedy zapadły ciemności okazało się, że w Biforco tych światełek jest już całkiem sporo. Tylko Marradi w tym roku pozostało nierozświetlone. Dlaczego? Nie mam pojęcia...
Niedziela była mglista i zmęczona, ale na pewno wyjątkowo smaczna. Ileż to dobroci wylądowało na naszym stole! Istna rozpusta! Najpierw Tomek zażyczył sobie american pie. Nigdy w życiu tego nie robiłam i szczerze mówiąc w ogóle przepis do mnie nie przemawiał. Nie zrobiłam nawet zdjęć w trakcie przekonana, że mój eksperyment wyląduje w koszu. Tymczasem... Che bontà!!! Do powtórzenia i udokumentowania!
Potem na kolację były jajka z truflami! Trufle podarowała mi dobra dusza, która wie, że to jeden z moich ulubionych smaków. Ponadto w kamiennym kociołku pyrkotała zupa z warzyw ogródkowych z cavolo nero w roli głównej. Takie "eko", że świat nie widział.
A dziś czeka mnie znów wizyta w gminie, do tego muszę zahaczyć o przychodnię, bo chłopców dokumenty na dniach tracą ważność i już na samą myśl, że tyle dziś spraw do załatwienia aż mi się słabo robi... Jutro powinna dotrzeć kolejna tura klamotów z Ikea. Swoją drogą kolejne dwa kartony udało się w weekend rozpakować. Mam wrażenie, że ktoś posadził mnie na kręcącą się w zawrotnym tempie karuzelę...
Żegnamy listopad i witamy nowy tydzień. Dobrego poniedziałku!
WŁAŚNIE LISTOPAD to PROPRIO NOVEMBRE (wym. proprio nowembre)
sukienka: www.madame.com.pl