Nie mam odwagi przytoczyć dziś "na głos" słów Mikołaja, które wygłosił, kiedy w zeszłym roku na moim torcie stanęło 46. Tak czy inaczej słowa te wracały do mnie w myślach wiele razy w czasie ostatnich miesięcy i przyprawiały mnie o dreszcze. Krótko mówiąc od dziś jestem starsza od mojego Taty i to wydaje mi się takie abstrakcyjne...
Wczoraj też szukając w szafce świeczek odkryłam, że dzisiejsza kombinacja cyfr jest dokładnie odwrotnością tegorocznych cyfr mojej Mamy! 47 i 74... Przedziwny układ!
Siódemkę bardzo lubię, tych siódemek w moim życiu jest wiele, trzy już w samej dacie urodzenia - siódmy miesiąc i siedemdziesiąty siódmy rok... Moje pierwsze dziecko urodziłam siódmego dnia i siódmego miesiąca, młodsze w innym miesiącu, ale dnia siedemnastego. I dziś kończę 47 lat...
To był burzliwy rok. Nie było spektakularnych sukcesów (życie nie składa się ze spektakularnych sukcesów!), w zamian za to przetoczyło się kilka prawdziwych kataklizmów, które na zawsze pozostaną w pamięci. We wrześniu trzęsienie ziemi w dosłownym tego słowa znaczeniu, które podarowało nową traumę, a potem metaforyczne, rodzinne trzęsienie ziemi z tsunami i tornadem. To był też pierwszy rok życia z jednym już tylko dzieckiem pod tym samym dachem oraz rok kolejnej lekcji, że z ufnością wobec ludzi trzeba bardzo uważać i nim otworzy się przed kimś drzwi swojego domu, lepiej się pięć razy zastanowić.
Trzęsienie jedno minęło i mam nadzieję, że podobne atrakcje zostaną nam oszczędzone, drugie poukładało na nowo świat i nauczyło pokory i otwartości, stając się chyba jedną z najważniejszych i najtrudniejszych życiowych lekcji, rok z samym Mikołajem w gnieździe był najpewniej przedostatnim zanim to gniazdo całkiem opustoszeje i był bardzo piękny i wyjątkowy, a nadszarpnięta ufność wobec ludzi... no cóż - nauczyła ostrożności, a może niczego nie nauczyła...
Tyle w kwestii trudów, a teraz to, co wywołało uśmiech - tych momentów było zdecydowanie więcej i na nich lepiej się skupić!
Przede wszystkim zrealizowany plan rodzinnych wakacji i to zrealizowany tak, że klękajcie narody! Odwiedziłam Francję, Hiszpanię, popatrzyłam na ocean, powędrowałam szlakami Pirenejów. W tym roku odwiedziłam też nowe miejsce w Italii - wspaniały, wielkanocny wyjazd do Bolzano! Wracałam też do miejsc, które już dobrze znam - do ukochanej Florencji, do równie ukochanego Livorno, znów popłynęliśmy na Capraię, byłam w Rimini, w Bolonii, w Ravennie, w Pizie, w Volterze, w Certaldo, w Lukce, wędrowałam śladami Etrusków, wojażowałam z Mario Rangerem po bezdrożach Toskanii i Romanii, przeszłam setki kilometrów po Apeninach, odwiedziłam multum wystaw i muzeów, uchwyciłam tysiące kadrów, napisałam niezliczoność słów...
To był też rok spotkań z ludźmi. Do Marradi zawitała Mama i cała Świta w komplecie, Paw, starzy przyjaciele, nowo poznani znajomi, niektórzy wrócili nawet dwa razy. Spotkałam się z moimi kochanymi dziewczynami: H., J., O. - każdej z osobna dziękuję, że byłyście i czekam na więcej! Dziękuję za nowe spotkania i całkiem nowe znajomości, które narodziły się nie tak dawno, ale już stały się bardzo ważne.
I choć w duszy jestem samotnikiem i naprawdę bardzo lubię być sama, to musicie wiedzieć, że Wy wszyscy jesteście w moim życiu bardzo ważni! Za to bycie - realne, codzienne, raz na jakiś czas, wirtualne, myślami, słowem pisanym, gestem - z całego serca dziś dziękuję <3
Patrzę na moją mapę marzeń sprzed kilku miesięcy. Kilka z nich teraz bym zmodyfikowała, ale na to będzie czas, kiedy znów nadejdzie odpowiedni układ gwiazd. Wiele z nich się pewnie nie spełni, a już na pewno nie w najbliższym czasie. Jednak prawdę mówiąc - im więcej tych marzeń trudnych do spełnienia, tym większa we mnie siła. To one napędzają mnie każdego dnia. To one spychają mnie rano z łóżka, to one każą łapać za pióro, ołówek, długopis, to one każą wyjść, iść, byle przed siebie, fotografować, celebrować każdą najmniejszą chwilę. Siła marzeń ma ogromną moc, więc naprawdę warto marzyć! Ja bez tego mojego worka marzeń nie umiałabym żyć.
Za miesiąc spakuję plecak i wyruszę na samotny trip. To tak, żeby dotrzymywać obietnic danych samej sobie i żeby nigdy nie ustawać w szukaniu inspiracji. Mam nadzieję, że kolejny rok będzie dla mnie łaskawy i że przede wszystkim zdrowie będzie mi dopisywać. Tego ostatniego życzę sobie niezmiennie, najbardziej, bo to jest jedyna rzecz, na którą niestety do końca nie mamy wpływu.
Gdzieś tam w środku jestem nadal małą dziewczynką, nie mamą dorosłych dzieci, nie blogerką, nie autorką trzech książek, tylko małą dziewczynką z blond warkoczykami w falbaniastej sukience, która siedzi pod kopką słomy na starym zdjęciu. Ta mała dziewczynka patrzy dziś na te 47 i zaśmiewa się w kułak, szczerze tymi cyferkami ubawiona. Miej się dobrze mała dziewczynko! Zawsze i wszędzie!