Florencja

O burym dniu i 100 letnich urodzinach

czwartek, października 31, 2019


I tak oto październik 2019 piękny jak malowany żegna się z nami w łzawym nastroju. W środę skapitulowałam i uruchomiłam piec. Nawet nie tyle dla ciepła, bo jednak wciąż można było spacerować po dworzu w grubszej bluzie, ale bardziej dla klimatu, dla oka, które cieszyły płomyki skaczące za szybką. Bez słońca, bez światła to zaraz się człowiekowi robi byle jak na duszy. 
Środa popisała się tak zwaną klasyczną pogodą "barową". Tu wprawdzie do baru chodzi się przy każdej okazji i nie okazji, przy każdej aurze, świątek, piątek i tak dalej, po prostu we Włoszech do baru się chodzi i basta! 
Tak czy inaczej przy tak burej pogodzie szklaneczka czegoś mocniejszego to jak lekarstwo na duszę i ja dziś mam dla Was właśnie coś na rozgrzewkę, dla kurażu, coś wyjątkowego! Jeszcze jedna zaległa historia, która "dla odmiany" początek bierze we... Florencji. 

Bez obawy! Nie będę dziś zanudzać kolejną "Ostatnią Wieczerzą", ale żeby nie było - mam jeszcze jedną w zanadrzu! Dziś coś bardziej przyziemnego, szczypta hedonizmu, po tym całym sacrum ostatnich dni, dla równowagi czas na odrobinę profanum. Oto przed Państwem koktajl Negroni i jego historia!


Okazja, by opowiedzieć o jednym z najbardziej znanych koktajli świata jest nie byle jaka, bo oto w tym roku Negroni świętuje dokładnie 100 lat. 
Legenda mówi, że na początku zeszłego stulecia żył we Florencji hrabia Camillo Negroni. Ekscentryczny światowiec miał w zwyczaju zatrzymywać się na aperitivo w Caffe' Casoni (późniejsza Giacosa) przy via Tornabuoni i zamawiać zawsze koktajl zwany Americano

Americano był popularnym wtedy drinkiem, w skład którego wchodziły: woda sodowa, campari i czerwony wermut. Pewnego dnia jednak hrabia znudzony tym samym napitkiem poprosił barmana, by ten dodał do koktailu odrobinę mocy, on sam zaproponował, że może by tak wodę sodową zastąpić ginem! 
Nowa wersja Americano szybko stała się popularna. Początkowo zmodyfikowany drink nazywano Americano w stylu Negroni, a z czasem przyjął oficjalną nazwę Negroni. 

Gdyby ktoś po deszczowym dniu miał ochotę zaserwować sobie florenckie aperitivo, podaję przepis: 3 cl ginu, 3 cl campari i 3 cl czerwonego wermutu, do tego dużo lodu i plaster pomarańczy. Alla vostra!

Podczas jednej z ostatnich florenckich wypraw próbowałam odnaleźć legendarny lokal. Po Giacosie przeszedł on w ręce Roberto Cavalli, ale teraz jego miejsce - o ile się nie mylę - zajął Giorgio Armani. 


Niedosłowne tłumaczenie, ale sens ten sam polskiego WASZE ZDROWIE - to ALLA VOSTRA (wym. alla wostra)

jesień

Październik i jego "efekty specjalne"

środa, października 30, 2019


Tak się kolejny raz złożyło, że wtorek zrobił się wolny od lekcji. Znów po cichu, po cichutku chodziła mi po głowie Florencja, jednak prognozy pogody dla zachodniej strony były bezlitosne, jakby jednogłośnie chciały powiedzieć - "o Florencji dziś zapomnij!" 

W ostatni wtorek października deszcze miały nawiedzić całą środkową Italię. W toskańskiej stolicy miało padać od rana, w Marradi od popołudnia. Tymczasem, dopiero kiedy po kolacji kładliśmy się spać, z nieba nad doliną Lamone zaczęły spadać pierwsze krople deszczu... 
Dzień był wciąż ciepły i przyjemny, nawet jeśli pochmurny.


Potrzeba wyjścia z domu była silniejsza ode mnie. Oczywiście najlepsze na taką okoliczność byłyby góry, tym bardziej, że znów zmartwień narosło, a góry dają przecież ulgę zmęczonej głowie i oklapłej duszy. Tylko strach było przy niepewnej aurze pchać się gdzieś wysoko, bo to nigdy nie wiadomo, a poza tym Paw miastowy, więc i ekwipunku odpowiedniego do ewentualnego uszargania się w błocie nie posiada. I tak pomyślałam, że moglibyśmy przejść się przynajmniej szlakiem spacerowym ponad Brisighellą, tym który niby tak blisko, który tyle razy zaczynałam, ale którym tak naprawdę nigdy dalej się nie zapuściłam. 


W Brisighelli było oczywiście jeszcze cieplej niż w Marradi, a "ołowianość" nieba zdawała się zdecydowanie mniej nasycona. Ze szlaku, którym ruszyliśmy widać było zamek, wieżę, sanktuarium i przeciwległe wzgórza, dachy miasteczka natomiast przykrywała sunąca nisko jak przyczajony tygrys mgła... 
Jesienna scenografia Romanii serwuje nam niecodzienne spektakle. I może nawet nie tyle jesienna, co właśnie październikowa, bo wrzesień jednak bardziej letni niż jesienny, a w listopadzie to już kolory powoli gasną. 
Październik natomiast jakby był mistrzem od efektów specjalnych...


Spomiędzy suchych badyli wystaje jeszcze tu i tam zmarnowany dziurawiec, na drzewach dyndają granaty i corbezzole, a upasione trzmiele uwijają się przy ostatnich kwiatach. Mgły i słońce na przemian wymieniają się miejscami, kolory nieba przechodzą od ołowiu przez lazury, na różach i ognistych pomarańczach kończąc. Purpurowe bluszcze, rdzawe winnice i młodzieńcza zieleń na polach. A wszystko to okraszone szczyptą melancholii, odrobiną nostalgii, ubarwione scenkami rodzajowymi - zbiory kasztanów, oliwek, kiwi i kaki... To wszystko październik, efekciarz jeden...

Corbezzole

Tak oto pięknie i widowiskowo, w splendorze minionych dni, w kolorowej chwale październik powolutku schodzi ze sceny. U progu stoi listopad, na który wszyscy, nim ten dobrze się rozgości spoglądają wilkiem, listopad jak nieproszony gość, persona non grata... Ale może będzie pięknie? Może nie ma co z góry go przekreślać? Piękno przecież nie zawsze jest tak oczywiste, jak październikowe zachody słońca.

U PROGU to po włosku ALLA SOGLIA (wym. alla solia)

Florencja

Ostatnia wieczerza Ghirlandaia - majstersztyk symboliki!

wtorek, października 29, 2019


"Najpierw Novella, potem Ognissanti... Novella, Ognissanti..." - powtarzałam w myślach po wyjściu z pociągu. Były to dwa żelazne punkty mojej sobotniej florenckiej wyprawy. 
Tak w ogóle to plan na ten dzień miałam zupełnie inny, ale szczęśliwie przed wyruszeniem błysnęłam intelektem i posprawdzałam czy aby na pewno to, co zaplanowałam jest otwarte tudzież dostępne i bingo, bo wstępną sobotnią listę "do zwiedzenia i zobaczenia" musiałam niemal w całości zmodyfikować. 

Może będę nieco chaotyczna, ale nie będę dziś kontynuować mojej opowieści o Santa Maria Novella, zostawię to na inny dzień, a zamiast tego pokażę Wam kolejne ważne dzieło sztuki, które oglądać można tylko w wybrane dni i co ważne, a nietypowe dla Florencji - wstęp jest bezpłatny. Mowa tym razem o Cenacolo Ghirlandaia, które znajduje się w muzeum przy kościele Ognissanti. 

Krucyfiks Wita Stwosza

O samym kościele pisałam całkiem niedawno, więc jeśli komuś umknęło - tutaj zapraszam do lektury.  
Za pierwszym razem nie udało nam się zobaczyć słynnego dzieła Ghirlandaia, bo zdaje się trafiliśmy tam właśnie w środku tygodnia. Teraz więc nadarzała się doskonała okazja i całkiem niechcący cały mój sobotni spacer zrobił się pod znakiem "Ostatniej Wieczerzy". 


Cenacolo w Ognissanti w momencie powstania - a była to końcówka XV wieku - było jednym z najważniejszych i najsłynniejszych malowideł przedstawiających Ostatnią Wieczerzę, do czasu aż Leonardo zachwycił świat swoją wersją, która to - jak wiadomo - sławą przebiła już na zawsze wszystkie inne.


Cenacolo Ghirlandaia to arcydzieło o rozmiarach ponad osiem metrów na cztery. Artysta przyjął zlecenie w momencie, kiedy był już uznanym malarzem i szykował się do podróży do Rymu, by podjąć pracę przy Kaplicy Sykstyńskiej. Ghirlandaio namalował w sumie trzy "Ostatnie Wieczerze" - najstarsza, którą malował wraz z braćmi kilka lat przed zleceniem dla Ognissanti znajduje się w Badia di Passignano, a najmłodsza i zarazem najmniejsza - w klasztorze San Marco - pisałam o tym kilka tygodni temu.
Dzieło Ghirlandaia naszpikowane jest symboliką. Kiedy człowiek przyjrzy się dokładnie, zrozumie, że nawet rozrzucone na stole czereśnie nie są bez znaczenia.  


To co nowatorskie w tym wydaniu Cenacolo - to przede wszystkim odejście od schematu zamkniętego pomieszczenia. Drzewa widoczne za plecami biesiadników są odniesieniem do raju - pomarańcze, cedro oraz do śmierci i męczeństwa - palmy i cyprysy. 
Po lewej (ławka) i po prawej stronie (wazon z różami) widoczne są emblematy Ognissanti. 
Apostołowie zdają się być połączeni w pary - jest to też odniesienie do dawnej tradycji - jedno nakrycie - jeden talerz, deska - na dwie osoby. Malowidło przedstawia moment, kiedy Chrystus wyjawia, że zostanie zdradzony. Warto zwrócić tu uwagę na wyrazisty gest Piotra trzymającego nóż, jakby chciał stanąć w obronie swojego Mistrza.
Na stole znajdują się morele - symbol grzechu, sałata - symbol pokuty, czereśnie natomiast są aluzją do krwi Chrystusa, a pomarańcze, tak jak i pomarańczowe drzewa symbolizują raj. 
Podobnie bogatą symbolikę prezentują widoczne w tle ptaki: kaczka, przepiórka, paw, jastrząb - nadchodzące niebezpieczeństwo, skowronek, szczygieł, bażant - nic nie jest tu przypadkowe.


Przed malowidłem ustawiono krzesła jak w teatrze. Możemy usiąść i na spokojnie w ciszy kontemplować pięćsetletnie dzieło. Nie ma tu chaosu i nieokrzesanych turystów jak to często bywa w znanych galeriach. Zamiast tego jest cisza, spokój i odrobina podniosłości, które czynią to miejsce jeszcze bardziej wyjątkowym. Kiedy już nasycicie oczy dziełem Ghirlandaia, przejdźcie się w cieniu krużganków, zatrzymajcie wzrok na innych freskach, na drzewku oliwnym, nacieszcie się oazą spokoju i artystycznym duchem, który spowija to miejsce. Miejsce tak bogate, a jednocześnie jakże skromne...
Dobrego dnia!


SZCZYGIEŁ to po włosku CARDELLINO (wym. kardellino)

sagra delle castagne

Sagra delle castagne 2019 dobiega do mety

poniedziałek, października 28, 2019


I tak oto dobiegła do mety marradyjska kasztanowa sagra 2019. Gorąca i słoneczna, jakby to był początek października, a nie jego koniec. Aż wierzyć się nie chce, bo zdaje się jakbyśmy ledwie wczoraj pożegnali wakacje, jakbyśmy dopiero czekali na pierwsze spadające kasztany, a tu znów szast prast i tyle w temacie kasztanów i zaraz listopad i tak dalej... 


Do Marradi znów zawitał starodawny pociąg. Znów na każdym rogu grała muzyka i piekły się kasztany. I choć czwarta niedziela jest zwykle spokojniejsza i mniej tłoczna, to w tym roku miasteczko pękało w szwach dosłownie do ostatniej chwili.


Patrzyłam na puste skrzynki po kasztanach, na wracających powoli przyjezdnych objuczonych lokalnymi przysmakami i zastanawiałam się ile kwintali marroni czy może już ton sprzedaje się w ciągu jednego dnia, w ciągu tylko jednej październikowej niedzieli.


Tomek mimo wcześniejszych postanowień nie poszedł biegać z tacą, zbyt zmęczony był minionym tygodniem, którego intensywność ograbiła go chwilowo z sił życiowych. Zamiast tego snuł się z nami leniwie, podjadał przysmaki, a potem za radą brata bezczelnie zbijał bąki!
Młodszy brat natomiast ustrojony w kelnerski fartuch swoje dzielnie odsłużył.

rankiem
- Ludziom to się musi chcieć - powiedział Paw. 
- Zupełnie inna mentalność... 
Za każdym razem mnie to zadziwia, tym bardziej, że już teraz wiem jak wielki ogrom pracy za tym stoi, a przecież to niedziela i człowiek mógłby mieć wszystko w nosie... 
Tu jednak nie! Przez cztery tygodnie na pełnych obrotach - jeden zbiera, drugi piecze, trzeci sprzedaje. Ktoś produkuje, ktoś śpiewa, ktoś transport organizuje. Każdy, niezależnie od wieku dokłada do tego pięknego wydarzenia mniejszą lub większą cegiełkę.


Teraz pozostało tylko w gajach zagrabić resztki liści i jeżyków, odpocząć po intensywnym miesiącu i czekać spokojnie na grudzień, kiedy to kasztany pojawią się w zimowym wydaniu, w przedświątecznej atmosferze. Nim jednak grudzień nastanie, festami smakowitymi rozkręci się sąsiednia Brisighella!

tuż przed zmrokiem

Przed nami nowy tydzień. Ostatni październikowy poniedziałek i ostatni letni dzień tej jesieni. Niestety nadchodzą deszcze i chłody, nadchodzi paskudna aura nawet do naszej rajskiej Toskanii. 
Ja natomiast postaram się ubarwić Wam szarugę dalszymi opowieściami o kolorowej Florencji.
Dobrego dnia!

MIEĆ COŚ W NOSIE to po włosku FREGARSENE (wym. fregarsene)