dorosłość

Kiedy ptaki wyfruwają z gniazda...

niedziela, marca 31, 2019


Słońce rozgościło się w dolinie różową poświatą. Mogliśmy dziś oglądać jego wschód od pierwszej minuty. I to właśnie wtedy, kiedy nastał ostatni marcowy dzień tego roku, moje starsze dziecko wyfrunęło z gniazda... Nie na stałe oczywiście, bo do dorosłości wciąż jeszcze kawalątek brakuje, ale jednak to gniazdo jakieś takie dziś puste...

Świadomość, że przez najbliższy tydzień będzie nas dzielić ponad 1000 kilometrów zawiązała mi gardło na supeł. Ukradkiem wycierałam matczyne łzy, ale jednocześnie cieszyłam się jego przygodą. 

Kiedy wracaliśmy do domu świat dopiero budził się do życia. Patrzyłam na malownicze sosny wzdłuż drogi do Brisighelli, na kiełkujące młodymi listkami plantacje kiwi, na glicine oblepiające kwieciem ogrodzenia domów, na goniący razem z nami cień Rangera i znów zamyśliłam się o ostatnich latach - jak wiele zmieniło się w życiu chłopców. Mam nadzieję, że jeszcze wiele dobrego przed nimi.

Czas gna jak głupi... 
Ponad roku temu zapisywałam Tomka do liceum, wymiany językowe zdawały się wtedy jeszcze odległą przyszłością, a tu już szast prast... i w salonie została tylko jedna walizka.
Mam nadzieję, że za tydzień Tomek będzie rozpromieniony opowiadał o swojej pierwszej, samodzielnej, dalekiej podróży, że za tydzień ja też będę mogła pochwalić się swoimi sukcesami. I choć teoretycznie chciałabym, żeby już była następna niedziela, to jednak... Niech ten czas choć odrobinę zwolni!


To będzie tydzień wywrócony do góry nogami, ale co będzie to będzie, a dziś jest dziś! I tak dziś zapowiada się piękna wiosenna niedziela, a my - tak jak obiecałam Mikołajowi - ruszamy na szlak. Będziemy się cieszyć właśnie tym co tu i teraz - światem dookoła i sobą nawzajem. 


Mojemu dziecku cudownej podróży, a Wam udanej niedzieli!

DOBREJ PODRÓŻY to po włosku BUON VIAGGIO! (wym. buon wiadżdżio)

dzieci

Ciocia z Ameryki i coś na zapas.

sobota, marca 30, 2019


- Przywieziesz mi coś z Polski??? - pyta Mikołaj przy obiedzie.
- No pewnie, a co byś chciał? 
- Kiełbasę!! Dużo kiełbasy! - rozkłada ręce najszerzej jak umie - oooo tyle!!!!!
- Aż tyle to może przesada, ale przywiozę.
- Potem chciałbym kabanosy, tymbark miętowy i gumy orbit, te różowe albo... ooo wiem albo te jabłkowe! 
- Nie przesadzasz? 
- Jakby ci się nie zmieściło to wszystko do walizki, to coś sprzedaj. 
- Jasne! Sprzedam majtki, żeby przywieźć ci trochę kiełbasy!
Ubaw mieliśmy przedni, bo Mikołaj dalej fantazjował, co by tu jeszcze mógł chcieć z Polski, a ja zaczęłam czuć się jak przysłowiowa "ciocia z Ameryki".
Potem odbyliśmy jeszcze kilka przedziwnych rozmów, ale tych już nie przytoczę, bo może ktoś gotów pomyśleć, że my naprawdę nie jesteśmy całkiem normalni, poza tym czasem trudno zrozumieć lekko pokręcone poczucie humoru Mikołaja. 


Po południu usiedliśmy razem przed domem... 
Szczęśliwie wiosna znów zapanowała w dolinie Lamone i spokojnie do zachodu słońca można było wygrzewać się na tarasie. Chcieliśmy się "wyprzytulać" na zapas, nacieszyć sobą, nagadać, nasycić. Tomek opowiadał o korespondencji z N., którego będzie gościem, o planie podróży, analizowaliśmy razem listę potrzebnych rzeczy i znów się przytulaliśmy i dalej gadu gadu... Potem przyjechała Ellen na popołudniowe aperitivo. Przytargała ze sobą zamówioną przez nas walizkę. Drugą, ciut większą - godzinę później - przywiózł Mario. I tak w salonie stoją dwie jeszcze puste walizki. Jutro rano zostanie tylko jedna. 

Sobotni ranek przywitał się rześko, ale pogodnie. 
Tomek jeszcze dziś do południa w szkole. Ja mam w planie wzbicie się na kulinarne wyżyny i obiad według nowego przepisu. Mikołaj zapowiedział, że będzie tradycyjnie "zbijał bąki". Po obiedzie natomiast wybieramy się na pierwszy w tym roku spacer na lody. 

Pewnych rzeczy nie da się zrobić na zapas. Nie da się najeść, wyspać czy nacieszyć bliską sercu osobą. Czasem mam wrażenie, że bliskość chłopców jest mi niezbędna do życia jak tlen, ale wiadomo od pierwszego dnia, od dnia kiedy opuszczają nasz brzuch, że nie dla nas się urodzili, ale dla świata. Niech ten świat stoi więc dla nich otworem, niech ich przyjmie z otwartymi ramionami!


Przy Santa Barbara zakwitły narcyzy i nagietki. Zieleń robi się coraz śmielsza. Weekend zapowiada się pięknie! Nie tylko my szykujemy się do drogi. Swoją wiosenną walizkę pakuje też marzec, który powoli powoli słonecznie się z nami żegna. Dobrej soboty!

WALIZKA to po włosku VALIGIA (wym. walidżia)

ludzie

Pierwiastki

piątek, marca 29, 2019


Mikołaj z wycieczki do Bolonii wrócił uradowany. Podobno warsztaty naukowe były całkiem interesujące. Na pamiątkę przywiózł zrobionego przez siebie "plastikowego" muffinka. Muffinek na oko wyglądał jakby był wyciągnięty z pieca w połowie pieczenia, tworzywo, z którego został zrobiony było niezwykle lekkie i wytrzymałe na wszelkie uderzenia, rzuty o ścianę i o podłogę.
- Nie wiem czy ściana to wytrzyma - powiedziałam, kiedy Mikołaj próbował kolejny raz zaprezentować wytrzymałość muffinka.
- On nie pęknie.
- Ale ze ściany w końcu tynk odpadnie. Z czego to zrobiliście?
- Nie wiem. Coś tam dodaliśmy z jednaj probówki do drugiej, w której było coś tam innego, potem coś tam pomieszaliśmy, zupełnie jak Molly z Sherlocka i wyszło to - Mikołaj odpowiedział z rozbrajającą szczerością.
- Wygląda ładnie.
- Z tego robią kierownice w samochodach, bo to tworzywo na skutek silnego uderzenia nie rozlatuje się w drobiazgi, więc nie robi kierowcy masakry na twarzy.
Po takich informacjach trzeba przyznać, że dzień miał przyzwoitą dawkę pierwiastka edukacyjnego. 


Czwartek miał też zadowalającą dawkę pierwiastka krajoznawczego. Choć nigdzie dalej się nie wybrałam, tylko znów dreptałam wokół domu, to jednak udało mi się odkryć coś nowego. Znalazłam całkiem wygodne zejście nad rzekę do miejsca, w które trafiliśmy od strony gór w czasie jednego z zimowych spacerów w pierwszym roku naszego biforkowego życia. Wtedy zsuwaliśmy się po zboczu od bardzo niewygodnej strony, a teraz już wiem, że jest też inne wygodniejsze zejście i myślę, że to będzie kolejna, letnia atrakcja i dla nas i dla naszych Gości. 


Czwartek wreszcie miał też konkretną dawkę towarzysko poznawczą i kto to wie, czym zaowocują nowe znajomości. Niemniej, kiedy po południu usiadłam na chwilę w słońcu - wreszcie temperatury zaczęły się normalizować -  i zaczęłam się zastanawiać nad tym wszystkim, co dzieje się od kilku tygodni, pomyślałam, że wszystko jakby zaczyna w końcu obierać odpowiedni kierunek. Zupełnie jakby to, nad czym od lat pracowałam, niespodziewanie zaczęło procentować. 

Muszę więc przyznać, że czwartek był naprawdę pozytywnym dniem, nawet jeśli pracy i problemów nie ubyło. Czasem, by poprawić nam humor wystarczy przecież tak niewiele - życzliwe słowo, nieoczekiwany telefon, mlecz przyczepiony do kamiennego muru...

Tomek po wymianie korespondencji z niemieckim kolegą, odetchnął z ulgą. 
- Wiesz Pusia... N. powiedział, że u niego w domu jada się dania różnych kuchni.
- Sushi???? - podłapał zaraz Mikołaj.
- Nie, sushi nie, ale różne. 
- Czyli nie będziesz skazany na tydzień z białą kiełbasą?
- Na szczęście nie!

PIERWIASTEK (chemiczny) to po włosku ELEMENTO (wym. elemento)

Mikołaj

Wielkie zmęczenie i małe radości

czwartek, marca 28, 2019


Tomkowi coraz trudniej ruszyć rano z miejsca. Zmęczenie końca roku daje o sobie znać coraz silniej. Dziś rano zakomunikował, że do wakacji zostało 71 dni - w tym weekendy, święta, wakacje - Tomek liczy uczciwie. Nie żeby nam się gdzieś spieszyło, ale powiedzmy sobie szczerze - kto nie marzy o wakacjach? 

Ja sama staram się myśli o zmęczeniu wyłączyć, bo jak zacznę je analizować to... Lepiej nie mówić. Tylko Mikołaj wciąż kipi energią i od rana do wieczora podskakuje, a uśmiech z twarzy nie schodzi mu nawet na chwilę. Czasem sama nie mogę się nadziwić jaki to z niego jest pozytywny człowiek. Jednego ranka Chopin, drugiego Liszt, a po południu rower i marzenia o enduro. 

Zakręcił się na terenowe wyprawy rowerowe, a mnie osobiście w to graj - taka moja zwyczajna radość, bo ja na nogach, a on na dwóch kółkach i hulaj dusza po toskańskich szlakach. Obiecałam mu, że w niedzielę jak tylko odstawimy Tomka do autokaru, ruszamy na szlak. On będzie próbował sił w górskiej jeździe, a ja nim już całkiem pochłonie mnie wyjazdowy stres, choć przez pół dnia będę cieszyć się górami. 

Wiosna to w marradyjskiej szkole czas wycieczek i już dziś klasa Mikołaja jedzie na warsztaty naukowe do Bolonii, w maju czeka ich Florencja i Wenecja. Czego można chcieć więcej???? Kolejna moja radość - to możliwości jakie mają tu chłopcy.

Pąki białego glicine spuchły już maksymalnie i wyglądają jak dorodne pędraki czy kokony. Tulipany i poziomki kwitną w najlepsze. Ogródek wciąż przekopany tylko do połowy. Powinnam skończyć książkę, powinnam też zebrać w całość przewodnik po Mugello i Toskanii - Romanii, bo to całe zamieszanie z wyjazdem do Polski jest przecież ku temu dobrą okazją. Powinnam dodać nowe przepisy do kuchni, bo marzec się kończy, a tam tylko licha sałata, a jak tu przeżyć na samej zieleninie?  
Powinnam uaktualnić zakładki na blogu, bo już pytacie o tegoroczne marradyjskie atrakcje. Powinnam odpowiedzieć na kilka maili, powinnam zrobić to i tamto. Powinnam....
Tylko jakoś ciągle czasu brak. Czepiam się drobnych radości, by doładować baterie, ale czasami bywa naprawdę trudno. Nic to! Su con la vita!  

alfabet Morse'a

Z ciężką głową i ołowianymi ramionami

środa, marca 27, 2019


I tak po obiedzie ślad po nocnych wybrykach pogody widoczny był już tylko w górach. W Biforco wszystko wróciło do normy. Jedynie temperatura nie rozpieszczała i tak niestety ma być jeszcze dziś, ale od jutra na szczęście termometry będą coraz łaskawsze. Glicine i tulipanom nic się nie stało, a tych ostatnich naliczyłam w ogródku aż czternaście!
Zakwitły też moje ogródkowe poziomki, a ich białe kwiatki już zapowiadają obfite plony.

Tak jak pisałam wczoraj starałam się przekuć moje nerwy śniegowe w "coś". Czy mi się udało, tego jeszcze nie wiem, ale byłam z siebie zadowolona - przynajmniej ten jeden raz - i kiedy wieczorem Ellen wpadła na kolacje, zdałam jej ze wszystkiego relację, a ubaw przy tym miałyśmy przedni. 
Przekopałam dokumenty, znalazłam nowe informacje, rozjaśniłam sobie w głowie, napisałam do kogo trzeba, a teraz pozostaje tylko czekać. To akurat potrafię!

*** 
Puk... puk puk... puk... Tomek delikatnie stuka palcami w stół. 
- Pusia, zobacz jakie to sprytne - gdyby uczniowie nauczyli się alfabetu Morse'a, mogliby ściągać od siebie bez stresu i nikt by się nie zorientował. O tak sobie niby pukam, bo to mi się pomaga skoncentrować, a tak naprawdę proszę o pomoc lub podaję informacje innym. 
- Sprytne. Wątpię, czy ktoś już na to wpadł. Poza tym nauczyć się alfabetu Morse'a to nie takie znowu hop siup.
Następnego dnia rano Mikołaj zaszył się w drugim pokoju i coś bardzo skupiony "skrobał" w notesiku.
- Co to? Co robisz?
- Uczę się alfabetu Morse'a.
Kurtyna.

***
Za tydzień będę się zbierać do drogi. Chciałabym, żeby już było "po". Rozmyślanie o tym co mnie czeka i o podróży Tomka zaczyna mnie wykańczać. Moja głowa rozpaczliwie potrzebuje spokoju i odpoczynku. Nawet wyjście w góry nie bardzo teraz pomoże, pomijając fakt, że i tak czasu brak, bo na ramionach dźwigam za dużo spraw, za dużo zmartwień i stresów. Najchętniej zamknęłabym wszystko: dom, komputer, wywaliła telefon i ruszyła z chłopcami na krótkie wakacje, ale takie rzeczy jeszcze długo pozostaną w sferze marzeń. 

Powinnam chyba skończyć przekopywać ogródek, może to da ujście stresom. 

SPRYTNY to po włosku FURBO (wym. furbo)

foto Mikoła

marzec

Marcowa niespodzianka

wtorek, marca 26, 2019


Kiedy czarną jeszcze nocą zwlekłam się z łóżka i zerknęłam przez okno, aż mnie zmroziło - nomen omen... Miałam ochotę zaryglować okiennice, wrócić do łóżka i nie odzywać się do nikogo. Prognozy sprawdziły się co do joty... Biforco obudziło się w białej szacie.
Nie, nie zrobiłam zdjęcia. Strajkuję. Wczoraj w ogródku zakwitły tulipany, glicine już zaczyna mamić fioletem, przedwczoraj można było ganiać w krótkich spodenkach, a dziś czuję się tak, jakby ostatnie tygodnie tylko mi się przyśniły. Nagle obudziłam się, a na świecie wciąż panuje zima. 
Nawet Tomek przy śniadaniu nie odezwał się ani słowem, pogrążony w głębokim smutku z rezygnacją moczył biscotto w herbacie.

Ja wiem oczywiście, że zaraz wzejdzie słońce i po "białym" nie będzie śladu, ale jak mi to humor spaprało od samego rana, to tylko ja wiem. Lepiej zejść mi dziś z drogi...

I to nie chodzi o to, że ja w ogóle jestem z zimą na bakier, tylko o to przede wszystkim, że miło byłoby już peletu nie kupować. Poza tym jeszcze się nie pozbierałam po tym jak przyszedł rachunek za gaz, a tu dalej mam wydawać na ogrzewanie??? Przecież to już koniec marca!!!
Szlag szlag szlag!!!!
Dziś i jutro ma być tylko dwanaście stopni i trudno się z tym pogodzić, kiedy ramiona spalone już pierwszym słońcem. 

W takiej aurze trudniej poradzić sobie ze złymi myślami i pokonać stres, a stresu u nas teraz całkiem sporo. Tomek zaczyna stresować się podróżą, ja wyjazdem do Polski i tysiącem innych rzeczy, ale powtarzam sobie, że jakoś to wszystko będzie, jakoś się musi chyba poukładać.

Napad nerwów wywołanych śniegiem wykorzystałam na napisanie kilku wiadomości, do których potrzebowałam mocnego kopa. Wciąż uczę się walki o swoje. Pewnie i tak znowu nic nie wskóram, ale choć dałam upust złości i frustracjom.
Uch...
Tulipany w ogródku dygocą z zimna. Glicine jakby chciało znów w pąki zassać fiolety, ale niebo na szczęście się wypogadza, a z drugiego pokoju dochodzi muzyka Chopina. Mikołaj uczy się grać "Fantazję". Może to wcale nie musi być zły dzień? 

TRZĄŚĆ SIĘ, DYGOTAĆ to znaczy TREMARE (wym. tremare) 

Appennino Tosco - Romagnolo

Toskańskie zakamarki zwane rajem...

poniedziałek, marca 25, 2019


W czasie poprzedniej, jesiennej wizyty Renaty w Marradi, pogoda była tak okropna, że aż trudno opisać i mam wrażenie, że tym razem, aura zrobiła wszystko, by tamten listopadowy wybryk zatrzeć w naszej pamięci i wynagrodzić nam dawne niedogodności. Piękniejszej pogody nie mogliśmy sobie wymarzyć. Już kiedy umawiałyśmy się na to spotkanie, pomyślałam, że muszę Renacie pokazać tę część mojego świata, której z drogi nie widać. Zaproponowałam górską wyprawę i kanapki na szlaku. Jako cel tej wyprawy wybrałam Gamognę, bo Gamogna to tak zwany „pewniak”. 

Opactwo Gamogna to jedno z tych miejsc, w którym nie można się nie zakochać i niektórzy z moich Gości już coś o tym wiedzą, a ja sama pisałam o tym niezliczoną ilość razy. Nie wiem co jest bardziej zachwycające, czy samo eremo, czy otulająca je cisza, czy widoki jakimi raczą się oczy w czasie całej wędrówki. Wyruszyliśmy z posiadłości Fontana Tevere, przeszliśmy przez kasztanowe gaje wciąż pełne fiołków i prymulek, potem wdrapaliśmy się na jedną z najwyższych grani, skąd Renata i Olivier, ku mojej wielkiej radości i jeszcze większej radości Mario, wypuścili drona. 

Kiedy już część mojego raju została sfilmowana z lotu ptaka znów wróciliśmy na szlak i po kolejnym kilometrze, po „spotkaniu" ze żmiją - ciepło obudziło już chyba wszystkich mieszkańców Apeninów, dotarliśmy do panoramicznego punktu piknikowego. Tam rozłożyliśmy się z kanapkami, winem i pomidorami. Nogi odpoczywały, bonarda chłodziła podniebienie, a słońce grzało, jakby to już maj był najprawdziwszy. 

Wyjątkowo dużo było wędrowców przy opactwie, ale na naszym szlaku nie spotkaliśmy nikogo (poza żmiją). Mogliśmy cieszyć się ciszą, spokojem i widokami. Przeszliśmy prawie 9 km, momentami niektórym było trochę ciężko, ale mam nadzieję, że wrażenia wynagrodziły wszystkie trudy, a my miałyśmy z Renatą dużo czasu, by kontynuować naszą nocną burzę mózgów. Piękny i niezapomniany dzień. 

Na pamiątkę mamy nagrania z drona, które Mario zmontował w jedną całość.

Renata i Olivier - dziękujemy i czekamy na Was z następnymi wyprawami! 

"Mała rzecz" a cieszy!
"Mała rzecz" a nie cieszy!
Jeszcze jedna "mała rzecz"
i bardzo cieszy!
W nadziei na cud:)
Wielka rzecz...
Piloci
Klasyka - jak daleko nas poniosą?

Selfie time!
 

Życie jest przedziwne... Ciekawe dokąd jutro zaprowadzą nas nogi? 
A może Wy też chcielibyście poznać zakamarki toskańskich Apeninów?
Ja tymczasem uciekam do pracy. Dobrego tygodnia! 

blogerka

Pogawędki domowe i burza mózgów do nocy

niedziela, marca 24, 2019


- A ja myślę, że ty od Medyceuszy pochodzisz - powiedział Mikołaj układając się w łóżku. 
- Jeśli Pusia jest z Medyceuszy, to jakim cudem ty jesteś Wikingiem? - Tomek szybko podważył teorię brata, ale ten zdawał się w ogóle nie przejmować racjonalną krytyką.
- Gdybym naprawdę była de' Medici to byłoby nam ciut łatwiej.

***
- Mario jest podobny do Bismarcka - powiedział Mikołaj innym razem przy stole. 
- Matko! A jak Bismarck wyglądał??
Pobiegł zaraz po podręcznik do historii, przekartkował i zaraz na dowód przedstawił czarno - białe zdjęcie. 
- On??
- Zobacz, jak zakryjesz Mario brodę... - ręka Mikołaja wylądowała zaraz na ustach Mario - to cały Bismarck. Jeszcze jakby wąsy miał dłuższe...
- Bo ja wiem... Może trochę.

***
Taras przed domem. Gra w "państwa - miasta". 
- Zawód na "D"?
- Dyrektor - odpowiada Tomek.
- Zwariowałeś? Dyrektor to nie zawód! 
- Ale na przykład dyrektor orkiestry?
- No to przecież dyrygent, też na "D" i to jest jak najbardziej zawód.
- Mikołaś, a ty co masz?
- Dyktator.
Kurtyna.


Sobotni wieczór minął nam w doborowym towarzystwie. W Domu z Kamienia znów zawirował Kalejdoskop Renaty. Wieczór przeciągnął się do nocy, a my tak jak zawsze byłyśmy nienagadane. Burza mózgów, rady, otucha, nowe pomysły, wsparcie, pozytywna energia, wzruszenia i śmiechy...  
A dziś? 
Renata widziała już Marradi i Palazzuolo i Brisighellę, więc dziś chcę pokazać jej mój prawdziwy świat, moje paradiso, a to ukryte jest w górach. Czas zrobić kanapki i przygotować plecaki. Pogoda nam sprzyja! Zaczynają kwitnąć bzy!
Dobrej niedzieli! 

RADA to po włosku CONSIGLIO (wym. konsilio)

Appennino Tosco - Romagnolo

Marzenie dziewczyny z nizin

sobota, marca 23, 2019


I w końcu nam się udało... 
Pamiętam taki jeden moment. To był Sylwester, ostatni dzień 2018 roku, a ja byłam na szlaku do Ca' di Cicci i wtedy zadzwoniła do mnie S. z noworocznymi życzeniami, a kiedy powiedziałam, że stoję gdzieś tuż tuż pod niebem, ona aż jęknęła z żalu. "W tym roku marzyłam o tym, by iść z tobą w góry" - powiedziała - "ale niestety się nie spełniło".  Aż mnie w gardle ścisnęło i zaraz obiecałam jej, że w nadchodzącym roku, choćby nie wiem co, na pewno się spełni i tak oto w piękny marcowy ranek zarzuciłyśmy plecaki, założyłyśmy buciory i ruszyłyśmy w stronę Monte Carnevalone. 


Pokusa, by dojść do Crespino męczyła mnie od kilku tygodni, od chwili, kiedy to z Tomkiem powędrowałam z Biforco w dzicz Apeninów, ale zła pogoda kazała nam zawrócić. Pomyślałam więc, że skoro w S. tyle zapału, to dobrze się składa i razem porwiemy się na ten szlak. W całym tym moim górskim szale, nie wzięłam pod uwagę tylko jednego - S. to przecież dziewczyna z równiny i niekoniecznie w górskich wspinaczkach musi być zaprawiona jak ja - "montanara".


Pomyślałam sobie w czasie jednego z przystanków, że może gotowa jest pomyśleć, iż celowo tak ciężki szlak wybrałam, żeby mi już więcej "dziury w brzuchu nie wierciła", więc zaraz zaczęłam się usprawiedliwiać i zapewniać, że jeśli tylko będzie chciała to nawet jutro, to ja chętnie, kiedy tylko zapragnie, znów wyruszę z nią na szlak, bo tyle w nas wspólnego, bo tyle podobieństwa, bo tak było dobrze iść noga w nogę, ramie w ramię, wymieniać doświadczenia w kwestiach ważnych i tych całkiem przyziemnych, opowiadać, wspominać, dzielić się życiem i zachwycać otaczającym światem. 


Przeszłyśmy 10 kilometrów, spaliłyśmy 1000 kalorii z groszem (minus pizza, wino i jabłko, czekolady w końcu nie tknęłyśmy - czyli tak czy inaczej, bilans jest dobry), pokonałyśmy ponad 500 metrów przewyższenia, a zajęło nam to wszystko 5 godzin. Nie doszłyśmy do Crespino, ale nie dlatego, że komuś zabrakło sił. S. była dzielna, jakby się w górach urodziła i mimo ciągłego trajkotania, nie dawała się zadyszce. Musiałyśmy zawrócić, bo zwyczajnie czasu zabrakło, ale ja wiem, że na tym szlaku wkrótce znów buciory postawię, bo jest piękny, trudny i wymagający mocnych nóg, a ja przecież lubię wyzwania. Zabiorę tam chłopców, bo w końcu oni też są "montanari". A z S. następnym razem pójdę do Lozzole albo na Lavane, a może ponad Marradi, tam gdzie byłe kamieniołomy? To się jeszcze zobaczy, a teraz już znikam, bo starzy Goście zawitają dziś do Domu z Kamienia, a ja jeszcze w lesie, jak zwykle...

URODZONY/MIESZKAJĄCY W GÓRACH to po włosku MONTANARO
Słówko często też kojarzone z kimś topornym, silnym, czasem też prostakiem. My nie prostacy, ale w górach jak najbardziej mieszkamy. 

W oddali Lozzole!
Widok na Marradi
foto by S.
foto by S.
Aaaa zapomniałam! 1000 kalorii z groszem minus spritz! Zasłużony spritz!