listopad

Listopadowi za marny występ już dziękujemy

sobota, listopada 30, 2019


W piątek, w przedostatni dzień listopada w Biforco rozbłysły kolejne świąteczne iluminacje, w naszym ogródku natomiast, a dokładnie na jego ogrodzeniu, w plątaninie glicine Paw znalazł dorodnego ogórka. Ogórek lekko był tylko nadjedzony przez ślimaka, ale poza tym wyglądał nad wyraz świeżo. Jakim cudem się uchował i jeszcze miał siłę urosnąć, to ja nie wiem, ale świadczy to tylko o tym, jak ciepły w tym roku mieliśmy listopad...

Ciepły, ale przy tym deszczowy do granic możliwości. 

A teraz odchodzi i ciepło, którego żal i listopad, którego kompletnie nie żal. Przed nami ostatnie trzy tygodnie jesieni, a potem nareszcie zima. Co takiego dobrego jest w zimie? Przede wszystkim to, że po niej przychodzi wiosna! 

Listopad był naprawdę trudnym miesiącem i co gorsze nic od jutra się nie zmieni, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki... Magari! Zmienia się miesiąc, ale problemy pozostaną te same. 

No nic! Pozostaje wierzyć, że wszystko jakoś się poukłada. Zawsze w takich momentach przypomina mi się wypatrzona kiedyś na fejsbuku mądrość: wszystko układa się zawsze pomyślnie, a jeśli nie jest pomyślnie, to znaczy, że jeszcze się układa
Oby tak było!

Plan na dziś, poza pracą to:
Zawiesić i wypełnić kalendarz adwentowy. Powiesić gwiazdki w oknach, żeby Anka mnie nie wyprzedziła. To niestety oznacza też umycie okna. Zwróćcie uwagę na liczbę pojedynczą w tym zdaniu - okna nie okien! Poza tym może coś zaimprowizuję w kuchni - swoją drogą nowy przysmak opublikowałam już dziś rano. Ponadto w planach mamy też spacer, a wieczorem kolację u myśliwych. Jutro natomiast Marradi zabrzmi i rozbłyśnie świątecznie festą Marron d'Inverno. Mam nadzieję, że przynajmniej te drobiazgi rozwieją na chwilę pochmurne myśli

Marzę o tym, bo odpocząć, ale na to przyjdzie mi jeszcze czekać trzy tygodnie...

MAGARI! (wym. magari) - to po włosku "pobożne życzenie", "dobrze by było", ecc...

DOBREGO WEEKENDU!

szkoła

Kontrasty, przyszłość w przeszłości i ciasto dyniowe

piątek, listopada 29, 2019


Pamiętam taki moment...
To był poniedziałek końca czerwca 2007 roku - trzeci dzień naszych pierwszych marradyjskich wakacji. Pamiętam to dobrze, bo w poniedziałki basen w agriturismo był nieczynny, więc by wykorzystać czas, postanowiliśmy pozwiedzać okolicę. Pierwszym miejscem, jakie odwiedziliśmy była Faenza, którą - nawiasem mówiąc - polubiłam od pierwszego wejrzenia. Zaparkowaliśmy na jednym z parkingów zlokalizowanych w centrum i ruszyliśmy w stronę placu. To było dokładnie w tym samym miejscu, które widać na zdjęciu:

 
  
Co w tym takiego szczególnego?
Otóż czwarty czy piąty budynek po lewej stronie to dziś gmach Tomka liceum. Niesamowite jak przyszłość splata się czasem z przeszłością albo przeszłość z przyszłością - jak kto woli. Przeszliśmy wtedy wzdłuż murów budynku, zupełnie nieświadomi tego, że za kilkanaście lat zwiąże z nim swoją przyszłość trzyletni Tomuś. Kto mógłby pomyśleć coś podobnego???



Ogarnęło mnie wczoraj prawdziwe wzruszenie, kiedy dokonałam tego "odkrycia". Chwilę potem to wzruszenie zmieszało się z zachwytem. Pierwszy raz bowiem znalazłam się we wnętrzach rzeczonego gmachu. W czwartkowe południe umówione miałam spotkanie z nauczycielką niemieckiego, a w tym roku Tomka klasa ma lekcje właśnie w gmachu głównym, nie tak jak w zeszłym roku w budynku "oddziału językowego". 

Już samo wejście wygląda tak, że najpierw kręciłam się jak głupia i szukałam innych drzwi, bo przecież niemożliwe żeby TO były drzwi do liceum. Ale tak! To było wejście główne. A w środku? 
A w środku ... Hmm... Trzeba wyobrazić sobie skrzyżowanie Uffizi ze Specolą. Byłam oniemiała z wrażenia i nie wiem czy silić się na poezję czy napisać kolokwialnie, że "zbierałam szczękę z podłogi"? 


Przede wszystkim szybko pożałowałam, że nie wzięłam ze sobą aparatu. Rozejrzałam się dyskretnie czy nie ma gdzieś zakazów fotografowania i dyskretnie telefonem złapałam choć dwa kadry, a to jeden z nich:


Miałam ochotę zaplątać się w te starusieńkie, wysokie, bardzo wysokie korytarze, pooglądać gabloty z eksponatami, sfotografować więcej płaskorzeźb, usiąść na chwilę w Aula Magna i znów poczuć się jak studente. Jakież to wszystko było piękne! 
Przypomniała mi się moja szkoła na warszawskim Grochowie. Mój Boże... co za przepaść. Przepaść głęboka jak Rów Mariański. Zastanawiałam się jak bardzo musi być stymulujące zdobywanie wiedzy w takich wnętrzach. Dla mnie byłoby to niezwykle przeżycie.

- Dlaczego nie powiedziałeś mi, że twoja szkoła jest taka piękna???? - zapytałam niemal z wyrzutem.
- Mówiłem ci! 
- Nie mówiłeś!
Pewnie mówił, a mi tylko przeleciało przez zmęczoną głowę, a może powiedział to bez należytego entuzjazmu... W końcu co on może wiedzieć o kontrastach, mając to wszystko na co dzień? On przecież nie jest dzieckiem szarego peerelu.

***
- Zrobiłaś pumpkin pie? - zapytał Tomek, kiedy wracaliśmy razem do domu.
- Kiedy???
- A zrobisz?
- Kiedy??? Mam lekcje do 19.00! - powiedziałam bezradnie. - No chyba żeby po kolacji...
- Zwariowałaś - wtrącił się Paw. 
- Obiecałam mu. Chciał ciasto dyniowe na "thanksgiving". 

Tomek ze swoimi szerokimi horyzontami i zamiłowaniem do poznawania różnych kultur ubzdurał sobie, że chce poczuć "święto dziękczynienia" i to dyniowe ciasto - jakiekolwiek dyniowe, niekoniecznie tradycyjne pumpkin pie, obiecałam mu już kilka tygodni temu.

Jedynym rozwiązaniem, by dziecka nie zawieść, było zlecenie zadania Pawiowi. Ha! 
I tak oto Paw wyposażony we wszystkie składniki, miarki, sprzęty i filmik instruktażowy na YouTubie popełnił swoje pierwsze w życiu dyniowe ciasto i drugie ciasto w ogóle. Można? Można!
Ciasto wyszło pyszne, nawet jeśli kulisy jego powstawania były ponoć dramatyczne - coś się wylało, coś wyleciało, zapach waniliowy okazał się rumowym, ale liczy się efekt, a ten jest zdumiewający! 



Tak czy inaczej mam nadzieję, że Tomkowi nie przyjdzie teraz do głowy świętowanie Chanuki i Chińskiego Nowego Roku! Chociaż ... w sumie... czemu nie?!

Dobrego weekendu - dla tych co odpoczywają i dla tych, którzy tak jak ja pracują!

ŚWIĘTO DZIĘKCZYNIENIA to po włosku LA FESTA DEL RINGRAZIAMENTO  (wym. la festa del ringracjamento)


przedświątecznie

Przebudzenie Grincha

czwartek, listopada 28, 2019


I taki to właśnie ten listopad... 
Po iście wiosennym dniu przychodzi taki, który od rana do nocy spływa deszczem, a po nim znów wraca słońce, a potem znowu deszcz i tak w kółko. W środę nie tylko nie było mowy o spacerach, w środę w ogóle nie było mowy, żeby nos wystawić na zewnątrz. Leje do tej pory, ma przestać około południa.

Miał zacięcie Domenico - tak tkwić pod tym deszczem przez kilka godzin... Aż mi go szkoda było, ale co zrobić - taka praca. Sami oczywiście skorzystaliśmy z radością z tej jego świeżutkiej dostawy prosto z Południa i Dom z Kamienia znów wypełnił się zapachem słodziusieńkich klementynek. Nie może Kasia pojechać na Sycylię, to Sycylia przyjeżdża do niej. Choć tyle dobrego!

Bar Biforco

Dziś rano w mroku poranka zamigotały u dalszego sąsiada pierwsze w Biforco świąteczne dekoracje. To sygnał, że trzeba wyciągnąć z cantiny pudło z Mikołajkami, lampkami, reniferami i całym zastępem innych świątecznych dupereli. 

"Zaczęło się...", że tak sobie pozwolę ukraść tekst Gandalfowi.

Nie wiedzieć kiedy, rok przeleciał i znów muszę wypełnić 24 woreczki łakociami i "filozofią". Pomysł na mądrości jako niespodzianka w wybrane dni, zamiast banalnie samych smakołyków, podpowiedziała mi A. w zeszłym roku. Chłopcom bardzo się ta "alternatywa" spodobała. Tomek poprosił wtedy, żebym za rok też coś podobnego przygotowała, więc tym razem zaczęłam myśli spisywać już wcześniej. Oczywiście sama kwestia wieszania kalendarza jest bezdyskusyjna. Moje nastolatki mają w sobie więcej świątecznego entuzjazmu, niż dziesięciu przedszkolaków razem wziętych. 

Tylko ja w tym wszystkim jak ten Grinch...

Panettone ani pandoro jeszcze nie kupiłam, ale pewnie dłużej nie wytrzymam, pewnie dziś skapituluję i przytacham choć jedno pudełko do domu, tym bardziej, że i Tomek marzy o świątecznym śniadaniu - świątecznym, czyli panettone i "kawusia". Pomarańczy w plasterkach jeszcze nie suszę, ale głowę dam uciąć, że zaraz A. będzie sprawdzać, czy sobie za bardzo świątecznie nie "bimbam", więc umówmy się, że zrobię to w weekend. 
Ta sama A. kochana obiecała wysłać coś do pierników, a zatem wspólne pierniczenie planuję na przyszły weekend. W tym roku muszę zrobić to wcześniej, bo potem do Domu z Kamienia zawitają ostatni turystyczni Goście i będę bardzo bardzo zajęta.

W ogóle zajęta jestem tak, że na oczy nie widzę. Wczoraj na przykład po kolejnym zapytaniu o lekcje, rozłożyłam grafik i próbowałam, rozciągnąć czas, którego i tak już zwykle brakuje na choćby spokojne śniadanie. 
- A jakbym może tu... 
- Pusia czy ty zwariowałaś? Pusia nie! - protestował Tomek. - Ty się zamęczysz. Nie pozwalam. 

Ma rację Tomek, więc gdyby ktoś z Was był zainteresowany lekcjami - piszcie dopiero po Nowym Roku. Teraz się zwyczajnie nie da. Grafik tak napięty, że pęka w szwach. 
dziś to by było na tyle. Muszę już pędzić do zajęć...  
DOBREGO DNIA świątecznym entuzjastom i Grinchom!

PEŁNY TAK, ŻE PĘKA W SZWACH to po włosku PIENO ZEPPO (wym. pieno dzeppo)

Gamberaldi

Śladami wilka, w poszukiwaniu równowagi...

środa, listopada 27, 2019


- Ty też chcesz? - zapytał Paw szamocząc się z suchym krzewem, kiedy po naradzie spędzonej nad świeżymi śladami wilka, wysłałam go po jakiś substytut broni. 
- Nie. Weź dla siebie. To ty masz w razie czego bronić - poinstruowałam jak generał. 

Nieswojo nam się zrobiło, kiedy dreptaliśmy po śladach wilka jakby dopiero co odciśniętych na rozmokłej ścieżce. W pewnym momencie nawet zawróciliśmy, ale potem Paw stwierdził, że bez przesady, aż tak się bać nie będziemy. W końcu wilk RACZEJ do człowieka nie podejdzie. Mario zawsze powtarza, że jednego wilka nie ma się co bać, gorzej jakby trafiła się cała wataha. Faktem jednak jest, że ich populacja bardzo się w ostatnich latach rozrosła. 
Tak czy inaczej, nawet jeśli lekko niepewni - dreptaliśmy dalej.


Dzień był wyjątkowo słoneczny i ciepły. W górach temperatura wzrosła do 17 stopni, w miasteczku termometr wspiął się do 20. Zamknęłam komputer po ostatniej porannej lekcji i oświadczyłam Pawiowi, że idę się "wychodzić". O dziwo tym razem postanowił do mnie dołączyć i tak pojechaliśmy w jedno z milszych memu sercu miejsc - na Gamberali. 


Pamiętam ten pierwszy raz, kiedy Mario przyprowadził nas w to miejsce. To było w ostatni dzień wakacji, ostatni dzień przed powrotem do Polski... Jeszcze dziś, po latach, na wspomnienie tego uczucia wewnętrznego rozdarcia za każdym razem, kiedy zostawiałam Marradi na kilka miesięcy, robi mi się zimno. 
Jak dobrze, że teraz dom jest tu i po Gamberaldi mogę spacerować tak często, jak dusza zapragnie. 
Przyprowadziłam tu Mamę i Świtę z Anką na czele, i sąsiadów warszawskich, i wujostwo moich chłopców z małą Zosią, i Renatę z Kalejdoskopu i R. pomagałam kiedyś odzyskać radość życia właśnie tu... na Gamberaldi...


To właśnie tu zapytał mnie kiedyś mój brat: - "kiedy u was jest najbrzydszy czas?" 
"Właśnie teraz" - odpowiedziałam wtedy. Był to środek lutego. Niebo było krystalicznie lazurowe. Pozbawione zieleni góry malowały się we wszystkich odcieniach "prawie niebieskiego". Tylko późną jesienią i zimą panuje to złudzenie. Tylko zimą kolory gór na horyzoncie przechodzą od grafitowego, przez gołębi aż do szaro błękitnego. 
Wysuszone trawy w takiej oprawie wydają się być ze złota. Zielenią odbijają się od reszty monochromatycznego krajobrazu tylko sosny, pola i gołe badyle ginestre.


Po poniedziałku do bani, byłam tak ociężała od zmartwień, że musiałam się najzwyczajniej wychodzić. Nie żeby od tego chodzenia coś się miało zmienić, ale przynajmniej sił przybywa i głowa wraca do równowagi. 
Kolejny raz miałam wrażenie, że góry mają terapeutyczną moc, jakby w górach wszystko wydawało się lżejsze, łatwiejsze... Może to ta bliskość nieba, które zdaje się być na wyciągnięcie ręki, może przestrzeń niczym nieograniczona, która pozwala głębiej oddychać, może cisza, która myśli kołysze i uspokaja?


Dziś niestety raczej czasu na spacery nie będzie, ale pogoda wciąż jest łaskawa - nawet w nocy termometr pokazywał ponad dziesięć stopni. Jeszcze przez chwilę zimowa kapota pozostaje lekką przesadą. 
Dobrego dnia!


RACZEJ to po włosku PIUTTOSTO

Biforco

Życie w Biforco budzi się wcześnie.

wtorek, listopada 26, 2019

Bar Biforco Dom z Kamienia

Noc spowija teraz dolinę prawie do siódmej. Kiedy patrzę na Tomka ginącego gdzieś w mroku, to aż mi się serce kraje. Ile byśmy dali i ja i on, by zaszyć się pod kołdrą i "nie być dla nikogo". Stoję z nosem przy szybie i odprowadzam go wzrokiem do ostatniej sekundy. Kiedy znika, gapię się jeszcze przez chwilę jak sroka w gnat na życie niemal nocne choć już dzienne przed barem. Sędziwy sąsiad drepcze na poranną kawę, starsi ludzie potrzebują chyba mniej snu. Ktoś podjeżdża, ktoś odjeżdża, życie się budzi. 

Życie w Biforco budzi się bardzo wcześnie... Od strony Lavane pojawia się w końcu różowa jak malinowy budyń poświata... Oto i ono! Budzi się w końcu toskańskie słońce. 

- Patrz jak ładnie! - mówi Mikołaj, który jak zawsze - niezależnie od dnia i jego pory - wstaje  w szampańskim nastroju. Skąd u niego ten entuzjazm? - Nie mam pojęcia, ale mam nadzieję, że nikt go w nim nie zgasi. Takie charaktery to prawdziwa rzadkość.

Odliczam do zimowego przesilenia! Niech choć tego dnia zacznie w końcu przybywać... A jak przesilenie to już i o zdjęciu nowym czas pomyśleć. Te porcini w garści zdają się tak odległą przeszłością...

***

Poniedziałek był tak beznadziejny jak tylko beznadziejny umie być listopadowy poniedziałek i nawet słońce i przyjemna aura na niewiele się zdały... Smutek wypełnił mnie po czubki palców, po końcówki włosów. Przez ten cały marazm pisanie szło mi jak krew z nosa, bo jak głowa ciężka to i z weną gorzej. To oczywiście tylko pogłębiło i tak narastającą z każdą minutą frustrację. 

Mam wrażenie, że każda moja komórka woła rozpaczliwie o chwilę oddechu, o chwilę spokoju, odpoczynku. Ogarnia mnie zmęczenie tak przytłaczające, przygniatające do ziemi, że czasem nie umiem sobie z nim poradzić. Tak naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio spędziłam choć kilka dni na nicnierobieniu, nie potrafię sobie przypomnieć kiedy ostatnio tak po ludzku odpoczywałam. Nie jestem nawet pewna, czy ja w ogóle pamiętam jak to się robi? 
A. wysłała link, żebym koniecznie coś obejrzała, a ja od niedzieli nie mogę znaleźć piętnastu minut żeby to zrobić... 15 minut!

Kiedy frustracja zaczyna być uczuciem dominującym, nic mi nie wychodzi. Ani pisanie, ani gotowanie, ani nic. Na obiad przygotowałam zapiekany makaron z verzą i dynią, obfotografowałam oczywiście szczegółowo, ale ... smak był taki ... nijaki taki, nie że nie smakowało, ale też nic specjalnego, żadne halo. Może dziś będzie lepiej...  

"WIELKIE HALO" - "UN GRAN CHE" (wym. un gran ke)

codzienność

Ostatnia prosta Pana Ponuraka

poniedziałek, listopada 25, 2019


- Trzeba wstawać - staram się wyszeptać Tomkowi do ucha najczulej jak umiem.
- Nie trzeba Pusia - mamrocze na pół przez sen.
- Trzeba. 
- Pusia, daj mi spokój...

Ta końcówka listopada to już taki moment mocnego nadwyrężenia sił. Niestety i dla mnie i dla Tomka weekend to tylko niedziela, a jeden dzień na odpoczynek to zdecydowanie za mało, tym bardziej, że pracy ostatnio dużo więcej... Mówiąc kolokwialnie obydwoje jedziemy na oparach i obydwoje marzymy o wyłączeniu się z obowiązków na ciut dłużej. Wyspać się, nie zerkać na zegarek, nic nie musieć... 

W Marradi ruszyły przygotowania świąteczne. Już w najbliższą niedzielę na placu znów będzie pachniało pieczonymi kasztanami i vin brule'. Mam nadzieję, że pogoda planów nie pokrzyżuje. Marron d'Inverno po sukcesie zeszłorocznym, w tym roku będzie bawić marradyjczyków aż przez dwie niedziele - 1 i 15 grudnia. Te przygotowania tutaj, to ich celebrowanie to jedna z najmilszych świątecznych rzeczy. Na placu już stanęła choinka, bardzo okazała! Nad ulicami zawisły nowe iluminacje, jeszcze nie rozbłysły, bo przecież wciąż mamy listopad, ale wszystko już czeka w gotowości.  
Chyba już i na mnie pora wyciągnąć z cantiny pudło z ozdobami. Boże Narodzenie równiutko za miesiąc. Za niecały miesiąc zobaczę Mamę i Świtę, za mniej niż miesiąc zacznie przybywać dnia!!!


Tymczasem ciepło otula naszą dolinę. Niedziela nie była aż tak deszczowa jak pierwotnie zapowiadano, kataklizmy znów przetoczyły się nad innymi regionami, w tym najbardziej ucierpiała Liguria, w której lawina błotna porwała część wiaduktu, a w Piemoncie zapadła się część autostrady. U nas mżyło, kropiło, ale termometry były nieprzyzwoicie łaskawe. To najcieplejszy listopad od czasu, kiedy zamieszkaliśmy w Biforco. 
Dziś ma wrócić słońce i zdaje się kolejne dni będą nie tylko ciepłe, ale i słoneczne. "Znielubiony" listopad będzie próbował ratować swój ponury wizerunek.

Dom z Kamienia Biforco

Żadne spontaniczne plany się w weekend nie zrodziły. Nigdzie niestety nie wojażowaliśmy...
Życie kręciło się wokół kuchni. Na specjalne życzenie była powtórka dyniowych gnocchi z serami, było pierwsze w tym roku kręcenie polenty, było risotto z czerwoną kapustą i była też sbriciolata z ricottą i figową marmoladą. 
I tak sobie myślę, że w Domu z Kamienia bardzo wiele uwagi poświęcamy każdego dnia jedzeniu. U nas nie ma: "weź sobie coś" albo "zrób sobie kanapkę". W kwestii jedzenia nie działa zasada "po najmniejszej linii oporu". 


Drzewa już wszystkie "zardzewiały", a niektóre bezwstydnie prężą nagie gałęzie. Lipy przed barem całkiem golusieńkie. Tylko moje glicine wciąż jeszcze bardziej październikowe niż prawie grudniowe, więcej ma na sobie zieleni, niż jesiennych barw.
W niedzielę na poobiedni spacer poszłam sama... 
Nikt nie dał się wyciągnąć, chyba tylko ja mam takie poczucie, że jak człowiek siada czy się kładzie to zaczyna się starzeć. U mnie jest wszystko zsynchronizowane - głowa z nogami. Nogi pracują - głowa ma tysiąc pomysłów... Bezdeszczowy czas muszę wykorzystać maksymalnie, muszę oddychać świeżym powietrzem, wyjść z domu, mięśnie muszą być w ruchu. 


Uffa! I znów poniedziałek... Dobrego dnia Wam życzę!

ZSYNCHRONIZOWANY to po włosku SINCRONIZZATO (wym. sinkroniccato)

Florencja

Ostatnia Wieczerza, która porusza do głębi - czyli Florencja, jakiej nie znacie.

niedziela, listopada 24, 2019

Dom z Kamienia Cenacolo

O muzeum przy klasztorze San Salvi czytałam już dawno temu, ale jakoś się do tej pory nie złożyło... I tu powinnam bić się w pierś, jak to ja taka "specjalistka" od Florencji mogłam odkładać na wieczne później miejsce tak zacne! Niech marnym usprawiedliwieniem będzie dla mnie fakt, bycia niezmotoryzowaną - muzeum znajduje się poza ścisłym centrum. Was jednak niech to nie zniechęca! Muzeum Cenacolo Andrea del Sarto zobaczyć po prostu trzeba!

Dom z Kamienia Cenacolo

Klasztor założony został niemal 1000 lat temu, a w czasie następnych wieków rozbudowany i wzbogacony cennymi dziełami sztuki. Na początku XVI wieku dzięki finansowemu wsparciu Don Ilario Panichi został dobudowany refektarz z kuchnią i umywalnią. Dekorację jadalni powierzono młodziutkiemu Andrea del Sarto. 
Artysta nazywał się naprawdę Andrea d'Agnolo, ale ponieważ pochodził z krawieckiej rodziny, nadano mu przydomek "del Sarto" (sarto to znaczy krawiec). Przez Vasariego uznany został artystą "bezbłędnym".

Artysta prace w klasztorze rozpoczął od dekorowania łuku. Pomagali mu w tym Andrea di Cosimo Feltrini i prawdopodobnie jego przyjaciel Franciabigio. Na arkadzie znajduje się pięć medalionów z wizerunkami czterech świętych, są to protektorzy mnichów z Vallombrosa, natomiast w środkowym medalionie widnieje Święta Trójca.


Następnie na piętnaście lat prace zostały wstrzymane. Dopiero w 1527 roku Andrea del Sarto został wezwany, by ścianę pod łukiem udekorować freskiem przedstawiającym Ostatnią Wieczerzę. Dzieło zostało ukończone w zaledwie dwa miesiące. 
L'Ultima Cena wysoka jest na ponad cztery i pół metra i długa na prawie dziewięć. To co przykuwa uwagę to przede wszystkim niezwykle żywe kolory. To też kolory były dla artysty przedmiotem długich studiów i poszukiwań, a ich kwintesencją jest właśnie to Cenacolo


Andrea wzorował się na Leonardo, którego Ostatnia Wieczerza powstała jakieś dwadzieścia lat wcześniej. Jest pewien bardzo ważny szczegół, który powtórzył artysta w San Salvi. Otóż siedzący zwykle nieco z boku, niemal plecami do "widza" Judasz, tutaj tak jak u Leonardo siedzi po prawej stronie Jezusa. Malowidło przedstawia najbardziej dramatyczny moment z ewangelii świętego Jana, w którym Jezus wyjawia zdrajcę podając mu chleb... 


Po lewej stronie Jan wstrząśnięty wiadomością i niezwykły detal - splecione dłonie - jakby Jezus chciał go uspokoić. 


To Cenacolo było dla mnie jednym z bardziej sugestywnych, które widziałam. Jeszcze teraz pisząc artykuł, przyglądając się zdjęciom, na których dokładnie widać dłonie, gesty, mimikę twarzy, realistycznie oddane poruszenie wśród apostołów, aż ściska mnie w gardle ze wzruszenia...  
Jako pamiątki po powstawaniu dzieła pozostało wiele szkiców detali. Kilka z nich znajduje się w gablotach w tym samym pomieszczeniu, jednak większość możemy oglądać w Galleria degli Uffizi. 


Andrea del Sarto wzorował się na Leonardo, ale od siebie dodał zupełnie nowy detal, który nigdy wcześniej się nie pojawił. Poza Jezusem i uczniami znajdziemy tu również dwie dodatkowe postaci na balkonie powyżej. Jeden z nich zdaje się być służącym, drugi jakby zaczepiał go rozmową.

"Wielkość, majestat i niezwykły wdzięk wszystkich postaci" - tak o Ostatniej Wieczerzy Andrea del Sarto pisał sam Vasari. Trudno się nie zgodzić. Jeśli skusi Was mój artykuł i zawitacie kiedyś do San Salvi, skorzystajcie z ustawionych jak w teatrze krzeseł i dajcie porwać się wzruszeniu, bo prawdziwa Sztuka naprawdę potrafi wzruszyć...


Poza Cenacolo w muzeum znajdziecie oczywiście wiele innych dzieł. Można je podziwiać w spokoju, bo turyści raczej tu nie bywają, nawet jeśli wstęp jest całkowicie bezpłatny. 
Z radością odkryłam, że w kuchennym pomieszczeniu wyeksponowane zostały również dzieła Suor Plautilli, o której pisałam całkiem niedawno

Santa Caterina da Siena - Plautilla Nelli

lavabo

Benedetto da Rovezzano
Benedetto da Rovezzano
Dawne pomieszczenia kuchenne

Tuż obok muzeum znajdziecie malutki park z placem zabaw - przyjemny, zielony zakątek gdybyście potrzebowali ochłonąć po wrażeniach, odpocząć albo po prostu chcieli dać się "wybiegać" dzieciom. 

Tymczasem to już wszystkie wrażenia i ciekawostki z mojej ostatniej wyprawy do Florencji. Kolejną zaplanowałam na ten tydzień, bo tydzień bez Florencji wydaje się taki niepełny...

Dobrej niedzieli - uwaga! - ostatniej listopadowej niedzieli w tym roku!

SZCZEGÓŁY to po włosku I PARTICOLARI (wym. i partikolari)