W porze obiadu do wszystkich punktów gastronomicznych była taka kolejka, że mogło się odechcieć jeść. Mogło, ale oczywiście się nie odechciało, bo jak się ma "włoski żołądek", to o stałej porze chce się jeść i koniec. Stawałam na próbę w kilku kolejkach i każda - w momencie kiedy właśnie ja dołączałam - zdawała się spowalniać jak na powtórkach goli w meczach piłkarskich. Nie wiem skąd nagle wzięli się ci wszyscy ludzie, bo jeszcze chwilę przed południem wydawało się, że ogólnokrajowy strajk kolei odbije się na niedzielnej imprezie. Tymczasem zaludniło się tak, że po południu w niektórych miejscach trzeba się było przeciskać.
W końcu stanęłam w dobrej kolejce i doczekałam się mojej piadiny "romagnoli" z kiełbasą, cebulką i papryką. Była przepyszna! Nie miałam ochoty na tradycyjną pastę, tylko właśnie na ten klasyczny przysmak od sąsiadów. Dowodem tego, że była naprawdę pyszna jest brak zdjęcia.
Zdjęć wczoraj w ogóle nie zrobiłam zbyt wiele. Fotografuję zdecydowanie więcej, kiedy jestem sama, a kiedy przychodzi czas spotkań, czas rozmów, czas wspólnego wina pitego na murku, to wtedy tych zdjęć jest garstka.
Druga kasztanowa niedziela udała nam się jeszcze piękniej niż pierwsza. Kasztanów było już zatrzęsienie, słońca nie brakowało, a mój dzień poza zaplanowanym towarzystwem ubarwiły spotkania spontaniczne i za wszystkie bardzo dziękuję!
Dziękuję za zaufanie, za uleganie mojemu marradyjskiemu kuszeniu, za zdjęcia, za możliwość podpisywania książek, za wspólny czas i za wywoływanie mojego uśmiechu, o który w ostatnim czasie trudno.
- Dlaczego masz takie czerwone oczy? - zapytał Mikołaj przy kolacji.
- Chyba jestem bardzo zmęczona...
Byłam naprawdę zmęczona. poczułam to, kiedy dotarłam do domu. Życie na pełnej petardzie jest piękne, ale bez chwili "nicnierobienia" bywa czasem trudne. Czuję to w niedzielne wieczory, kiedy za progiem stoi nowy poniedziałek, a ja jeszcze nie odpoczęłam po starym tygodniu.
Na kolację Mario przywiózł wór prawdziwków. Jest ich teraz tyle, że oszaleć można. Przygotowałam kolację wcześniej niż zwykle, zjedliśmy, pożegnaliśmy naszego Gościa i chyba nim wybiła 20.00 powędrowaliśmy do łóżek. Kiedy dziś rano zabrzęczał budzik, byłam gotowa sprzedać duszę diabłu za jeden wolny dzień... Taki zwykły, domowy dzień.
Dla tych którzy być nie mogli - namiastka kasztanowej sagry.
Za tydzień zapraszamy znowu, a tymczasem dobrego dnia!
CZERWONE OCZY to po włosku GLI OCCHI ROSSI