Mario

Ostatnia szóstka

niedziela, maja 31, 2020


Różnica pomiędzy pierwszym i drugim zdjęciem to dokładnie 10 lat. Dokładnie, bo obydwa poza różnicą lat zostały zrobione w maju. Pamiętam bardzo dobrze tamten maj 2010, przylecieliśmy do Marradi na tydzień, by posmakować nowej pory roku. To był nasz pierwszy majowy wypad do Toskanii i choć wyjazd był jak zawsze niezapomniany, to jednak pogoda dała nam popalić. Zdjęcia poniżej zostały zrobione tuż przed odlotem. Mimo tego, że mżyło, poszliśmy na krótki spacer - tak poznałam Monte Colombo i kiedy ja spacerowałam z kocem rozciągniętym nad głową, chłopcy bawili się w najlepsze. Im deszcz nie przeszkadzał. Wtedy to Mario wdrapał się razem z nimi na ten ciemny stok i dalej "z górki na pazurki"! Myślałam tylko o jednym - jak ja ich takich utytłanych do samolotu zapakuję... 


Powtórzyliśmy to samo ujęcie latem, pod koniec wakacji 2012 roku. Pogoda była bajeczna, a my już jedną nogą osiadaliśmy tutaj. Obiecaliśmy sobie, że będziemy co kilka lat robić to samo zdjęcie, by zobaczyć jak zmieniają się proporcje... 


I jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, na obietnicach się skończyło. Chyba już nigdy podobnych zdjęć nie zrobiliśmy, albo mnie pamięć zawodzi, ale zupełnie sobie nie przypominam. Oczywiście na Monte Colombo wracaliśmy przez te lata dziesiątki razy, tylko jakoś ze zdjęciami się nie złożyło. Aż do 17 maja 2020. Dokładnie 10 lat po pierwszym zdjęciu.  


Wrażenie jest niesamowite. To samo miejsce, te same osoby, ale jakby inna epoka... 

Człowiek każdego ranka patrzy w lustro i myśli sobie - nie jest źle, ja to się jakoś bardzo chyba nie starzeję... A potem patrzy na dzieci - czy swoje własne, czy kuzyna, czy sąsiada i myśli sobie: szlag! czas zwariował! To co w lustrze to tylko iluzja. Czas gna jak głupi. Dzieci są żywym, bezlitosnym dowodem jego przemijania...


Czas gna dla wszystkich bez wyjątku i dziś ostatni rok z "6" z przodu konczy Mario. Pamiętam, że kiedy się poznaliśmy i Mario przyznał się ile ma lat, wszyscy komisyjnie zażądaliśmy okazania przez niego dowodu osobistego, bo przekonani byliśmy, że ma przynajmniej dziesięć lat mniej niż podaje. 
Mario miał rzeczywiście tyyyyle lat. 


Przez te lata broda zrobiła się biała, zmarszczek przybyło, wady niektóre zrobiły się bardziej jaskrawe. Potrafimy się tak pokłócić, że wióry lecą - spór o gotowanie jajek na twardo przeszedł już do legendy. Wiemy, że przy stole, kiedy jest Mario, nie rozmawia się o sushi czy kebabach, bo Mario to Mario i pewnych kwestii lepiej nie poruszać, ale...
To do mnie jako do pierwszej osoby dzwonił Mario po zawale ze szpitala. Ja dzwoniłam do Mario, kiedy grypa zwaliła mnie z nóg, i wtedy, kiedy trzeba było o 23.00 zgarnąć Tomka z balu w Faenzie i to Mario został trzy dni z Mikołajem kiedy ja w Polsce promowałam ziemie Dantego. Tak jak Mario przez lata stał się dla nas członkiem rodziny i tak i myślę my dla niego najprawdziwszą rodziną, za którą stanie się murem. 


Ostatnie zdjęcia to migawki z wczoraj. Mario wsród wielu swoich zalet ma też doskonałe oko i fotograficzną intuicję. W sobotnie popołudnie pojechaliśmy znów na zdjęcia i wyszły tak doskonale, że być może jedno z nich stanie się letnią wizytówką bloga. Jest tak pięknie i lato mamy od dawna, że nie wiem czy wytrzymam bez zmiany do 22 czerwca. 
Mario ma jeszcze jedną cechę, którą u ludzi uwielbiam - dystans do siebie i szczyptę szaleństwa. Kwiatki i kapelusik do zdjęcia? Czemu nie! 

Mieliśmy dziś miłym trekkingiem świętować jego urodziny, ale nie wiem jeszcze co na to pogoda. Mam nadzieję, że w ten ostatni majowy dzień aura się nie zbiesi aż tak, byśmy musieli zostać w domu. 
Tymczasem na mnie już pora, bo pogoda pogodą, ale na czymś tę przynajmniej jedną symboliczną świeczkę trzeba postawić. 

Dobrego dnia Wam wszystkim, a dla Mario: 

TANTISSIMI AUGURI!!!!!



szkoła

Erudytka za dychę

sobota, maja 30, 2020


- Powiesz mi co chodzi z tym "spotifajem"? - pytam czternastoletniego eksperta. - bo kiedy słucham sobie z telefonu muzyki na youtubie i otwieram inną stronę, to oczywiście mi się wszystko wyłącza.
- No właśnie dlatego musisz sobie zainstalować spotify. Nic ci się nie będzie wyłączać. Ja w ogóle nie słucham muzyki na YT. 
- Pomożesz? 
Bierze telefon i zaraz mi technicznie wszystko ogarnia. Muszę uczciwie przyznać, że ja choć moja praca opiera się na internecie to paradoksalnie słabo jestem rozeznana w tych sprawach. Jedyne co ogarnęłam to blogowanie, tyle o ile social media i skype do lekcji. Ach i jeszcze Endomondo! 

Zainstalował mi Mikołaj "spoti" i zaraz zaczęłam układać swoje listy muzyczne. 

- Jaką muzykę sobie dodajesz? - pyta ściągając na chwilę słuchawki.
- No wiesz... Taką, której ty jednak nie lubisz. 
- Czyli?
- Włoską, starszą.
- Nie, że nie lubię, ale... - próbuje wybrnąć, zupełnie jakby nie chciał robić mi przykrości. - Jest taka...
- Wiem, wiem. Nie musisz przecież lubić tego co ja.

- Nie wiem co mam wybrać do "tesiny" z zakresu muzyki.
- Chyba nie będę potrafiła ci pomóc. Musi być coś z romanticismo, prawda? Nie znam zbyt wielu kompozytorów z tamtej epoki.
- Może napiszę o Debussy? Lubisz?
- Wstyd się przyznać, ale poza tym, że znam nazwisko, to nie mam wyobrażenia o jego muzyce.
- Posłuchaj. To na pewno znasz - Mikołaj daje mi odsłuchać kilka nut, a mnie jest tylko jeszcze bardziej wstyd. Utwór wcale nie brzmi mi znajomo. 

Biforco, Dom z Kamienia blog, Kasia Nowacka


Za chwilę będę mogła powiedzieć, że już wszystkie moje dzieci zakończyły drugi etap włoskiej edukacji. Obydwaj od września będą w superiori. Nie raz już pisałam, że szkoła - moja największa obawa osiem lat temu, okazała się czymś niezwykłym, jednym z najmilszych zaskoczeń. Dziś muszę powtórzyć te peany kolejny raz. Nie wiem czy to akurat szkoła marradyjska, czy nauczyciele na jakich chłopcy trafili, czy też ogólnie włoski sposób edukacji, czy wszystko to razem wzięte, w każdym razie mam wrażenie, że po "scuola media" są obydwaj wszechstronnie wyedukowani. 

Oczywiście nie bez znaczenia jest fakt, że to mądrzy chłopcy i wyciągnęli z tej szkoły ile się dało. Co za szczęście, że ignorancja jest im tak bardzo obca.
Ja sama uważałam się do pewnego momentu za erudytkę, ale po tym jak nie raz pytania czy dyskusje chłopców wprawiły mnie w zakłopotanie, przestałam się tak postrzegać. Już wiem, że taka ze mnie erudytka jak z koziej d... trąba. Teraz z pokorą to ja uczę się od własnych dzieci. Chłonę to co mówią, czym się dzielą. Uczę się nowych rzeczy o planetach, o życiu Einsteina, o Promessi Sposi, o malarstwie Turnera, poznaję muzykę Debussy'ego...   

Marradi, Lamone

Dziś przedostatni już majowy dzień. Dzień bardzo pracowity. Dzień słoneczny. Dzień do zapisania - mam nadzieję - tym, co dobre. 
Buona giornata!

IGNORANCJA to po włosku IGNORANZA (wym. inioranza)

codzienność

Końce i końcówki najróżniejsze

piątek, maja 29, 2020


- Już nie wyrabiam - co jakiś czas jęczy Tomek. 
- Dai! Su! Ostatnie dni. Gdyby nie to uczenie on line, teraz już byśmy jakoś bardziej emocjonalnie odliczali do końca roku szkolnego. A tak to szkoła - nie szkoła. Wszystko jakieś takie dziwne. 

Trzeba przyznać, że chłopcy są zmęczeni. Nawet jeśli to nauka z domu, to jednak, te ostatnie dni są wyjątkowo intensywne. Tomek ma chyba wszystkie lekcje on line, więc siedzi od rana do pierwszej, a potem się uczy, bo co chwila klasówka czy odpytywanie. Ja co jakiś czas wyganiam na spacer, żeby głowę przewietrzyć, bo bez tlenu to jak głowa ma to wszystko ogarnąć. 
Mikołaj pisze "tesinę" - swoją pracę dyplomową, która obejmuje wszystkie przedmioty z wyjątkiem matematyki i tej "tesiny" będzie musiał potem bronić w czasie egzaminu ustnego. Egzamin ustny w końcu będzie on line. Pisze cały czas, szuka powiązań, bo zakres pracy ma obejmować to czego uczyli się w tym roku, ale zagadnienia poszczególnych przedmiotów mają się ze sobą łączyć. Bardzo to ciekawe, bo uczy łączyć ze sobą dziedziny, a nie każe trzymać się sztywnych ram oddzielających przedmioty.
Na pisanie mają dzieciaki jeszcze dwa tygodnie, więc kciuki za wenę twórczą dla Mikołaja mile widziane! Egzamin na pewno będzie pod koniec czerwca. 

Tak czy inaczej dziwny w tym roku ten szkolny koniec... I żal, że Mikołaj nie będzie miał tego ostatniego dzwonka, że nikt ich z przytupem nie wyprawi w świat, tylko tak po cichutku, mimochodem przejdą sobie na inny poziom edukacji. 
Nawet jeśli świat powoli wraca na stare tory - albo raczej próbuje na nie wrócić - to to co miało być już i tak nie wróci. Żal mi troszkę - ot, żal zwyczajnie, jak to żal matce. 


Tymczasem majowa atmosfera - mimo dzisiejszej deszczowej o poranku aury - jest jużzdecydowanie bardziej letnia niż wiosenna. Zieleń odrobineczkę złagodniała, już nie krzyczy pierwszowiosenną jaskrawością. Wybujałe do niedawna trawy zamieniają się w sielskie bele siana... Maki, ginestre kwitną jak szalone, a ja za każdym razem kiedy idę via Francini zadzieram nos w stronę lipowych koron, by sprawdzić czy już jakiś przedsmak ich słodyczy rozchodzi się w powietrzu. 


Znów zastało mnie w pisaniu południe. Znów język skołowaciały od gadania, od tych zaimków, koniugacji, preposizioni... Ale na dziś już koniec. Teraz tylko obiad, spacer, może zdjęcia, kiedy grzecznie się wypogodzi. To chyba z żalu się ten maj rozpłakał dziś rano, z żalu, że już musi pakować walizki, ale jego deszcz do końca pozostał dobrze wychowany. To był wyjątkowo piękny maj i życzę Wam dobrego ostatniego majowego weekendu. U nas to będzie czas, kiedy ktoś znów zdmuchnie swoje świeczki na torcie. 
Buon weekend!


sukienka: madame.com.pl

codzienność

Synonimy, chabry, szmaragdy

czwartek, maja 28, 2020


- Jak wyglądam? - pytam Tomka prezentując z dumą nową chabrową spódnicę od Pani Basi.
- Dobrze, może być, ładnie.
- Słucham? To znaczy, że dobrze, że może być czy że ładnie ??
- No przecież mówię, że może być, że dobrze.
- Czy ty nie widzisz różnicy pomiędzy: dobrze, może być i ładnie? To nie są synonimy!
- O rany Pusia... no, dobrze wyglądasz, może być.
- Nic nie rozumiesz. To jest kosmiczna różnica! Dobrze, to znaczy dobrze, ale nie jakoś super, a może być to znaczy trzeba się przebrać.
- ???
- Jeszcze raz. Zapamiętaj sobie na całe życie: "może być", "dobrze", "ładnie", "bardzo ładnie", "prześlicznie" - to nie są synonimy. Kobieta potrzebuje usłyszeć odpowiedź bardziej satysfakcjonującą, jeśli nie to... musi się przebrać.

- Chyba raczej musi iść do psychologa... - mamrocze pod nosem.
- Może i musi. Czyli jak? Dobrze, może być?
- Po co to tak komplikować. Dobrze. Ładnie... Może być.

Wywinęłam piruet przed lustrem obstając raczej przy tym "ładnie", bo czy to męski nastolatek zna się na chabrowych spódnicach? Poszliśmy razem na spacer. Dali się namówić obydwaj, bo obiecałam lody. 
Tym samym sezon uważam za otwarty, nasze wspólne spacery do Marradi na lody to dla mnie jeden z najmilszych elementów lata... 

A tak przy okazji lodów... Bywalcy Marradi potrzymajcie z całych sił kciuki za naszego i Waszego ulubionego lodziarza! Niech stanie się cud, niech do baru w zdrowiu powróci i dalej rozpieszcza nas swoimi lodami, tortami, słodkościami.


Mario złapał się w ostatnim czasie za różne robótki i niewiele go widzimy. W środę jednak jakimś cudem wysupłał dla mnie godzinkę i tak pojechaliśmy na "Majemi". Tę "swojsko - egzotyczną" nazwę nadali temu miejscu marradyjczycy. Nazwa miała zapewne sygnalizować, że plaża tu bajeczna i orzeźwiających kąpieli łatwo można zażywać. 
Plaża oczywiście nie do końca taka jak na Florydzie, zamiast piasku są tu naturalne kamienne płyty, a zamiast fal, szmaragdowa tafla czyściutkiej wody, w której przegląda się bujna wegetacja. 
Jest to jedno z popularniejszych zakoli Lamone, jeśli ktoś planuje wygodne plażowanie albo wędkowanie. 


Szmaragdowa, czysta woda, kamienie zamiast leżaków, cisza zamiast nadmorskiego zgiełku... Kolejny as w rękawie Marradi. Coraz częściej mimo zaistniałej sytuacji podpytujecie mnie o marradyjskie wakacje. Wielu z Was tęsknota za Italią zaczyna poważnie doskwierać i przyznaję, że w pełni Was rozumiem, bo i dla mnie podróż do Włoch nigdy nie była tylko podróżą... Włochy to miłość na całe życie.


W szmaragdowych wodach odbija się chabrowa spódnica. Na rozgrzanym brzegowym kamieniu ganiają się dwie jaszczurki. W chaszczach ile sił w płucach trajkocze jakiś ptaszek, trajkocze tak, że znów gardło wiąże mi się na supeł. 
Taki piękny czas u schyłku maja, takie piękne już lato. I tu nad rzeką taki swojski spokój... Spokój - jedna z niewielu rzeczy, która nigdy nie traci na wartości. 


- Zrobisz mi zdjęcie z Rangerem? - pytam Mario, kiedy już zwijamy się do domu.
- No wiesz... panda to nie jakiś szał. 
- Nie znasz się! To jest właśnie prawdziwy szał, a gdyby Pani Basia chciała sukienki z ferrari, mercedesem czy lamborghini w tle, to napisałaby do Chiary Ferragni, a nie do mnie.  

Dobrego dnia!


SPÓDNICA to po włosku GONNA (wym. gonna) www.madame.com.pl

Florencja

Stara miłość w nowych czasach zarazy, czyli jeszcze jedna florencka historia

środa, maja 27, 2020


Rozciągnęła mi się nieco ta florencka opowieść, ale przysięgam to nie moja wina! Z Florencją tak już jest... Chciałoby się, żeby czas z nią nigdy się nie kończył. I choć zawsze kiedy wysiadam w Biforco po całym dniu dreptania po florenckich uliczkach, z oddechem witam spokój naszej doliny, to już na drugi dzień zaczynam tęsknić i gotowa ruszyłabym na kolejne florenckie podboje... To się właśnie nazywa miłość.
"Nie mogłaś się doczekać, co?" - napisała z uśmiechem Tina po tym jak zapełniłam fb i instagrama moimi "story". "Nie mogłam i to jak nie mogłam" - odpowiedziałam zaraz. 

Na przyszły tydzień planuję już kolejny florencki wypad. Tym razem na ciut dłużej. Chcę nasycić oczy tą Florencją trochę inną, niecodzienną, tak swojską, że aż surrealistyczną. Poza tym mam do odkrycia to magiczne miejsce tak bardzo polecane przez Tinę. Och... gdybym mogła to nawet dziś!

Tymczasem z ostatniej wycieczki została mi jeszcze jedna ciekawostka do opowiedzenia. 

Na Via Maggio 26, która prowadzi od mostu Świętej Trójcy na Santo Spirito znajduje się przepiękny palazzo, na który nie sposób nie zwrócić uwagi. Charakterystyczna finezyjna fasada przyciąga wzrok przechodniów. Jego dzieje związane są z pełną tajemnic historią miłosną. 


Budowa palazzo została zlecona przez samego Wielkiego Księcia Francesco I de' Medici, zaprojektowanie budynku zlecił słynnemu w tamtych czasach architektowi Buontalenti. Miała to być imponująca rezydencja dla kochanki księcia Bianki Cappello - dziś palazzo nosi właśnie jej imię. Nie jest przypadkiem sama lokalizacja budynku - zaledwie kilka kroków od Palazzo Pitti, gdzie mieszkał niewierny Granduca z rodziną.

Historia Bianki i Francesco pełna jest tajemnic. Miłość pomiędzy nimi wybuchła, kiedy jeszcze byli w stałych związkach. Bianka była mężatką, a Granduca ożeniony był z Joanną Austriaczką. Co ciekawe, kiedy ich związek przestał być tajemnicą, w niewyjaśnionych do końca okolicznościach zginęli małżonkowie kochanków. Pietro Bonaventuri, mąż Bianki został zamordowany na ulicy, natomiast Joanna zginęła spadając ze schodów. Co za przypadek!
Po tych wydarzeniach zakochani mogli oficjalnie zalegalizować swój związek. Niestety niedługo po ślubie - przebywali wtedy w willi Medyceuszy w Caiano - dopadła ich gorączka, która dla obojga okazała się śmiertelna. Obydwoje po kilku dniach agonii zmarli w 1587 roku.
Autopsja z tamtych czasów zaświadczała o objawach malarii. Potwierdzają ją też ostatnie badania. Jednak jedna z hipotez zakładała również otrucie. Niektórzy twierdzą, że sprawcą był Ferdinando - brat Francesco, niezadowolony z wyboru miłosnego brata i sam prący za wszelką cenę do władzy. Jak było naprawdę? Któż raczy wiedzieć! Dziś na pewno palazzo di Bianca Cappello jest prawdziwą ozdobą i choć przechodzę via Maggio prawie za każdym razem kiedy jestem we Florencji, nieustannie zachwycam się monochromatyczną, finezyjną fasadą.


I tak na opowieściach o Florencji zleciało pół tygodnia! Praca znów jak w kołowrotku, czekają góry, czeka rzeka, zegar szkolny odlicza przedostatni tydzień szkoły. W Domu z Kamienia wciąż dyskutujemy o tym i o tamtym, spacerujemy, zajadamy czereśnie i melony, chłopcy jedzą pierwsze letnie lody, a ja stroję się w nowe sukienki. Zieleń zmęczyła się ciut swoją intensywnością... Powolutku maj zaczyna pakować walizki. 

KOCHANKA/KOCHANEK to po włosku AMANTE (wym.amante)

Florencja

Florencja surrealistycznie - po drugiej stronie Arno

wtorek, maja 26, 2020


Capotreno miał wątpliwości odnośnie wieczornego pociągu. Początkowe przekonanie, że wrócę do domu dopiero na kolację zaczęło słabnąć. Stałam pod korytarzem Vasariego kolejny raz fotografując Arno i Ponte Vecchio i coraz silniej kołatało mi się w głowie: - A jeśli ten wieczorny rzeczywiście nie przyjedzie? 
Przyspieszyłam kroku. Nawet jeśli czasu miałam już niewiele, nie mogłam nie zobaczyć mojego ukochanego miejsca. Choćby tylko na chwilę... 

Przeszłam przez Ponte Vecchio, gdzie spacerowiczów było całkiem sporo i gdzie sklepy złotników pozostawały jeszcze zgodnie zamknięte i zaraz odbiłam w prawo tak, by przejść przez Piazza della Passera. To też jedno z miejsc, do którego wracam chętnie, choć w ostatnich latach coraz częściej odkrywane przez turystów nie jest już tak odosobnione jak dawniej. Oczywiście tym razem panował tu absolutny spokój... 
Passera to po włosku, a może raczej po toskańsku określenie genitaliów żeńskich. Wielu badaczy dawnych epok utrzymuje, że na placu był bardzo znany "lokal uciech cielesnych", którego stałym gościem miał być podobno sam Cosimo I. 

Warto wiedzieć, że nie jest to jedyne miejsce we Florencji, którego nazwa jest pamiątką po podobnej działalności. Niektóre turystki pewnie nie raz fotografowały się pod tabliczką Via delle Belle Donne (ulica pięknych kobiet), poza tym Via dell'Amorino czy Via Vergognosa (wstydliwa). 
Piazza della Passera znajduje się zaledwie dwa kroki od Palazzo Pitti.  


Zostawiłam "słodko - lubieżny" placyk i podreptałam świńskim truchtem - bo czas się bezlitośnie kurczył - na Piazza Santo Spirito. 

Palazzo Guadagni

Plac Świętego Ducha jest od dawna w czołówce moich ukochanych florenckich miejsc. Nawet w normalnych czasach panuje tu spokój i atmosfera bez nadęcia, bowiem wciąż częściej niż turyści przesiadują tu miejscowi. Starsi ludzie na ławeczkach, ktoś z psem, mama z dzieckiem, dziewczyna z papierosem, chłopak z dziewczyną, dziewczyna z książką...

Ponadto plac jest często miejscem targu, a najciekawszy moim zdaniem jest w trzecią niedzielę miesiąca.

Piazza Santo Spirito Florencja Dom z Kamienia

Piazza Santo Spirito powstała w drugiej połowie XIII wieku. Miało to być miejsce, które zbierało wiernych przybywających do istniejącego już wtedy kościoła. W tym też kościele ponad 100 lat później nauki anatomii pobierał sam Michał Anioł. Autorem projektu kościoła, który możemy podziwiać obecnie był Brunelleschi. Od świątyni "Santo Spirito" taką samą nazwę przyjął plac. 

Piazza Santo Spirito Florencja Dom z Kamienia

Uroku przydają temu miejscu liczne bary i trattorie oraz piętnastowieczne palazzi. Najznamienitszy z nich znajduje się na rogu, po przeciwnej stronie niż bazylika - nazywa się Palazzo Guadagni, czasem nazywany też Palazzo Dei. Jest to typowy przykład "casa nobile" z charakterystycznymi loggiami na ostatnim poziomie. 
W tej samej części placu ustawiono też posąg znanej osobistości miasta. Cosimo Ridolfi był znanym agronomem, który to założył we Florencji legendarną już rolniczą instytucję - Accademia dei Georgofili
Tak się złożyło, że właśnie dziś przypada pewna smutna florencka rocznica i na wielu portalach i w lokalnej prasie pojawia się słowo georgofili. Otóż w 1993 roku w nocy z 26 na 27 maja na via dei Georgofili na tyłach Uffizi miał miejsce zamach bombowy. Dziś w tym miejscu znajduje się słynne drzewko oliwne.


Czas naglił i w niedzielę i nagli dziś. Zostawiłam z żalem Santo Spirito i szybkim krokiem ruszyłam w stronę stacji. Wcześniej jednak jeszcze krótki przystanek przy innym pięknym palazzo, ale jego historię opowiem już jutro. Dziś czasu na pisanie naprawdę zabrakło. Obiad czeka! Dobrej reszty dnia!

W STRONĘ STACJI - VERSO LA STAZIONE (werso la stacjone)

Florencja

Florencja - surrealistycznie

poniedziałek, maja 25, 2020


Czy w ogóle do tej Florencji dojadę, to do ostatniej chwili nie było pewne. Skasowana została większość pociągów, więc trudno mi teraz wyprawę tak zorganizować, by nie odwoływać lekcji. Miała być sobota, ale w sobotę jak wiadomo nic z tego nie wyszło. W niedzielę poszłam na pociąg o 9.00, ale też bez przekonania czy on będzie czy nie będzie... Megafon przez długi czas milczał jak zaklęty, więc już prawie przekonana byłam, że nici z tej całej wyprawy, kiedy nagle ocknął się z letargu i obwieścił wjazd mojego wyczekanego pociągu... 


Stanęłam tak jak zawsze w miejscu, by wycelować na pierwsze drzwi, a tam niespodzianka: kartka z napisem SOLO USCITA (tylko wyjście). Popędziłam zatem do następnych, opatrzonych kartką ENTRATA (wejście). W pociągu nie było kompletnie nikogo. Dopiero chwilę później wychylił się znany mi z widzenia "capotreno" (kierownik pociągu) i popatrzył na mnie tak, jakby zobaczył zjawę. Nic dziwnego... 
Przedziwne - człowiek ma cały pociąg dla siebie i zastanawia się dwie minuty gdzie ma usiąść. Onieśmieliła mnie ta cała sytuacja. Wyciągnęłam kajet i zaczęłam pisać. Siedząc przez trzy miesiące bezpiecznie w Biforco, dopiero w tym momencie dotarło do mnie, jak bardzo przez ten czas świat się zmienił. Przez głowę przeszła mi też inna refleksja. Ja, która do ostatniej chwili obstawałam przy teorii, że sytuacja nie jest aż tak poważna, nagle pomyślałam, że może jednak jest dużo poważniejsza niż w ogóle nam się zdawało, bo po co byłyby te wszystkie środki ostrożności... To była najbardziej surrealistyczna podróż w moim życiu.  
Na stacji we Florencji, gdzie - kto był, ten wie - jest zawsze taki kocioł, że trudno się połapać, tym razem nie było prawie nikogo. Na pewno więcej samego personelu niż podróżujących. Na podłodze zielone strzałki, za którymi należy podążać, by ścieżki przyjeżdżających i odjeżdżających nie przecinały się ze sobą. Przed stacją cisza i spokój, z dawnych widoków pozostał tylko wóz opancerzony. Zniknęli nawoływacze, "zapraszacze" do outletów, zniknął cały niezmierzony chaos. 
Ruszyłam przed siebie podekscytowana, jakbym szła na pierwszą randkę. Takiej Florencji nigdy nie widziałam i kto wie czy jeszcze kiedyś zobaczę... Dziś przecież nikt nie wie, jak potoczy się ta cała pandemia.

Florencja w czasach pandemii - Dom z Kamienia blog
Florencja w czasach pandemii - Dom z Kamienia blog

Przed Santa Maria Novella panował najprawdziwszy spokój, ten sam, który znam z marradyjskiego prowincjonalnego placu. 
Zwykle gwar wokół bazyliki miesza się z lawiną turystów, która wylewa się z przejść podziemnych łączących plac ze stacją kolejową. W normalnych czasach w tym miesjcu w uszach odbija się  uciążliwym echem terkot kółeczek od walizek. W te i we w te... całe wycieczki... Santa Maria Novella choć tak piękna, choć prawdziwe renesansowa, często pomijana, bo większość, która przechodzi wzdłuż jej murów i przez plac pędzi z tymi walizkami. Niektórzy ledwo co wysiedli z pociągu, inni już ruszają dalej...

Tym razem na Santa Maria Novella żadnego terkotania, żadnych walizek. Pojedyncze osoby, dziecko na hulajnodze...

Duomo Florencja Dom z Kamienia blog

Przechodzę na Piazza del Duomo i jak tylko zza rogu wychyla się Santa Maria del Fiore, czuję jak fala wzruszenia wiąże mi gardło na supeł. Ileż ona już widziała... Przeżyła peste, przeżyje i coronavirusa. Mario przy każdej naszej rozmowie, kiedy dawałam upust mojemu uwielbieniu dla miasta z ubolewaniem powtarzał zawsze jak mantrę: "szkoda, że ty jej nie widziałaś taką jaka była kiedyś, kiedy we Florencji byli przede wszystkim florentyńczycy..." 
Kto by przypuszczał, kto by w ogóle coś podobnego mógł sobie wyobrazić, że nastaną tak dziwne czasy, że Florencja znów na jakiś czas będzie tylko dla florentyńczyków. Kiedy chodziłam wczoraj w cieniu tych wszystkich sławnych zabytków, gdzie zwykle nie widać nawet końca kolejki, czułam się prawdziwie uprzywilejowana... 



Dzwony na Campanile rozdzwoniły się, a ja stałam jak zaczarowana i w spokoju mogłam sobie kontemplować najpiękniejszą kościelną fasadę świata...


Na Piazza della Signoria, która wraz z Uffizi jest drugim po Duomo najbardziej zatłoczonym miejscem we Florencji też panował spokój. Rozczulił mnie widok dzieci na rowerach, całych rodzin na spacerze, starszych osób z psami. Florentyńczycy do tej pory niewidoczni, którzy ginęli gdzieś w tym całym turystycznym tumulcie, teraz mieli swoje miasto tylko dla siebie. 

Oczywiście Florencja potrzebuje turystów. Sztuka jest zachwycająca, ale daje chleb tylko wtedy, gdy przybywają ją podziwiać też inni, przyjezdni, turyści... To za jakiś czas wróci do normy. Choć i norma jest pojęciem względnym. Mam nadzieję, że miasto poradzi sobie i przetrwa ten kryzys. 

Ja natomiast, kiedy spacerowałam wczoraj po tych wszystkich najsławniejszych miejscach, które zazwyczaj gdy przyjeżdżam do miasta sama, konsekwentnie omijam, czułam się prawdziwym szczęściarzem. Móc zobaczyć Florencję z jej Duomo, z Signorią, z Ponte Vecchio, taką spokojną, tak naturalną, móc słyszeć "florencką" mowę mijających mnie osób zamiast wszystkich możliwych języków świata było dla mnie niezwykłym przeżyciem. 
Kiedy ja fotografowałam prawie pusty plac, starszy mężczyzna obok opowiadał małemu chłopcu o święcie świerszcza, które gdyby czasy były normalne obchodzone byłoby we Florencji właśnie wczoraj. To słynna florencka tradycja z dawien dawna, o której nie raz na blogu opowiadałam.


Pogoda we Florencji była wczoraj prawdziwe letnia. Ponte Vecchio jaskrawo odbijało się w wodach Arno. Odbijało się też lazurowe sklepienie z puchatymi jak wata cukrowa obłokami, odbijała się brzegowa zieleń i kwiaty i Trinita z baranimi łbami patrzącymi od wieków w rzeczny nurt...


Przeszłam przez Ponte Vecchio i ruszyłam w stronę mojego ulubionego placu, ale tam zaproszę Was już jutro i opowiem historię zakazanej miłości, z którą związany jest pewien przepiękny palazzo
Na koniec z dedykacją dla Pani Basi: 


Przechodziłam tuż obok, zatrzymałam się, oceniłam, pstryknęłam zdjęcie, zerknęłam na moje własne odbicie w "basiowej" sukience i pomyślałam: moja ładniejsza! 

Na koniec dodam, że dzięki tej wyprawie mogę wrócić do pracy nad częścią drugą Sekretów Florencji, a tymczasem kto jeszcze nie czytał zapraszam do lektury części pierwszej. Sekrety Florencji można kupić w większości internetowych sklepów, na przykład tu:
https://woblink.com/ebook/sekrety-florencji-kasia-nowacka-185825u

Dobrego dnia!

SURREALISTYCZNY to po włosku SURREALE (wym. surreale)