Cavallara

Cavallara, plany i ich zmiana, trzy cegły i wiele więcej

poniedziałek, sierpnia 31, 2020


Miała być Florencja na zakończenie turystycznego sezonu, a wyszło jak wyszło... Z pogodą się nie wygra, więc co tu dużo pisać. W nocy przyszła taka burza, że tylko latałam po domu sprawdzałam czy nic nie cieknie, czy wszystko pozamykane i martwiłam się jak moi biedni Goście w kamperze dają radę. Poza tym byłam zła, bo jak tak można nowych Gości witać burzą z takimi efektami specjalnymi, jakby się świat na pół miał rozłupać?!

Rano burza oczywiście ustała, ale pogoda zbiesiła się na amen. Właściwie stałam już w drzwiach gotowa do wyjścia, bo przecież w różnych warunkach z turystami biegałam, ale kiedy zobaczyłam na okienku pogodowym - silny deszcz do 14.00, to postanowiłam jednak z Gośćmi dezycję o zwiedzaniu jeszcze raz skonsultować. 
Ostatecznie zwiedzanie Florencji zostawiliśmy na inny raz, a Goście ruszyli powoli w stronę domu. Ja mam tylko nadzieję, że ten kolejny raz będzie, że się Goście tak łatwo burzy nie dali wystraszyć i jeszcze uda mi się ich do powrotu skusić wieloma asami, jakie Marradi trzyma w rękawie.

Kiedy sprawy przyjęły taki obrót, nie pozostało mi nic innego jak powrócić do niedzielnego planu A., czyli do biesiadowania na Cavallarze. Wprawdzie pogoda poddawała w wątpliwość zrealizowanie wszystkich punktów tego planu z grillowaniem i kąpielą w basenie na czele, ale Lorenzo zdawał się ignorować wszelkie przeciwności - przecież i w deszcz trzeba coś zjeść! 
W sumie racja... 
Poza tym zapomniałam, że Lorenzo ma dwa piece i jeden przezornie zrobił pod dachem. Prawdziwy geniusz!


Ostatecznie zła pogoda odpuściła, bo ileż można smęcić deszczem, wyszło słońce, świat odzyskał jaskrawe kolory, znów zrobiło się cieplej i co odważniejsi zrealizowali nawet punkt - kąpiel w basenie. 
Dzień był przepiękny - mimo początkowej ulewy. To był dzień jakiego od dawna mi brakowało. Poza tym minęło zbyt wiele czasu od naszej ostatniej wizyty na Cavallarze i zwyczajnie się stęskniliśmy za białym domkiem z wieżyczką i jego właścicielem. 
O tym, że było ciepło, niemal rodzinnie, że było pysznie, arcypysznie, że było śmiechu dużo, bardzo dużo, chyba nie trzeba pisać - widać to na zdjęciach... 


Zdjęć było dużo i nie wszystkie rzecz jasna nadają się do publikacji, ale niektóre są szczególnie wymowne i nimi w tym roku żegnam się z sierpniem. Na przykład Mario i trzy cegły, żeby móc z Mikołajem stanąć ramię w ramię. Albo Mario jak na Wimbledonie i Mikołaj jak z obrazu Chełmońskiego na jednym ujęciu... Poza tym giuggiole i ogień i woda i wariactwa i miłość i cień oliwnych drzewek...

A dla mnie to już nawet trzy cegły to za mało, by z Mikołajem zrównać się wzrostem.
Zbliża się czas giuggiole
Chełmoński i Wimbledon

Dziś wracam do dawnego rytmu. Lekcji już bardzo dużo, ale mam też zamiar wyruszyć między nimi na jeżynowe zbiory. Pogoda jeszcze niezdecydowana. Sierpień jakby się rozmazał na myśl o pożegnaniu, ale taka to już kolej rzeczy. Nowy tydzień na start i zaraz nowy miesiąc, a ja już dziś obiecuję, że w tym tygodniu zarzucę Was nowościami z faenckiego liceum chłopców. Dobrego dnia i...
do widzenia sierpień!

OD DAWNA to po włosku DA TANTO lub DA TANTO TEMPO (wym. da tanto/ da tanto tempo) 

spódnica: www.madame.com.pl

sierpień

Puch, kruchość, jeszcze jedni Goście i "kwiatek" Mikołaja

niedziela, sierpnia 30, 2020


Wiele kwiatów na apenińskich łąkach zamieniło się teraz w puch... Wydają się takie kruche i delikatne. Trawy już przesuszone, liście też niektóre straciły swój wigor. Kiedy patrzy się na wzgórza, zieleń miejscami zdaje się przeplatać z subtelną, jeszcze nienachalną rudością. 
Jest pięknie... 
Bo pięknie jest tu o każdej porze roku.

Przewędrowałyśmy z M. kilka kilometrów - tym razem zdecydowanie mniej niż ostatnio i tym razem żaden towarzysz na gapę się do nas nie przyplątał. Szlak był krótszy i mniej wymagający, ale za to podarowałyśmy sobie nieco dłuższy przystanek na obiad i na toast za te moje siedem lat. 
Usiadłyśmy na grani z widokiem na całe Marradi i nigdzie nam się nie spieszyło. Rozmawiałyśmy o pracy i o życiu, o ludziach, o tym co można zrobić dla innych, o pasji, o wypaleniu, o możliwościach... Rozmawiałyśmy długo i o wszystkim. 


Potem zeszłyśmy do Marradi, spacerem dotarłyśmy do Biforco, a na koniec uściskałyśmy się serdecznie, bo takim oto miłym akcentem M. zakończyła swój wakacyjny marradyjski czas. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś zdradzi swój ulubiony region na rzecz doliny Lamone, a jeśli nie to może spotkamy się w innych okolicznościach przyrody. Czas pokaże. 


Sobota okazała się dłuższym dniem niż myślałam... 
Wieczorem jeszcze jeden raz miałam pomóc Mario serwować pizzę i tyle. Tymczasem wraz z nastaniem wieczoru do Biforco zajechał... kamper i tak kolejna wirtualna znajomość przeniosła się do rzeczywistego świata. Szybko zmodyfikowałam plany na niedzielę i dziś zamiast leżeć pod oliwką będę spacerować po pięknym mieście, w którym przecież od tak "dawna" mnie nie było! 
I to będzie już na pewno definitywne zakończenie wakacyjno - letniego sezonu w Domu z Kamienia.


- Skąd ty wytrzasnąłeś tą maseczkę? - Pytam Mikołaja szykującego się do wyjścia.
- Znalazłem.
- Gdzie?
- W Marradi, w śmietniku.
- Jak w śmietniku??? Czyś ty zwariował Mikołaj opamiętaj się! 
- No w koszu, ale zobacz ładna, niezniszczona.
- Ja się zabiję! Przecież ty mądry chłopiec jesteś! Jak możesz zakładać czyjąś używaną maseczkę?? - Rozchodziłam się jak opętana, bo sama nie mogłam uwierzyć w głupotę rodzonego dziecka - Czy ty w ogóle rozumiesz o co chodzi z maseczkami? Przecież mamy maseczki nowe i A. też przywiozła. Czy wiesz po co jest maseczka? Czy wiesz, że ktoś w nią chuchał, prychał, kichał?
Mikołajowa buzia stroi się nagle w szubrawy uśmiech.
- Pusia! Ale ty serio uwierzyłaś? - Tomek wytrzeszcza oczy.
- A co miałam nie uwierzyć? To Mikołaj!
- No właśnie! On się brzydzi dotknąć moją stopę, a myślisz, że czyjąś maseczkę na twarz by sobie założył?
- Nabrałeś mnie koncertowo! To z tych maseczek od A.?
- Tak i fajna jest da się oddychać. 
Mikołaj demonstruje zalety nowej maseczki, a ja oddycham z ulgą...


Dobrego dnia!

MASECZKA to po włosku MASCHERINA (wym. maskerina)

Dom z kamienia

Narodzić się na nowo, czyli moje pierwsze siedem toskańskich lat

sobota, sierpnia 29, 2020


Non ha senso aspettare il momento giusto, perché non arriva mai. Quel momento non esiste. (Na ma sensu czekać na odpowiedni moment, dlatego że nigdy nie nadejdzie. Ten moment nie istnieje). 

Tak zaczęłam mój wpis 28 sierpnia 2013 roku, a tak zakończyłam: 

Czy jest dobry czas na zmiany? Zawsze coś będzie stało na przeszkodzie. Zawsze znajdziemy sobie usprawiedliwienie, że nie teraz, że nie dziś, że kiedy indziej. Aż w końcu  obudzimy się pewnego dnia i zrozumiemy, że życie upłynęło nam na wiecznym odsuwaniu marzeń „na potem”... 

Na drugi dzień po tym wpisie - czyli dziś mija dokładnie siedem lat - pojawił się TEN POST

Mimo wielu trudności, które pojawiły się po drodze, nadal czytam te słowa ze wzruszeniem i nadal też, a nawet jeszcze bardziej niż kiedyś, jestem przekonana, że była to najlepsza decyzja w całym moim życiu (nie licząc oczywiście decyzji o zostaniu mamą). Czasem zastanawiam się co by było, co by się ze mną stało, gdyby kiedyś zabrakło mi odwagi. Gdzie bym dziś była? I nie tylko geografię mam tu na myśli... 

Ta decyzja zmieniła całe moje życie i zmieniła przede wszystkim mnie samą. Albo jeszcze inaczej - nie zmieniła mnie, tylko pozwoliła mi się odnaleźć czy też narodzić na nowo. Tak! Zupełnie jakbym narodziła się na nowo!  
Dziś mam w sobie pewność, przekonanie, że żyję w moim miejscu, że robię to, co powinnam robić, że jeszcze wiele do zrobienia, że mam mnóstwo planów i pomysłów, bo to życie choć bardzo skromne i często wyboiste, niezmiennie mnie inspiruje i upaja. 


Na pewno większość z Was wie o akcji, którą zorganizowała Małgosia, a ponieważ pojawiło się przy tym tyle dobrego - chcę Wam podziękować, ale też odrobinka złego, więc pragnę to i owo sprostować.
Po pierwsze wszystkim tym, którzy przyłączyli się do akcji z serca dziękuję. Zdaję sobie sprawę, że dziękuję jest ot tylko słowem, ale sercem całym jestem przekonana, że dobro wraca, więc niech i do Was wróci ze zdwojoną siłą. 

Oczywiście to wszystko to nie jest takie proste...
Mimo trudnej obecnie sytuacji, nie jest mi łatwo przyjąć pomoc. Wbrew temu co piszą "życzliwi inaczej", jest to dla mnie bardzo, bardzo krępujące i gdyby o mnie samą chodziło, nigdy bym się na to nie zgodziła, ale są też chłopcy i jestem wdzięczna, że dzięki Wam poprawi się w ich życiu to i owo. Oni też bardzo Wam dziękują. 

Dlaczego taka sytuacja?

Znów wbrew temu, co myślą inni - nie jestem pasożytem, nie "doję" innych. Oby ci, którzy uraczyli złym słowem, sami nigdy z pomocy innych nie musieli korzystać. Przyjąć pomoc wcale nie jest łatwo - przynajmniej dla mnie. Bardzo dużo pracuję i to na kilku frontach, a ten rok w ogóle miał być przełomowy w kwestii poprawy naszego bytu.
Bardzo dużo rezerwacji - sezon turystyczny w Domu z Kamienia zaczął się w lutym, a miał skończyć w październiku. Poza tym zaplanowane warsztaty kulinarne, kilka sesji ślubnych i ślub do organizacji... Niestety! Jak się na świecie zadziało - wiem wszyscy i chyba takiego scenariusza nikt nie przewidział.

Do tej pory dzielnie raz lepiej raz gorzej dawałam sobie radę i mam nadzieję, że dalej tak będzie, bo pomysłów i chęci do pracy mi nie brakuje. Ale... 

Musimy przede wszystkim zmienić dom. W czasach, kiedy turystyka się zawaliła, nie stać nas już na utrzymanie wielkiego domu, który w tegorocznym letnim sezonie pracował na nas tylko przez miesiąc. Musimy się przeprowadzić do mniejszego, którego koszty utrzymania są niższe niemal o połowę i wtedy wszystko się będzie spinać, a ja będę spać już bez przysłowiowego "sznura" na szyi

Jeszcze jedno niestety - nowy dom wymaga wielu prac oraz umeblowania włącznie z wyposażeniem kuchni, co dla mnie jednej  jest bardzo dużym wyzwaniem. Dodatkowym kosztem jest przeniesienie i na nowo zamontowanie naszego pieca. 

Wiem, że wiele z Was pyta się też dlaczego SAMA, a jeśli sama, to dlaczego bez alimentów, ecc... Pozwólcie jednak, że kwestie rodzinne zostawię już dla nas, to nie są łatwe ani miłe tematy. 
Przyjmijmy, że po prostu SAMA i przy tym nikogo "nie doję". Nie doję włoskiego państwa, nie doję polskiego państwa, nie korzystam z żadnych PLUSÓW, ulg czy innych przywilejów. Sama każdego dnia staram się uczciwie zarobić na byt mój i chłopców i gdyby nie ta cała zwariowana pandemia, Małgosia nie organizowałaby dla nas zrzutki. Małgosi też jeszcze raz z serca dziękuję <3.

Wierzę, że jak minie to całe zawirowanie z przeprowadzką, będzie już tylko lepiej lub przynajmniej lżej. Nie umiem wyrzec się optymizmu. Jeśli nie wyrzekłam się go w 2015 roku, który był dla mnie dramatycznie trudny, nie wyrzeknę się go i teraz. Każdego dnia będę wysyłać Wam porcję toskańskiej codzienności, zachwyty nad drobiazgami, które tak często w normalnym życiu umykają, florenckie opowieści, impresje z górskich wypraw i nasze codzienne głupoty z Domu z Kamienia. 
Dziś za te siedem lat, pierwsze siedem toskańskich lat wzniosę toast na szlaku. Może po tych siedmiu chudych latach przyjdą teraz tłuste? Może tak, a może nie, najważniejsze w tym wszystkim, że jesteśmy tu gdzie jesteśmy. 
Wciąż z uporem maniaka będę powtarzać - "nie można odkładać marzeń na później" i czekać na ten odpowiedni moment, który przecież nie istnieje. 

Dziękuję. 

Florencja

Florenckie powroty i ostatni w tym roku sierpniowy weekend

piątek, sierpnia 28, 2020

Palazzo Strozzi - Tomas Saraceno "Aria"

Znów spacerowałam po Florencji, znów opowiadałam o pszczołach, oknach, tabliczkach i kulach, pokazywałam widoki i różne perspektywy, radziłam gdzie jeść, gdzie lody, gdzie kawa... Wygląda na to, że w tym sezonie to był już przedostatni spacer na zamówienie, choć nigdy nie wiadomo co się jeszcze jesienią spontanicznie "urodzi".

Po tych wszystkich wyprawach do Florencji w ciągu ostatnich dwóch miesięcy, a było ich tyle, że sama straciłam rachubę, niektórzy pytali: "nie masz już dosyć?" Inni z góry zakładali: "zbrzydnie ci w końcu ta Florencja!".

Tymczasem...

Ani nie mam dosyć, ani mi nie zbrzydła. Oczywiście bywałam w tych dniach zmęczona, bo miasto generalnie męczy, zwłaszcza kiedy już dusza przywyknie do górskiej ciszy, ale żeby zaraz mieć Florencji dosyć to nie! 

Tak naprawdę już nie mogę się doczekać mojej samotnej wyprawy. Muszę w końcu podsumować część drugą Sekretów, muszę jeszcze wiele miejsc sfotografować i kilka nieznanych opisać. Przyjadę tu, kiedy już się wszystko poukłada - przynajmniej tyle o ile, kiedy zmieni się światło, kiedy rysy miasta nabiorą październikowej, aksamitnej łagodności, kiedy upudrują się jesienną nostalgią...  


A teraz jeszcze jeden zaległy, malutki choć wymowny detal zza Arno. 
Madonna del Puzzo to popiersie z terakoty, które znajduje się na via Toscanella w niszy kamiennej wieży - Torre dei Marsili. Jest to dzieło Mario Mariotti, które zostało ustawione w  tym miejscu w połowie lat osiemdziesiątych zeszłego wieku. Miejsce okryte było złą sławą właśnie jeśli chodzi o królujący w tej części miasta zapach - puzzo to smród. Odór pochodzący z koszy na śmieci mieszający się ze smrodem (wybaczcie brak finezji) uryny zainspirował artystę, do wykonania tego sugestywnego popiersia. Madonna wznosi oczy do nieba, zatykając sobie przy tym nos, a po jej ręce wędruje mysz. 

Mam jeszcze kilka florenckich drobiazgów w zanadrzu, ale te będą musiały poczekać na inny moment. 


Teraz trzeba się skupić na ostatnim już sierpniowym weekendzie. Zapowiada się bardzo intensywny czas. Będzie jeszcze raz pizza, będzie biesiadowanie, będzie pewnie krótka górska wyprawa, będzie spotkanie z przyjaciółmi, będzie - mam nadzieję - choć odrobinka odpoczynku. 

Bo przecież zaraz znów przestawię się na normalny rytm - czyli lekcje na pełnych obrotach. Zaraz chłopcy wrócą do szkoły - chyba! Zaraz trzeba przyspieszyć z pakowaniem życia w kartony i worki... Ale to wszystko zaraz, jeszcze nie w ten weekend. 
Ostatni sierpniowy weekend...

SMRÓD to po włosku PUZZO (wym. pucco)

goście

Wspomnieniowy przegląd

czwartek, sierpnia 27, 2020


- Jemy obiad w domu, czy kanapki nad rzeką?
- Kanapki nad rzeką!
- Obiad w domu!
- Ja też jestem za kanapkami, czyli przegłosowane. 

Śmignęłam szybko do sklepu po świeżą bagietkę i trochę szynki, narobiłam kanapek, zapakowałam dodatkowo trochę śliwek i ciastka i ruszyliśmy nad rzekę do ulubionego zakątka chłopców. Lato już na ostatniej prostej, a ja w tym roku ani razu wcześniej nie podarowałam sobie takiego dnia. Chłopcy to owszem - bywali nad rzeką często, a ja jak to ja... zawsze coś. 

I tak dopiero wczoraj mieliśmy prawdziwie leniwe popołudnie we troje nad rzeką Lamone, tak jak lubimy.
Woda nie wiedzieć czemu, bo wieczory przecież wciąż bardzo ciepłe, już zrobiła się nieco chłodniejsza, a dryfujące liście smutno przypominały o schyłku lata. Ale tak było dobrze z nimi być, zupełnie jak kiedyś, kiedy byli mali, kiedy jeszcze drżałam, jak sami schodzili nad rzekę. 
Żartowałam sobie z nich, że się zestarzeli, bo już nie szaleją tak jak kiedyś niezmordowani, teraz już rzeka czasem i dla nich za chłodna, teraz już lubią poleżeć na ręczniku i pogrzać się w słońcu, wszystko się zmienia...
To był piękny kawałek dnia. 


Przez cały dzień podsyłaliście mi marradyjsko - biforkowe, ale też florenckie i bolońskie wspomnienia z naszego wspólnego czasu. Bardzo Wam dziękuję za odzew i dziś zostawiam  krótki przegląd tych chwil. Niektóre zdjęcia dodatkowo wyszperane w telefonie, czy na fb - dodałam już od siebie. Nie wiem ile osób przewinęło się przez te lata przez Dom z Kamienia, na pewno dużo, dużo więcej niż tu na zdjęciach. Mam nadzieję, że ta galeria dalej będzie się powiększać. 

Jedni przemknęli tylko raz - to zdecydowana mniejszość, inni więcej razy, jeszcze innych nazywam już "recydywistami". Jest też garstka, która z wakacyjnych Gości przemieniła się w prawdziwych przyjaciół - tak dziś ich postrzegam. Niektórzy piszą dosyć często, inni raz na jakiś czas, z niektórymi wymieniam myśli nawet codziennie. Za wszystko to z serca Wam dziękuję. 

Czasem Goście uwieczniają lekko absurdalne chwile:) 
I chwile największej kompromitacji:) Ale czego się nie robi!

Były czułe i radosne powitania, były też łzawe pożegnania. Oby było ich przed nami jak najwięcej.  
Niektórych zdjęć nie mogłam opublikować, bo niestety były za małe i na blogu zrobiły się nieczytelne. 

Na koniec już pokażę Wam coś jeszcze. Okazuje się, że wywozicie z Biforco nie tylko zdjęcia ale też i słowa. Ania podzieliła się ze mną wczoraj swoim pisanym wspomnieniem. Wzruszyłam się, więc za zgodą Ani dzielę się nim z Wami.  

11.06.2019 zapisałam: 
"Siedzę sobie na tarasie i czuję zapach siana pomieszanego z innymi delikatnymi zapachami, które przypominają mi te zapachy, kiedy byłam mała. Obok szumi rzeka Lamone. Jest czyściutka. Nawet z tarasu widać jak ryby pływają. Jest cudnie. Przypomniała mi się Pieśń Słoneczna św. Franciszka z Asyżu. Niby takie proste rzeczy, a takie piękne. To piękno i ta prostota wnika tak do głębi mnie, czuję zachwyt. Jestem tu i teraz. Rodzi się wdzięczność Panu Bogu."

Ja już zmykam, bo czeka dziś na mnie bardzo intensywny dzień. Jeśli jeszcze ktoś chce dodać swoje wspomnienia do galerii, wysyłajcie mailem lub watsapp. 
Jeszcze raz dziękuję i dobrego dnia!

WSPOMNIENIA - to po włosku RICORDI (wym. rikordi)