chłopcy

Na granicy melancholii

wtorek, października 31, 2017



W ostatni październikowy poniedziałek mgła z niziny nabrała rozpędu i dotarła prawie do Marradi. W Biforco nie było po niej śladu, ale już na rogatkach Marradi, na cmentarzu próbowała rozpanoszyć się w powietrzu, stłumić kolory chryzantem i otworzyć drzwi melancholii… Prawie jej się udało…

Miałam takie wrażenie, jakby nagle wraz z nastaniem ciszy, wraz z zabraniem kasztanowych kas z marradyjskich ulic poszła sobie radosna, kolorowa jesień. A przecież nie poszła! Wciąż tu jest, nawet jeśli gwar ucichł. Są też kolory, termometr w ciągu dnia wspina się jeszcze do 18 stopni, a o deszcz już nawet nikt nie pyta. Nie możemy w tym roku narzekać na jesień. 


Coś jednak było w powietrzu, coś stuzzicava i to chyba nie tylko mnie, bo nawet Mikołaj wyszedł ze szkoły bez uśmiechu, co do niego zupełnie niepodobne. Odsunął natychmiast moje podejrzenia, że coś poszło nie tak. Wręcz przeciwnie dzień w kwestii ocen należał do wybitnie udanych. Sprawdzian z muzyki zaliczył na 10! 
A przy okazji taka szkolna ciekawostka: w naszej szkole, jeśli dziecko prywatnie gra na jakimś instrumencie, nie musi grać na "obowiązkowym" flecie. Mikołaj przynosi swoją gitarę i to ona jest jego instrumentem zaliczeniowym. 
W temacie muzyki jeszcze dwa słowa o Tomku. W piątek rozemocjonowany do granic możliwości spożytkował swoje oszczędności i w pokoju stanął keyboard Yamaha. Ćwiczy w każdej wolnej chwili, a pochwały nauczyciela muzyki są dla niego jak naturalny doping. Najbardziej niezwykłe jest to, że nie uczy się "przedszkolnych klasyków" tylko natychmiast zabrał się za poważne muzyczne tematy. Aktualnie szlifuje Verdiego… Oto cały Tomek.


A ja? A ja się plączę w codziennych obowiązkach. Staram się odpędzić melancholię, co to ją listopad jak dywan pod stopami rozkłada i człowiek stąpa niepewny, chwiejny, nijaki… Listopad niby od jutra, ale ta wczorajsza mgła była jak jego preludium.

Żeby tak całkiem depresyjnie nie było! Zapraszam Was zaraz do kuchni. Trudny ze mnie egzemplarz, czasem potrzebuję przysłowiowego "kopa". Wywołana do tablicy zaraz się spięłam i danie mam dla Was przepyszne, tylko zdjęcia do tego nijakie, bo ta melancholia … i takie tam…

Najpiękniejszy październik jaki widziały moje oczy mówi nam - do widzenia…
Na zdjęciach moje cmentarne odkrycie. Coś co wygląda jak otwór wentylatora, kryje w środku anioła. Ciekawe czy ktoś z marradyjczyków o tym wie?


GNIEŚĆ, UWIERAĆ to po włosku STUZZICARE (wym.stucc-ikare) 

Marradi

Dogonić pociąg, pożegnać kasztanowe sagry...

poniedziałek, października 30, 2017


Za nami już wszystkie kasztanowe niedziele w tym roku. Pogoda dopisała, nawet jeśli silny choć na szczęście ciepły wiatr targał czym mógł ile sił. Nie udało mu się nikogo wystraszyć. Ostatnia i pierwsza sagra są zwykle uważane za te mniej popularne, tymczasem do Marradi wlał się znów tłum smakoszy i wędrował placem i uliczkami w górę i w dół do samego wieczora. Ja sama starałam się uchwycić w obiektywie to czego jeszcze nie uchwyciłam, jak również złapać kadry, które stały się już kasztanową tradycją … Ale od początku!


Ostatnia kasztanowa sagra 2017 i ostatnia szansa, by sfilmować stary pociąg. Na to nagranie polowaliśmy od dawna. Miało się wpleść w jesienny filmik, który jest właśnie na ukończeniu. Pierwszy pociąg sfilmowaliśmy doskonale dzięki przemyślanemu strategicznemu ustawieniu się. Szkoda tylko, że wtedy wagony ciągnął diesel, a nie dymiąca lokomotywa. Okazało się, że Appennino jest dla staruszki zbyt wielkim wyzwaniem i pozostało nam czekać na kolejną niedzielę i pociąg, który miał przybyć z Rimini. Na ten niestety się spóźniliśmy. Nic się jednak nie stało - tłumaczyliśmy sobie - tak jak pociąg przyjechał tak też odjedzie. I bylibyśmy nawet na czas, gdyby nie to, że "bańkarz" nas tak oczarował swoim pokazem, że o bożym świecie zapomnieliśmy, o pociągu oczywiście też. Pozostała ostatnia niedziela… Przyjazd pociągu do Marradi zaplanowany na 11.30, a zatem na trasie, by sfilmować go w ruchu, jak przemierza naszą zieloną dolinę, musieliśmy być jakieś dziesięć minut wcześniej.
- W San Cassiano będzie ładnie.
- Moim zdaniem lepiej w San Martino.
- Może masz rację. - Mario zjechał z głównej trasy i zaraz boczną drogą, skierowaliśmy się w stronę zaproponowanego przeze mnie miejsca. Po 100 metrach drogę zatarasował nam zamknięty szlaban na przejeździe kolejowym.
- Szlag!!!! Już jedzie!!! 
- Fi fi - fi fi - pogwizdywała ciuchcia. 
- Ca…po … ma… - posypały się najmniej przyzwoite słowa.
- Do tyłu! Wykręcaj! Musimy go wyprzedzić! 
Gdyby ktoś widział nas w tamtym momencie … Byliśmy jak agenci do zadań specjalnych. Nissan nie jechał tylko frunął, a ja zastanawiałam się czy to jest do końca normalne. 
Dotarliśmy pod mostek jaki upatrzyłam sobie na nagranie i kiedy przebiegałam pod nim by wdrapać się na uniesione na wzgórzu pole, skąd widać całą dolinę, usłyszałam równomierny stukot torów - tutut tutut…. Coraz bliżej i bliżej. Zdążyłam otworzyć kamerę i wcisnąć czerwony przycisk i jakąś sekundę, może dwie końcowych wagonów złapałam. 


- Tak szybko??? Kto to widział, żeby stary pociąg tak gnał! 
- Kto to widział, żeby pociąg w Italii przyjeżdżał dziesięć minut przed czasem???!!!
Nawyklinaliśmy się na kolej, ale też i ubaw mieliśmy przedni. 
- Pociąg odjeżdża o 17.30. Będę tu czatować od 16!
O 16.00 oczywiście jeszcze nie czatowałam, ale od 16.30 już tak, dla pewności.
- Ile brakuje? 
- Pół godziny. 
- Mamy problem. Za pół godziny będzie ciemno…
- Cholera tego nie przewidziałam… Teraz, znając życie nie będzie przed czasem… 
Przed nami rozlał się różem i czerwonościami kolejny październikowy zachód słońca jeszcze piękniejszy od poprzednich. 


- Teraz! No dawaj, taka piękna sceneria! - Pokrzykiwałam sobie stojąc jak słup w polu, wystawiona na wiatr.  
Z dala słychać było pogwizdywanie pociągu, a kolory nieba słabły z każdą chwilą. W końcu znów zastukały tory i w półmroku nadjechała zabytkowa ciuchcia z wagonami, zupełnie jak ta u Tuwima. Zwycięstwo połowiczne. Nagraliśmy tak jak było zamierzone, szkoda tylko, że zabrakło dnia…


A poza gonitwą za pociągiem, na ostatniej sagrze było tak:


Smaków, muzyki i dobrej zabawy nie brakowało. Humory dopisały. Skrzynki z kasztanami opustoszały i żartowaliśmy, że dla marradyjczyków na święta już chyba nic nie zostało. Uśmiechnięte do końca twarze, zapach caldarroste, miliony rozdeptanych łupinek na asfalcie … A dla mnie na pamiątkę zdjęcie z najsłynniejszym na świecie bruschettaio!

Hey you! A wspólne zdjęcie?

Czekamy na Was z pieczonymi kasztanami już za rok, a tymczasem dobrego dnia! Dobrego tygodnia, w którym to na scenę wejdzie listopad…

W KTÓRYM to po włosku IN CUI (wym. in kui)




goście

Jeszcze raz: sagra, październik, Goście, smaki i podarki…

niedziela, października 29, 2017


Tegoroczny październik, nad którym w ostatnich dniach tyle się roztkliwiałam dał nam jeszcze jedno. Wschody i zachody słońca jakich świat nie widział. Niemal każdego dnia niebo urządza nowy spektakl czerwieni i różowości. Spektakl o tym, jak dzień spotyka się z nocą. Czasem aż trudno uwierzyć w to, co się widzi. 


Dokładnie tak jak rok temu Goście, w odrobinę zmienionym składzie dotarli do Domu z Kamienia. Mała Zosia przekłada kasztany, łuska fasolę, karmi kaczki i przestawia dekoracje w pizzerii. Starsi cieszą się z południowego słońca, zachwycają smakiem "mariowej" pizzy, delektują swojskim winem i już się na kolejny rok o tej samej porze zapowiadają... 



Spiżarka zapełnia mi się polskimi przetworami, suszonymi grzybami i ulubionymi przez chłopców kabanosami. Jednocześnie znów dobra dusza z marradyjskiego świata podrzuca torbę swojskich darów: suszone pomidory, granaty, kasztany, kawał swojskiego boczku, świeżą fasolę i jeszcze coś wyśmienitego, czym Gości dziś uraczę… To jest właśnie dobre życie. Dobre, bo wśród dobrych ludzi.   


Zaraz ruszymy na ostatnią w tym roku sagrę. Goście z rozrzewnieniem wspominali zeszłoroczne łakocie i już ręce zacierają na myśl o marradyjskich przysmakach. Pogoda dopisuje, słońca ma być pod dostatkiem i myślę, że już mogę to napisać - sagry w tym roku udały się bajecznie. Nie wiem czy padł rekord odwiedzin. Na moje oko to bardzo prawdopodobne. Ścisk łokieć w łokieć, dywan z łupinek od caldarroste ścielący ulice i plac, a wieczorem skrzynki z kasztanami opróżnione co do jednego marrone… 
Zerknę dziś na wystawę, dołożę trochę wizytówek, może ktoś się moimi zdjęciami kiedyś zainteresuje.
Dobrej niedzieli! 

DOBRE to znaczy BUONO (wym. buono)