- Czy ty słyszałeś co się wydarzyło w Ameryce? - zapytałam Tomka, kiedy siadał do obiadu.
- Nie.
- Nauczycielka i zdaje się dyrektorka w jednej osobie została zmuszona przez radę szkoły do zwolnienia się z pracy. Podobno kilku rodziców ogarnęło święte oburzenie, bo w czasie lekcji historii sztuki renesansowej pokazała dzieciom - bez konsultacji z rodzicami! - pornografię.
- ???
- A wiesz co było tą pornografią? David Michelangelo i Stworzenie Adama!
- Żartujesz?
- Nie. Nawet sam burmistrz Florencji się zbulwersował. David pornografią... Świat zwariował.
- Gdyby widzieli, co nam na lekcjach pokazują! - Tomek był bardzo ubawiony.
- Co takiego?
- Ostatnio mówiliśmy o "Pochodzeniu świata" Gustave'a Courbeta.
- Ja chyba nie kojarzę.
- Wygooglaj sobie.
Wygooglałam, ale tu nie będę umieszczać, bo jak widać różni ludzie różnie sztukę postrzegają. W każdym razie cieszę się, że moje dzieci chodzą do normalnej szkoły i potrafią odróżnić sztukę od pornografii.
Poniedziałek nadal podszyty był wiatrem. Nigdzie mnie jednak ten wiatr nie wywiał, zamiast dalszych wojaży był tylko krótki spacer po Marradi, który... przyniósł zupełnie nowe odkrycia! Brzmi nieprawdopodobnie, ale tak właśnie było.
Mario pokazał mi miejsce tuż ponad centrum miasteczka, które stało się grubo ponad pół wieku temu kryjówką całej klasy, która uciekła na wagary. Dzieciaki były podobno niezadowolone z nauczycielki wysłanej na zastępstwo. Pomysłodawcą takiego buntu, był nie kto inny jak właśnie Mario!
Tym sposobem odkryłam jeszcze jedną tajemniczą ścieżkę, wzdłuż której wiosną kwitną gęsto białe fiołki i przy której człowiek witruwiański pilnuje proporcji świata, którego czas odmierza meridiana namalowana kilka metrów dalej.
Tomek przekopał ogródek. Ot tyle, żeby zmieściły się choć dwie grządki pomidorów. Za jakiś czas trzeba będzie zruszyć ziemię jeszcze raz. Już nie mogę się doczekać momentu sadzenia, ustawiania donic, momentu kwiatków na balkonie i kwitnącego maggiociondolo...
Poza samym spacerem poniedziałek był bardzo dziwny. Podszyty lękiem, niepewnością, milionem obaw. Krótko mówiąc - dopadł mnie kryzys. Ogarniam zwykle wszystko jak automat, ale kilka różnych spraw złożyło się na te czarne myśli, które jak gradowe chmury zawisły nad moją dyńką. Spacer trochę pomógł, pocieszyła też jedna dobra rozmowa, ale bardzo musiałam się starać, żeby te złe myśli spychać na bok.
Za tydzień planuję wyjechać z chłopcami na kilka dni. W tym roku o prawdziwych wakacjach, jak te w zeszłym roku raczej będziemy mogli zapomnieć. Domowy budżet nie udźwignie i wakacji i Tomka przeprowadzki. Bardzo mi jednak zależy na wiosennym wyjeździe, bo teraz, kiedy maturzysta jest na wylocie z gniazda, mam świadomość tego, że wakacje z matką raczej nie będą już kuszącą propozycją.
Chcę więc koniecznie wykorzystać te kilka dni przedwielkanocnych. Chcę... i się boję! Boję sprzeniewierzania domowego budżetu jak diabeł święconej wody. Tak bardzo się boję, że choć to już za tydzień, to ja nadal nic kompletnie nie zarezerwowałam. Mam tylko trzy pomysły w głowie, trzy destynacje i tyle w temacie wakacji. Forza, coraggio!
Niech to będzie dobry dzień. Niech ramiona nie będą z ołowiu!
POCIESZYĆ to po włoski CONSOLARE (wym.konsolare)