Sekrety Florencji

Casa Buonarroti i dzieła młodziutkiego artysty

poniedziałek, stycznia 31, 2022

Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka
 
O tym jak trudny charakter miał Michelangelo krążą legendy. Już Giorgio Vasari pisał o jego przesadzonym wręcz perfekcjonizmie. Tuż przed śmiercią artysta postanowił spalić swoje szkice i rysunki, by nigdy nie ujrzały światła dziennego i nie obnażyły faktu, że za każdym dziełem sztuki stało zawsze tak wiele pracy i przygotowań. Chciał po swojej śmierci zapamiętany być jako artysta doskonały. 

Na szczęście część tych szkiców i rysunków znajdowała się wówczas we Florencji. Inne natomiast uniknęły zniszczenia dzięki interwencji Leonardo - bratanka Michelangelo. 

Leonardo po odzyskaniu rysunków, postanowił uszczęśliwić wielkiego kolekcjonera, jakim był książę Cosimo I dei Medici i podarował mu większość odzyskanych dzieł - w tym słynną płaskorzeźbę - Madonna della Scala.

Dopiero ponad pięćdziesiąt lat po śmierci Michała Anioła, syn Leonarda - Michelangelo Buonarroti il Giovane, który nawiasem mówiąc dostał imię po swoim słynnym przodku, zaaranżował część sal rodzinnego domu, poświęcając je pamięci artysty. Część prac podarowanych wcześniej przez Leonarda - w tym Madonna della Scala - zostały zwrócone rodzinie prze ówczesnego władcę Cosimo II. Inne natomiast - te które pozostały w Rzymie - il Giovane musiał wykupić płacąc niemałe sumy. 

Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka
kopia głowy słynnego fauna

Dziś w Casa Buonarroti możemy podziwiać nie tylko dzieła autorstwa Michelangelo, ale również inne cenne eksponaty i dzieła sztuki należące do rodu Buonarroti, który przez długi czas mieszkał w Palazzo - obecnym muzeum. Większość kolekcji zawdzięczamy wspomnianemu już il Giovane oraz Giovanniemu Poggi, żyjącemu na przełomie XIX i XX wieku słynnemu "michelangioliście". 

Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka

Naturalnie to, co najbardziej przykuwa naszą uwagę, to dzieła samego Michała Anioła. 
Oto w Casa Buonarroti możemy podziwiać zaprojektowany przez niego drewniany model fasady bazyliki San Lorenzo. Projekt nigdy nie został zrealizowany i po czasy obecne fasada kościoła pozostała "goła". Drewniany model prawdopodobnie pochodzi z rzymskiego domu Michała Anioła. W jednym z listów, które się zachowały, artysta pisał do swojego bratanka, by model fasady podarować Cosimo I. 
Drewniana fasada znajduje się w Casa Buonarroti dopiero od końca XIX wieku. 

Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka

Oczywiście perłami w koronie kolekcji domu Buonarroti są oczywiście dwie płaskorzeźby z czasów bardzo wczesnej młodości artysty. 
Madonna della Scala jest wyrazem fascynacji Donatellem i jego sztuką. Choć dziś wydaje nam się nieprawdopodobnym, Michał Anioł miał około szesnastu lat kiedy ją wyrzeźbił. 

Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka

W tej samej sali znajduje się drugie ważne dzieło Bitwa centaurów - Battaglia dei Centauri, które powstało mniej więcej w tym samym czasie. Zachwycająca plątanina ciał, hołd dla sztuki klasycznej. Zachwycające - zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę młodziutki wiek artysty, zachwycające - choć nigdy nie zostało ukończone. 
Uważa się, że Michał Anioł przerwał prace nad płaskorzeźbą po śmierci swojego protektora Lorenzo il Magnifico. 

Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka

Casa Buonarroti może i nie jest punktem obowiązkowym, jeśli ktoś zawita do Florencji po raz pierwszy, ale jest nim na pewno dla wszystkich, którzy uważają się za wielbicieli i fascynatów twórczości Michelangelo. 

Jednocześnie przyznaję z pokorą, że choć ja sama za taką fascynatkę się uważam i choć przechodziłam obok niezliczoną ilość razy, to jednak zawitałam w progi palazzo dopiero teraz. 

Dlaczego? 
Przede wszystkim dlatego, że często tak się dzieje z miejscami oczywistymi - odsuwamy je na wieczne potem. Po drugie wielokrotnie spotkałam się z opinią, że: "nie warto, nic tam nie ma!" Dziś na wspomnienie takich opinii podnosi mi się ciśnienie. Dlatego, jeśli tak jak mnie fascynuje Was postać Michała Anioła wstąpcie pod adres Via Ghibellina 70. 

Cisza i spokój, już lekko poza najbardziej uczęszczanym turystycznym szlakiem, bez patosu wielkich muzeów, miejsce wyjątkowe. 

Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka
Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka
Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka
Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka
Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka
Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka
Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka
Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka
Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka
Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka
Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka
Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka
Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka
Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka
Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka
Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka
Sekrety Florencji Dom z Kamienia, Katarzyna nowacka

Styczeń dobiega do mety, a na starcie staje poniedziałek nowego zimowego tygodnia. Niech to będzie dobry czas. 

MŁODZIUTKI to po włosku GIOVANISSIMO (wym. dżiowanissimo)

Sekrety Florencji

Być jak VIP na najszlachetniejszym florenckim dachu.

niedziela, stycznia 30, 2022

Sekrety Florencji Katarzyna nowacka

Przylgnęłam niemal całym ciałem do marmurowej fasady. Przytuliłam się do niej jak do bezpiecznych ramion. Taki pretekst, żeby pofolgować swojej chorej fascynacji, swojej żądzy obcowania ze sztuką najbliżej jak się da. 

Na dwóch krótkich odcinkach tarasów (od strony fasady) nie można robić zdjęć. Ryzyko jest zbyt duże. Upuszczenie telefonu czy aparatu mogłoby skutkować ofiarami śmiertelnymi. Na dole są przecież ludzie. Lepiej na tych krótkich odcinkach "wykorzystać" niepowtarzalną okazję... 
Aby się bezpiecznie przesunąć do wnętrza katedry, trzeba przywrzeć całym sobą do marmurowego ciała najpiękniejszej z najpiękniejszych. To jest naprawdę coś. To jest ekstaza, bez udręki (o ile oczywiście nie cierpi się na lęk wysokości).

Sekrety Florencji Katarzyna nowacka

Było nas tylko czworo zwiedzających i przewodniczka. Czułam się tak, jakby Santa Maria del Fiore przez te trzy kwadranse była tylko moja. Mogłam oglądać ją z bliska, oko w "oko" głaskać, przyglądać się jej detalom...    

Spacer zaczyna się przy Porta della Mandorla. Wizytę trzeba zarezerwować wcześniej, bowiem jednorazowo może wejść maksymalnie dziesięć osób, a spacery organizowane są tylko dwa razy w ciągu dnia od poniedziałku do soboty. Pierwsze wejście jest o 10.30, popołudniowe o 15.30. W tej chwili zwiedzanie możliwe jest do 28 lutego. Potem trzeba sprawdzić "nowy rozkład jazdy".


Nim dotrze się na górę, trzeba pokonać ciągnące się w nieskończoność ciasne schodki - z tego też względu atrakcja odradzana jest osobom cierpiącym na klaustrofobię. Na końcu schodków jest rozwidlenie - jedna trasa prowadzi na kopułę, druga na tarasy. W sali, gdzie trasy się rozwidlają można podziwiać niezwykłe "tymczasowe" figury. Ogromne rzeźby, które na pierwszy rzut oka wydają się rzeźbami z kamienia, ale - jak wytłumaczyła przewodniczka - wykonane zostały z tkanin i papieru. Miały być tymczasową ozdobą na okazję medycejskich zaślubin, tymczasem trwają sobie już tyle wieków. Zagadką jest - patrząc na małe drzwi - jak zostały w tej sali ulokowane...

Sekrety Florencji Katarzyna nowacka

Tarasy ciągną się na wysokości 32 metrów. Można powiedzieć, że to niekończący się spektakl i jednocześnie muzeum pod gołym niebem. Z jednej strony tak bliskie obcowanie z Duomo, z jego majestatyczną kopułą, z campanile, które można niemal objąć, z jego detalami niewidocznymi z daleka, a z drugiej niezwykła i niecodzienna panorama na miasto, na jego czerwone dachy, na zabytki i okoliczne wzgórza. 

Tarasy rozciągają się na dachach bocznych naw katedry. Trasa zwiedzania prowadzi wzdłuż jednego boku, następnie przeciska się wąskim przejściem na fasadzie, następnie przez chwilę przechodzi się wewnętrznym balkonem skąd można cieszyć oczy pięknymi posadzkami oraz nieprawdopodobnym wręcz witrażem wykonanym przez Ghibertiego, którego finezję dopiero z tej odległości można w pełni docenić. Następnie znów wychodzi się na tarasy od strony campanile i wędruje wzdłuż południowego boku, kończąc w "przedsionku", który wypełniony został drewnianymi rusztowaniami i innymi narzędziami z placu budowy Brunelleschiego. 

Sekrety Florencji Katarzyna nowacka

Tarasy pierwotnie służyły służbom konserwującym i porządkowym, taką zresztą funkcję pełnią do dziś. Jednak od roku 1985 - kiedy 8 września ustanowiono święto Opera di Santa Maria del Fiore, na pamiątkę położenia pierwszego kamienia,  zaczęto też organizować spacery turystyczne. Są to raczej "visite esclusive" niż zwyczajny turystyczny marsz, ale w tym też tkwi urok takiego spaceru i tłumaczy dosyć wysoką cenę biletu. 

Sekrety Florencji Katarzyna nowacka

W czasie pracy nad Sekretami Florencji byłam niemal przekonana, że kopuła i Duomo nie mają już przede mną tajemnic. Tym bardziej więc uszczęśliwił mnie zeszło-sobotni spacer, bowiem wróciłam z niego bogata w nową, zaskakującą wiedzę. Pozwólcie, że część nowych sekretów zachowam na inny raz, na odpowiedni moment, dziś podzielę się tylko wybranymi ciekawostkami. 

https://www.empik.com/sekrety-florencji-nowacka-katarzyna,p1276356934,ksiazka-p

Nie wiem czy zwróciliście uwagę - pewnie nie, bo dopiero z tarasu widać to wyraźnie - że dachówki kryjące dach i kopułę różnią się od siebie. Te, które pokrywają dzieło Brunelleschiego, wykonane zostały z najlepszej jakości słynnego "cotto" z Imprunety. To trudny materiał, ale jednocześnie bardzo wytrzymały na działanie czynników atmosferycznych. Ich kształt artysta zaprojektował tak, by zaczepiały się o siebie nawzajem, miały przypominać rybią łuskę. Na dachach kryjących boczne nawy katedry, leżą przygotowane zapasowe dachówki, które nim zastąpią stare, kwalifikujące się do wymiany, też muszą nieco się zestarzeć, by wyglądać naturalnie. 

Sekrety Florencji, Katarzyna nowacka Dom z Kamienia blog
Sekrety Florencji, Katarzyna nowacka Dom z Kamienia blog
Sekrety Florencji, Katarzyna nowacka Dom z Kamienia blog

Spacer tarasami to też niezwykła okazja do podziwiania Baptysterium z zupełnie innej perspektywy. Każdy, kto interesuje się Florencją i jej katedrą pewnie wie, że kopuła zbudowana została na planie ośmioboku. Wybór takiej formy nie jest przypadkowy. Na planie ośmioboku zbudowane jest również Baptysterium...

Podobno tak budowano większość baptysteriów, a wytłumaczeniem tego jest symbolika cyfry 8 w kulturze chrześcijańskiej. 

Pierwotnie dla Hebrajczyków siódmym dniem tygodnia była sobota - był to dzień poświęcony Bogu. Jednak dla chrześcijan dniem Boga stał się dzień następujący po szabacie, czyli niedziela. Dziś niedziela jest często interpretowana jako początek nowego, odrodzenie się, łączona ze zmartwychwstaniem Chrystusa, można powiedzieć, że jest ósmym dniem tygodnia... Osiem to symbol Chrystusa i Nowego Stworzenia. 

Ośmiobok w podstawie kopuły nie jest zatem przypadkowy. 

Sekrety Florencji, Katarzyna nowacka Dom z Kamienia blog
Sekrety Florencji, Katarzyna nowacka Dom z Kamienia blog
Sekrety Florencji, Katarzyna nowacka Dom z Kamienia blog
Sekrety Florencji, Katarzyna nowacka Dom z Kamienia blog
Sekrety Florencji, Katarzyna nowacka Dom z Kamienia blog
Sekrety Florencji, Katarzyna nowacka Dom z Kamienia blog
Sekrety Florencji, Katarzyna nowacka Dom z Kamienia blog
Sekrety Florencji, Katarzyna nowacka Dom z Kamienia blog
Sekrety Florencji, Katarzyna nowacka Dom z Kamienia blog

Prace konserwacyjne przy Duomo praktycznie nigdy się nie kończą. Kiedy marmur zostaje odnowiony i dojdzie się do punktu wyjścia, całą pracę można zaczynać od nowa...

Sekrety Florencji, Katarzyna nowacka Dom z Kamienia blog
Sekrety Florencji, Katarzyna nowacka Dom z Kamienia blog
Sekrety Florencji, Katarzyna nowacka Dom z Kamienia blog

- Campanile, choć nosi dziś imię Giotto, jemu zawdzięcza sam projekt i wykonanie tak naprawdę tylko pierwszej kondygnacji. Jego dzieło kontynuował Andrea Pisano, a po nim schedę przejął Francesco Talenti, który jest autorem między innymi tarasu widokowego na czubku dzwonnicy. Co ciekawe - choć rola ostatniego artysty przy budowie Duomo była bardzo ważna, to jednak dziś niewielu w ogóle kojarzy to nazwisko. 
- Wielka niesprawiedliwość. Tak to jest być "drugim" albo "trzecim".

Sekrety Florencji, Katarzyna nowacka Dom z Kamienia blog
Sekrety Florencji, Katarzyna nowacka Dom z Kamienia blog

- Co to za dzwonek? Do czego służył? - zapytałam, kiedy pozostali uczestnicy spaceru łapali ostatnie kadry.
- Nazywa się L'Ultima (Ostatnia). Są dwie tezy. Jedna mówi, że był to dzwonek, który robotnikom obwieszczał porę obiadu. Druga - i ta jest bardziej prawdopodobna - mówi o tym, że był to "budzik" dla kanoników śpiochów, którzy mieszkali w sąsiednich palazzi i którzy rankiem powinni stawić się na pierwsze nabożeństwo, ale często zdarzało im się zaspać.

Sekrety Florencji, Katarzyna nowacka Dom z Kamienia blog

Brunelleschi miał podobno hopla na punkcie bezpieczeństwa na placu budowy. Mówi się, że w czasie konstrukcji kopuły miał miejsce tylko jeden wypadek śmiertelny i delikwent miał być rzekomo pijany. Wino i jedzenie to też bardzo ciekawy temat jeśli chodzi o czas budowy Duomo i Kopuły, ale ten temat zostanie na inny raz. 

To było wyjątkowe przeżycie i myślę, że jeszcze kiedyś zafunduję sobie taką przyjemność. Tymczasem mam już całą nową listę florenckich sekretów do zgłębienia. Nie mogę się doczekać, by wszystkie je sfotografować, opisać i najładniej jak umiem ze światem się podzielić. 

Teraz już życzę Wam dobrego dnia, ale jutro zabiorę Was w kolejne wyjątkowe miejsce - do Casa Buonarroti...  

TARAS to po włosku TERRAZZA (wym terracca)

Sekrety Florencji, Katarzyna nowacka Dom z Kamienia blog



szpital

Prawie jak maratończyk, czyli opowieść, która wciska się bez kolejki

sobota, stycznia 29, 2022

Dom z Kamienia blog o życiu w Toskanii

Obiecałam opowieść o tarasach Duomo, ale inna opowieść wciśnie się dziś bez kolejki, bo nie mogę nie opowiedzieć o mojej małej wielkiej podróży na umówioną w szpitalu wizytę. To będzie długa opowieść...

Jak już chyba wszyscy wiedzą, po moich ostatnich przygodach ze "zmorą", postanowiłam zrobić z tym porządek i przede wszystkim upewnić się, że zmora to TYLKO zmora i znaleźć sposób jak z nią walczyć. Kiedy kilka tygodni temu w przychodni miła kobieta cudem znalazła mi tak bliski termin wizyty u specjalisty i do tego wszystkiego za grosze, bo na fundusz, nie kręciłam nosem na lokalizację, tylko z wdzięcznością klasnęłam w ręce. Kto jak kto, ale ja choć żyję bez auta, wszędzie potrafię się dotelepać. 

Szpital pod Florencją musi mieć przecież jakąś komunikację z miastem.

Już kilka dni wcześniej przy pomocy wujka Google opracowałam sobie dojazd. Wahałam się czy ruszać szkolnym pociągiem o świcie, czy jednak na spokojnie tym o 8.00. Ostatecznie zdecydowałam, że lepiej zwinąć się wcześniej, a we Florencji miło będzie zjeść śniadanie i ewentualnie zafundować sobie poranny spacer. 

Dotarłam do Florencji zgodnie z planem i zaraz ruszyłam na stację autobusów, by kupić bilet i upewnić się, czy to rzeczywiście stąd mam wyruszyć...

W całej mojej włoskiej karierze osoby niemiłe, niechętne do pomocy mogłabym chyba policzyć na palcach jednej ręki. Nawet tak na szybko, żadnej sytuacji nie potrafię sobie przypomnieć, ale wczoraj zderzyłam się z wybitnym ignorante, żeby nie powiedzieć "coglione". Mężczyzna w informacji powiedział mi bardzo "mniej więcej", że jest "jakiś" autobus, który odchodzi z "jakiejś tam ulicy" albo inny z Piazza przy Fortezza da Basso o 9.10. Uczepiłam się konkretnych danych i poszłam spokojnie na wspomniany plac. 

Rozkład jazdy na przystanku informował jednak, że autobus do Bagno a Ripoli odjechał o 8.10. Zrezygnowana podeszłam do grupki kierowców, oczekujących na swój kurs i zapytałam, czy to możliwe, bo mam przecież informacje ze źródła, że powinien dopiero wyruszyć. 

- Pojechał, pojechał! Następny jest po 11.00. 
- To za późno. 
Zaraz też wyciągnęłam moje skierowanie na wizytę, na której był dokładny adres i poprosiłam chłopaków o pomoc. W przeciwieństwie do pana z okienka byli bardzo pomocni i zaraz zaczęli się głowić jakim autobusem mnie tam wysłać. 
- Szpital Santa Maria... hmmm... - chłopak wpatrywał się w telefon - Bagno a Ripoli...
- Autobus 23! Tak tak! 23 albo 23 A. 
- Grazie mille! A skąd odchodzi? 
- Przystanek jest przed stacją.
Jeszcze raz podziękowałam i ruszyłam znów do punktu wyjścia. 

Nie mogłam jednak nigdzie znaleźć przystanku autobusu 23, więc znów niechętne poszłam "do okienka".
- Ten autobus, o którym pan mówił, odjechał o 8.10. Tak powiedzieli inni kierowcy i tak jest napisane na rozkładzie na przystanku. 
- Źle ci powiedzieli, jest o 9.10 to autobus, który jedzie do Montevarchi. 

Nie miałam zamiaru znów zataczać takiego samego kółka, więc poprosiłam: 
- Powiedzieli też, że dojadę zwykłym autobusem 23. Skąd odchodzi?
- Jeśli wyjdziesz tędy, to skręć w prawo, potem w lewo, potem w prawo i zaraz przed sklepem...
Pogubiłam się mniej więcej w połowie instrukcji. Podziękowałam na odczepnego i poszłam szukać sama. 
Szukałam bez skutku i powoli ogarniał mnie coraz większy niepokój, bo czas się kurczył. Jeszcze nie wyruszyłam, a już miałam w nogach prawie pięć kilometrów. Szczęśliwie wypatrzyłam na przystanku tramwajowym kontrolerów i pomyślałam, że kto jak kto, ale oni muszą być przecież poinformowani. Zdesperowana przecięłam ruchliwą arterię i wpadłam na przystanek. 
- Autobus 23 odchodzi z Piazza dell'Indipendenza. Weź jakikolwiek tramwaj i podjedź dwa przystanki. 
- Grazie! - krzyknęłam już w biegu. I zaraz pomyślałam - Jaki tramwaj? Kto ma teraz czas na takie fanaberie? Lepiej na własnych nogach, a piazza dell'Indipendenza przynajmniej wiedziałam gdzie jest. 

Wpadłam na plac, kiedy akurat jakiś autobus ruszał z przystanku, ale budka zasłaniała numer. 
- Proszę nie bądź numerem 23, tylko nie 23! - zaklinałam rzeczywistość.
Autobus powoli wyjechał zza przystanku.
Autobus 23. Oczywiście! 
- Cazz... - zaklęłam pod nosem, albo raczej pod maseczką. - Tylko nie to.

Światła na skrzyżowaniu się zmieniły i autobus zatrzymał się nim dobrze ruszył. Wystrzeliłam jak z procy, podbiegłam do drzwi od strony kierowcy i rączki złożyłam jak dziecko do pacierza. 

"Aniele kierowco przy mnie stój i otwórz mi drzwi"!

Kierowca rzeczywiście był aniołem. Machnął ręką na znak, że mam wskakiwać. 
Sukces! Zaraz rozsiadłam się wygodnie, bo przecież zmachana byłam jak koń po westernie i wtedy po gonitwie poranka naszły mnie wątpliwości: czy ten autobus na pewno jedzie do Bagno a Ripoli? Jeszcze mi tu kolejnych przygód potrzeba! Zerwałam się z miejsca i zaraz upewniłam się u kierowcy, że tak, że wszystko się zgadza. 
Ulga...

Autobus objechał całe centrum. Niemal wszystkie znane mi place. Jeszcze raz przeklęłam na ignorante z okienka, który tłumaczył mi rebusami "gdzie jest przystanek", kiedy można było tak prosto: Piazza Santissima Annunziata, San Marco... To była nawet interesująca wycieczka, bo jeszcze autobusem po Florencji nie jeździłam. 

Kiedy wyjechaliśmy poza granice miasta postanowiłam znów włączyć nawigację w telefonie, żeby nadzorować, jak daleko jeszcze do szpitala. 

Na wyświetlaczu migały kolejne przystanki: Gran Bretagna, Edinburgo, Kiev (Wielka Brytania, Edynburg, Kijów) - to było nawet zabawne. 

Google map pokazywało: 5km, 4,8km, 4,5km, 3,9 km, 3,6 km... 3,9km, 4km, 4,5km...
Aż mnie zimny pot oblał. Wystartowałam znów do kierowcy. 

- Do szpitala to jeszcze daleko? 
- Do jakiego szpitala? Tu nie ma żadnego szpitala.
Nie bawiłam się nawet w tłumaczenie, tylko poprosiłam, o natychmiastowe wypuszczenie mnie z autobusu i zaraz z telefonem w ręku pognałam jak wicher przed siebie. 
Nawigacja pokazywała mi prawie prawie 5 km, a do wizyty brakowało już tylko 45 minut. Według telefonu miałam dotrzeć spóźniona o jakieś dwadzieścia minut. 
- Zdążę! 

Gnałam jak głupia w tej mojej białej kapocie. Nie przypominałam już tej eleganckiej pani, która odbijała się w witrynie Gucci dzień wcześniej. W myślach błogosławiłam się za plecak. Kiedy dzień wcześniej szłam na tarasy, przepakowałam się z torebki w wygodniejszy plecak, żeby mieć wolne ręce. Pomyślałam, że już tak zostawię i do szpitala, bo na plecach aparat mniej ciąży. 
Tak, tak, pełna nadziei na miły spacer, miałam oczywiście ze sobą Nikona. 

To gnałam, to na chwilę przechodziłam w marsz, żeby złapać oddech. Nawigacja pokazywała już tylko 10 minut spóźnienia. 
- Nadrobię... - dodawałam sobie animuszu. 
W jakiejś małej osadzie zapytałam przechodnia czy przynamniej idę (gnam) w dobrym kierunku. 
- Tak, tak, ale to jeszcze daleko! Tu za rogiem jest przystanek. Autobus nr 32 zatrzymuje się dokładnie przed szpitalem. 
Daleko to było 4 kilometry temu - pomyślałam. Znów podziękowałam, znów pognałam dalej. 
Na przystanku napisane było rzeczywiście to, co mówił mężczyzna, ale autobus miał przyjechać 10.26, a moja wizyta umówiona była na 10.30. A co jeśli się spóźni? - w ułamku sekundy przekalkulowałam, że teraz nie mogę sobie pozwolić na słabość i jeszcze ten kilometr biegiem dam radę. 

Dałam i nawet po drodze zauważyłam, że czarny bez już listki wypuścił. Żałowałam, że nie mam czasu na zdjęcia. 

Dobiegłam do szpitala pięć minut przed czasem. I zaraz ogarnęła mnie rezygnacja...
Teraz znaleźć odpowiednią salę, zarejestrować się, w takim molochu...

O dziwo, wszystko już poszło jak po maśle i ekspresowo. Z rejestracji na parterze wysłali mnie na czwarte piętro. 
- Percorso B, tam jest winda. 
Winda... Koń by się uśmiał. Przeskakując po dwa schodki zaraz znalazłam się przed nowym okienkiem, już ostatnim i przeprosiłam za pięciominutowe spóźnienie. Musiałam wyglądać jak maratończyk, który dobiegł do mety, bo miła recepcjonistka, aż wstała na mój widok. 

- Traaaan-quuuuiiiill-llaaaa! My ty wszyscy i zawsze jesteśmy spóźnieni. 
Wytłumaczyłam się i przeprosiłam za mój wygląd. 
- Tu sei una camminatrice, vero? (Ty to jesteś chodziarka, prawda?) Ja też kiedyś chodziłam, teraz nie mam siły. 

Na wizytę czekałam godzinę... Wizyta była miła i poza kolejnymi, zleconymi badaniami muszę poddać się jakieś kuracji, która ma podobno zmorę przepędzić raz na zawsze. Oby!

Wyszłam z tego szpitala tak zmęczona, że potykałam się o własne nogi. Miałam ambitny plan poprowadzić przedwieczorną lekcję, ale jednak spasowałam. Byłam nieżywa. 
Poszłam na przystanek przed szpitalem i zaraz zapytałam innych czekających czy jest jakiś autobus, który jedzie do Florencji. 
- 32. 
Autobus 32 jedzie aż do Piazza San Marco. Takie proste. Nie rozgryzł tej zagadki Google, ani mili chłopcy od busów, ani "coglione" z okienka. Mylące były też informacje, na rezerwacji wizyty. Bagno a Ripoli to gmina, a szpital znajduje się jednak nieco dalej i to dalej, kiedy jest się bez samochodu robi jednak wielką różnicę. 

Wysiadłam kilka przystanków wcześniej. Byłam głodna i przed powrotem do domu postanowiłam posilić się na Sant'Ambrogio. 

To był mimo wszystko dobry dzień, choć wykończył mnie jak mało który. I wszystko jest po coś, ja teraz już wiem jak poruszać się po obrzeżach Florencji, a to będzie mi w tym roku bardzo, bardzo potrzebne. 

 BIEC to po włosku CORRERE (wy, korrere) 

Ps. Zdjęcie z przekory - wersja bardziej elegancka, niż ja wczoraj. Z wczoraj nie mam żadnego zdjęcia. A... nie ... przepraszam jedno mam: