życie codzienne

O muchach w smole, o prądzie, o małej dumie i o czereśniach

środa, września 30, 2020

Kasia Dom z Kamienia blog


Rano kiedy wstajemy jesteśmy tak nieprzytomni, że trudno to sobie wyobrazić. Ta półroczna przerwa w zrywaniu się o piątej rozbestwiła nas i teraz to wstawanie to prawdziwy dramat. Potem jak już nabierzemy rozpędu to jakoś się kręci, ale nim to nastąpi mam wrażenie, że jesteśmy jak te przysłowiowe muchy w smole. 

Tomek policzył dni do wakacji. Wyszło ich coś ponad dwieście. Marna pociecha. Poza tym on jeszcze dzieciak to sobie tak odlicza, jak będzie starszy zrozumie o co tu chodzi. 
Ja od kilku lat już tego nie robię, bo czas i bez odliczania zasuwa jak głupi i gdyby człowiek żył od weekendu do weekendu, od wiosny do wiosny, od wakacji do wakacji, to większość życia umknęłaby mu po drodze. Mnie bardziej martwi to, że kiedy rano spojrzałam na prognozę długoterminową, to ostatnie kwadraciki pokazywały połowę października! Połowa października? A przecież dopiero co... 

Wyrwałam już krzaki pomidorów. Zdemontowałam podtrzymujące je kije. Chyba jeszcze tak długo to nigdy mój ogródek nie był aktywny. Po raz pierwszy nic nie przekopuję, bo i po co. Mam nadzieję, że to ostatni miesiąc w tym domu i kolejną wiosnę będę witać pracami ogródkowymi już za rzeką.

Od wczoraj w nowym domu jest prąd, czyli prace powinny już ruszyć z kopyta. Ale czy tak będzie? Proszę trzymajcie mocno kciuki, bo zaczynam się "lekko" stresować.
Z innych dobrych wieści, muszę się Wam czymś pochwalić, chwaliłam się wprawdzie już na fb, ale przecież nie wszyscy tak jak ja są więźniami social media. A zatem dzielę się i tutaj: ARTYKUŁ OK!MUGELLO. 
Mój wpis dedykowany marradyjskim drzwiom tak zainteresował i poruszył lokalny portal, że postanowiono moim zdjęciom, mojemu pisaniu i mojej osobie poświęcić króciutki artykuł. Jak bardzo jest mi miło, nie trudno to sobie wyobrazić. 

Po zakupie szkolnych książek dla chłopców, libraccio (internetowy sklep z książkami nowymi i używanymi) przysłał mi bon na wykorzystanie do zakupu książek nie do szkoły. Skorzystałam z radością z tego przywileju i tak wraz z niemiecką gramatyką, historią sztuki i filozofią przyszedł też "kapelusz pełen czereśni". Un cappello pieno di ciliege już kiedyś oczywiście czytałam, ale to było dawno i po polsku. A teraz kiedy po powrocie z Livorno wymieniłam się wrażeniami z jedną z moich Uczennic, postanowiłam wrócić do lektury z inną, dojrzalszą świadomością. Oriana Fallaci będzie mi teraz uprzyjemniać jesienne wolne chwile. 

I to już chyba tyle na dziś. Mam nadzieję, że znajdę chwilę, by dodać nowe przepisy, bo trzy wspaniałe dania czekają na publikację. Mam nadzieję, że znajdę czas na lekturę, na spacer, na przewietrzenie głowy. Momentami dopada mnie tak przytłaczające zmęczenie, że trudno ruszyć z miejsca nie tylko o poranku. 
Wrzesień 2020 żegna się już z nami... Wrzesień, który przez trzy czwarte raczył nas lipcową aurą, a potem nagle postanowił być przez kilka dni listopadem. 
Na scenę wchodzi średni z jesiennych braci, oby był dla nas łaskawy!
BUONA GIORNATA!  

ZAINTERESOWAĆ to po włosku INTERESSARE (wym. interessare)

jesień

Jesienny wystrój z nadzieją w tle

wtorek, września 29, 2020

Kasia z Domu z Kamienia Toskania

Ziąb był na Sambuce taki, że aż strach się bać! Ziąb był wszędzie i to przez cały dzień. Nagle jakby sobie jesień listopadową imprezę urządziła tak, że wszystkich dosłownie i w przenośni zmroziło.

- Pusia, a ty czujesz jak pachnie powietrze? I w ogóle jak się dziwnie zrobiło? - nawet Tomek z tą pogodą nie mógł się pogodzić. - Wiesz... Czuję się tak jakbyśmy zaraz mieli się ubierać i jechać na oglądanie szopek do tego miasteczka co zawsze jeździmy.
- Do Portico di Romagna.
- Właśnie. Ale czy ty też tak czujesz? 
- Jest tak zimno, że najchętniej bym piec włączyła, a wczoraj we Florencji paradowałam jeszcze w sandałkach. Podobno w tym tygodniu znów ma być normalnie. To co włączyć ten piec?
- Nie...
- Masz rację! Obciachu we wrześniu nie będziemy robić. 

Nie dałam się, nie włączyłam pieca, Mario natomiast nie miał tak silnej woli, a do tego na kolację zjawił się w czapce. Teraz ta czapka pozostanie z nim już do maja...

Kasia z Domu z Kamienia Marradi

- Podoba wam się? - zapytałam chłopców, kiedy zdjęcie z passo della Sambuca przycięłam tak, by wpasowało się na okładkę. 
- O! Bardzo ładnie Pusia. 
- To jest najlepsze ze wszystkich - Mikołaj był pełen uznania. 
- Że najlepsze to bez przesady. 
- Mnie się najbardziej podoba, tylko czcionkę zmień. 
- Na jaką? 
- Pokaż jakie są, ja wybiorę. 
Przeleciałam przez dziesiątki wzorów, aż w końcu Mikołaj zadecydował:
- O ta! Ta jest jak Vogue! 
Skąd u Mikołaja taki pomysł, to ja nie wiem. W ogóle nie podejrzewałam go o znajomość takiego tytułu. Jest jak chciał - dzień dobry w Domu z Kamienia w jesiennej szacie.

W niedzielę zatoczyliśmy rangerem kółeczko - przez Crespino, na passo della Sambuca, dalej przez Palazzuolo i powrót do Marradi. Mimo niskiej temperatury i pogody pozostawiającej wiele do życzenia, amatorów trekkingu było całkiem sporo. Ja sama mam nadzieję wybrać się na szlak w przyszłym tygodniu, tym bardziej, że Ellen czeka w gotowości. Pogoda powoli łagodnieje. Wróciło słońce i za dnia temperatury całkiem znośne, ale nie zmienia to faktu, że lata żal jak nie wiem co.

Jesienne zdjęcie nie jest może bardzo jesienne. Ale...
Myślę, że kiedy ogarną wszystkich listopadowe słoty, ta zieleń będzie bardzo kojąca. 
Poza tym gdybym miała czekać na prawdziwe kolory jesieni musiałabym tu czekać do drugiej połowy października, więc jesień byłaby już na półmetku. Czytelniczka na fb napisała - "tańcząca z liśćmi". I taki niech będzie tytuł zdjęcia i motto na tę porę roku. 
Zamiast się smucić, że zimno, że jesień, że dni coraz krótsze, że tysiąc innych spraw, które nie idą tak jak powinny, może lepiej od czasu do czasu sobie potańczyć? Choćby właśnie z liśćmi...
  
DOBREGO DNIA!

LIŚCIE to po włosku LE FOGLIE (wym. le folie)

spódnica i bluzka: www.madame.com.pl


Florencja

Florencja - jak jej słuchać i jak ją smakować

poniedziałek, września 28, 2020

 Duomo we Florencji wrzesień 2020

Nim orszak Carro Matto przemaszerował karawaną pod Duomo, nad Florencję nadciągnęły granatowe chmury. Deszcz oszczędził tego dnia toskańską stolicę, ale zdawało się, że chmury ze słońcem jakby toczyły pojedynek. Im bardziej sino - groźne chciały być chmury, tym jaskrawszą bielą odbijało się słońce od marmurowej fasady katedry. Spektakl. 
Jakby Florencja mówiła - zatrzymaj się i podziwiaj...

Duomo we Florencji - spacer po Florencji z Domem z Kamienia

Nawet jeśli jestem we Florencji enty raz i to do tego z turystami, a nie mój własny użytek, to i tak zawsze coś muszę sfotografować, zawsze wracam do domu z choćby jednym nowym kadrem. To może być to samo miejsce, ale w innym świetle, to może być trippaio zajęty robieniem kanapek, to mogą być ekstrawaganckie buty na wystawie ekskluzywnego sklepu, nowe graffiti z filozofią godną mędrców świata albo zwyczajnie jakiś maleńki detal, w którym ja dopatruję się wielkości. 
Często mam wrażenie, że po latach bywania tu nauczyłam się Florencji słuchać. Że to miasto do mnie mówi. Za każdym razem... 
Trzeba mieć tylko uszy i oczy szeroko otwarte. 

Palazzo Capponi Florencja
Duomo we Florencji, Dom z Kamienia
Firenze - Cupola, Dom z Kamienia blog

Żeby nie było, że dziś tylko same farmazony i pseudo poezje, mam dla Was dwa ciekawe drobiazgi. Najpierw miejsce obowiązkowe, gdzie Florencji trzeba posmakować. 
Spacer po mieście bez poznania jego smaków, to spacer niepełny. Tak jak ważny jest Michał Anioł i Medyceusze, tak też trzeba przynajmniej raz spróbować florenckich flaczków. Najlepsze w mieście znajdziecie przy Sant'Ambrogio. Tam turyści jeszcze nie dotarli, dlatego poza samym smakiem można też cieszyć uszy florencką mową, bo gwarno tutaj i bardzo swojsko. Nie zjawcie się tylko zbyt późno, bo o 15.00 po trippie i lampredotto zostaje jedynie wspomnienie. 

Dla niewtajemniczonych - trippa to nic innego jak znane wszystkim flaczki, z tą różnicą, że trippa alla fiorentina jest bardziej gęsta, podawana w pomidorach z parmezanem i peperoncino. 
Lampredotto natomiast to wciąż krowie wnętrzności (wiem, nie brzmi dobrze) - dokładnie to czwarta komora żołądka krowy. Lampredotto gotowane jest w bulionie, potem na naszych oczach wyławiany kawałek jest krojony, układany w bułce, którą delikatnie tym samym bulionem się nasącza, doprawiany zieloną salsą i salsą pikantną (jeśli ktoś ma życzenie). Kanapka z lampredotto na Sant'Ambrogio to na pewno przeżycie jedyne w swoim rodzaju. Zamiast siedzieć w drogiej restauracji dla turystów, ciekawiej jest przysiąść z kanapką za 4 euro na kamiennej ławeczce lub schodach i popijając chianti (kubeczek 1 euro) obserwować florenckie codzienne życie. 


Pollini trippa Florencja

Druga ciekawostka dotyczy florenckiego wyrażenia - mieć krótką rękę (czy też ramię) - avere il braccio corto co znaczy być skąpym.
Wieki temu we Florencji i całej myślę Toskanii obowiązywała miara "braccio fiorentino". Miary tej używali między innymi sprzedawcy tkanin i materiałów. Ci mniej uczciwi, kiedy przychodził klient i prosił o odmierzenie pewnej długości, wysyłali często do obsłużenia ów klienta młodego pomocnika, który jak łatwo się domyśleć rękę miał nieco krótszą. 
Wiadomo, że takie praktyki często wywoływały kłótnie i nieporozumienia, a zatem by położyć kres nieuczciwym zabiegom sprzedawców zamontowano na murze palazzo przy Via de' Cerchi oficjalną miarę.

Dziś już oczywiście miara nie funkcjonuje, ale w języku Florencji pamiątka została. 

braccio fiorentino

I to już tyle na dziś. 
Jak widzicie złamałam się i na okładkę powędrowało nowe zdjęcie. Więcej o wczorajszym fotografowaniu już jutro, bo teraz oczywiście czas bardzo nagli. Dobrego, pięknego dnia!

Florencja

Ofiarowanie wina - czyli Bacco Artigiano we Florencji

niedziela, września 27, 2020

Bacco artigiano 2020 - Firenze

Kiedy kilka dni przed zaplanowanym spacerem z turystami po Florencji wypatrzyłam na stronach internetowych ogłoszenia o Bacco Artigiano, aż mi serce podskoczyło z radości. Raz, że w ten sposób moi towarzysze spaceru mieli całkiem przypadkowo dodatkową atrakcję, a dwa, że i ja sama nigdy "ofiarowania wina" nie widziałam, więc aż ręce zacierałam z radości, na samą myśl o tym, że znów coś nowego, ciekawego z tego przewspaniałego miasta będę mogła Wam pokazać.
 
Rok jest dziwny, więc w ogóle cud, że impreza się odbyła, choć oczywiście w wersji bardzo ograniczonej w porównaniu do dawnych lat.

Bacco Artigiano lub jak potocznie mawiają florentyńczycy Carro Matto, to tradycja która narodziła się jeszcze w epoce renesansu. Już w XV wieku wozy wyładowane fiaschi (fiasco to typowa toskańska butelka na wino w koszyczku) pełnymi wina z Rufina i z okolic Pontassieve przyjeżdżały do Florencji, by wino zostało pobłogosławione przez biskupa i ofiarowane następnie Signorii

Bacco artigiano Firenze 2020

Skąd wzięła się nazwa "carro matto" - czyli szalony wóz? Nie trzeba wiele wyjaśniać, wystarczy obejrzeć zdjęcia. Do tej pory ciągnęły go przez miasto, tak jak w dawnych czasach dwa woły. W tym roku jednak, ku mojemu zaskoczeniu, woły zastąpiono małym traktorkiem. Trochę szkoda, ale nie wiem czy to tylko w tym roku, czy już tak zostanie na zawsze. Woły są oczywiście o wiele ciekawszym widowiskiem niż traktor.

Sam wóz - tak jak dawniej - to wiejski drewniany wóz, który wyładowany jest dwoma tysiącami butelek - 750ml każda, co daje w sumie 1500 litrów wina. Butelki ustawione są w formie piramidy jedna na drugiej - dlatego właśnie mają formę gruszki o szerokim dnie i koszyczek chroniący - tak oto mamy klasyczne "fiasco". Koszyczek poza tym, że miał chronić samą butelkę, chronił też wino jako izolacja termiczna. 

Bacco Artigiano Firenze 2020

Bacco Artigiano, czyli Carro Matto możemy podziwiać każdego roku w czwartą sobotę września. 
Przejazd wozu odbywa się przy udziale orszaku - corteo fiorentino, bo oczywiście taki wóz ma towarzystwo jak należy! Karawana kolorowych postaci przemierza ulicami Florencji: sbandieratori, bębniarze, dwórki i dworzanie oraz gwardia w strojach dawnej epoki. Widowisko jest wspaniałe!
Zazwyczaj orszak rusza około 15.30. Jego trasa wiedzie od  Palagio di Parte Guelfa do Duomo, a na koniec przybywa na Piazza della Signoria, gdzie wino tak jak dawniej zostaje ofiarowane władzom miasta. 

Bacco Artigiano - corteo Firenze 2020
Bacco Artigiano - Carro Matto Florencja
Bacco artigiano Florencja - święto wina
Bacco artigiano Florencja - święto wina
Bacco artigiano Florencja - święto wina
Corteo Fiorentino - Carro Matto 2020

Jeśli będziecie kiedyś planowali wrześniowy pobyt we Florencji warto to wydarzenie wpisać sobie do kalendarza. Oglądane na żywo kolorowe fragmenty lokalnego folkloru, czynią Florencję miastem jeszcze bardziej niezwykłym... 

Bacco artigiano Florencja - święto wina

Dzień udał nam się pięknie. Wspaniale móc podzielić się mniej popularnymi zakątkami i ciekawostkami z osobami, które chłoną każde słowo i które dzielą się swoją zdumiewającą wiedzą. To było bardzo inspirujące spotkanie. Dziękuję Wam bardzo i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś do zobaczenia! 

Tymczasem dzień dobry wszystkim w ostatnią w tym roku wrześniową niedzielę. Pogoda zdaje się jest mizerna, ale kto by się tym przejmował! Planów zero, ale właśnie tak czasem lubię. Z zerowych planów rodzą się czasem wielkie rzeczy.

Dzisiejszy tekst to oczywiście jeszcze nie wszystko o wczorajszej Florencji, ale jutro przecież znów się tu spotkamy, prawda? 

SZALONY WÓZ czyli CARRO MATTO (wym. karro matto)

jesień

Okrycie

sobota, września 26, 2020


Przez cały piątek wiał taki wiatr, że oszaleć można było. Ja już naprawdę wolę deszcz. Deszcz może i jest smętny, senny, budzi melancholię, ale raczej nie sieje strachu. Wiatr natomiast zdecydowanie źle na mnie działa... Wiatr wychodzi dobrze jedynie na zdjęciu, fotogeniczności na pewno nie można mu odmówić.

W piątek ten wiatr był tak silny, że mimo pozamykanych okien - co nawiasem mówiąc miało miejsce po raz pierwszy od kilku miesięcy - i tak miałam w domu przeciąg. No dobrze... Okna w domu nie znają słowa szczelność, ale wiatr był naprawdę silny. Mam nadzieję, że w nowym domu z racji ciut innego usytuowania nawet bardzo silny wiatr nie będzie wydawał się aż tak upiorny.

Tomek z ustnego egzaminu wrócił zadowolony tak sobie. Spełniła się jego obawa, że będzie zdawał - zdaje się w parze - z osobą słabszą od niego i generalnie słabą w interakcji. Co miał powiedzieć - powiedział, ale żal mu było, że z tą interakcją wyszło jak wyszło. Na rezultaty czekamy do grudnia.

Przez ten przeklęty wiatr musiałam przeprosić się ze swetrem. Wyszłam do sklepu, jak mawia A. - "ogacona" prawie całkiem jesiennie...  Było mi najzwyczajniej w świecie ZIMNO! Buty jeszcze odkryte, ale ich dni też już pewnie policzone. 
Patrzyłam z niedowierzaniem na taras i zastanawiałam się jak to możliwe, że ledwie tydzień wcześniej leżałam na rozgrzanej  posadzce, niczym na romagnolskiej riwierze i wytapiałam się w słońcu. Wczoraj to wszystko zdawało się jakąś odległą przeszłością. 
Oczywiście nie narzekam, bo co mają powiedzieć w Livigno, gdzie spadł śnieg? Ot jesień... Taka kolej rzeczy. Trzeba więc chyba zaangażować Mario do okładkowego zdjęcia. Za palącym słońcem będę tęsknić jak wariat, ale szczęśliwie kolejny tydzień przynajmniej w kwestii pogody maluje się całkiem przyjemnie. 


Przede mną florencka sobota. Może uda mi się między jedną opowieścią, a drugą wyłapać i dla siebie coś nowego. Florencja za każdym razem potrafi czymś zaskoczyć, nawet kiedy spaceruję z turystami. Mam też wielką nadzieję na sfotografowanie pewnego historycznego wydarzenia, które właśnie dziś ożywi ulice i place toskańskiej stolicy, ale o czym mowa opowiem już jutro. 

Dobrej soboty! Dobrego ostatniego w tym roku wrześniowego weekendu!

OGACIĆ się jak mawia A. na OKRYCIE SIĘ to po włosku COPRIRSI (wym. koprirsi)

życie

Miało być o niczym, a wyszła epopeja...

piątek, września 25, 2020

Marradi - Toscana sconosciuta

Powietrze pachnie jesienią, poczułam to wyraźnie dziś rano, kiedy świat spowijała jeszcze noc...
Jak pachnie jesień? Sama nie wiem. Po prostu człowiek wychodzi na dwór i czuje ją w powietrzu. Trudno byłoby tak naprawdę jej zapach zdefiniować. 

A zatem jesień zjawiła się punktualnie. Nie jest to jeszcze jesień tycjanowska, nie częstuje zimnymi rankami, jednak oczy zdążyła już trochę wypłakać... 

Z winnic przydomowych zniknęły winogrona. Na portalach internetowych pojawiły się zapowiedzi tegorocznej "trochę innej kasztanowej sagry". W tym roku nie nazwano jej nawet sagrą, tylko "mercato e mostra" (targ i wystawa) oraz ograniczono się do trzech niedziel, a nie tak jak zawsze wszystkie cztery. Oczywiście restrykcji jest mnóstwo i nie będzie to na pewno to samo, ale... 
Teraz tak naprawdę nic nie jest takie samo... 


Dotelepaliśmy się do ostatniego wrześniowego piątku. Piątek dla nas bardzo pracowity - dla Tomka też stresujący, po południu czeka go część ustna egzaminu. Ja po chwilowej przerwie jutro wracam do Florencji, więc weekendu wolnego będzie tylko skrawek. Co z tym skrawkiem zrobić? Nie mam w tej chwili bladego pojęcia... 
Co bym chciała?
Wędrować! 
Czy pogoda pozwoli? 
Któż raczy wiedzieć.

Marradi
Marradi - monastero

- Chyba mi nie zrobią "matricola" - obwieszcza Mikołaj przy obiedzie. 
Matricola w tej sytuacji to taki chrzest bojowy, otrzęsiny, które organizują pierwszakom starsi koledzy. 
- Dlaczego nie?
- Bo matricole są tutaj trzy: albo mierzysz pociąg gumką do ścierania.
- Tak jak Tomek.
- Właśnie. Albo musisz podejść do kogoś i zrobić wyznanie lub złożyć jakąś propozycję. 
- Typu wyznanie miłości? 
- Też, ale czasem gorsze głupoty.
- O matko! Nawet nie chcę o tym słyszeć!
- Ale tego też mi nie dadzą, bo wiedzą, że ja nie miałbym z tym problemu, a wtedy nie jest to dla nich ani trochę zabawne. I trzecia matricola to pojedynek na schiaffi (klapsy)...
- Aaaa... a tu się pewnie boją z tobą takie zabawy urządzać. Czy jest ktoś z dzieciaków kto jest wyższy od ciebie?
Mikołaj jest zdaje się w absolutnej wzrostowej czołówce, a to okazuje się budzi respekt i tym razem przełożyło się pozytywnie, bo przynajmniej nikt nie ośmieli się "poczęstować" go klapsem. Takie to licealne głupoty... 

Zanim powiem Wam dobrego dnia w to wietrzne wrześniowe już południe, chciałabym się odnieść w "kilku" słowach do wczorajszych komentarzy, bo wybuchła burzliwa dyskusja.

Przede wszystkim cieszę się, że ktoś komentuje, odzywa się, bo to znaczy, że ktoś czyta, a ja nie piszę do ściany. 
Natomiast nie pierwszy raz, kiedy wypowiem się niepochlebnie o czymś co z Polską związane od razu pojawia się zarzut, że gloryfikuję Italię. Tak nawiasem mówiąc, jeśli jeszcze raz przeczytacie mój wczorajszy wpis zobaczycie, że ja napisałam tylko o przeciążeniu zajęciami polskich dzieci i są to słowa, które powtarzam za polskimi znajomymi rodzicami. Nie ma w tym krytyki, tylko raczej szczery żal dla tych dzieci.

Relacjonuję poczynania z włoskiej szkoły, bo wielu z Was to ciekawi, jak wygląda edukacja w szkole chłopców. Relacjonuję i basta - taki ze mnie czasem pseudo reporter. To Czytelniczka zrobiła porównanie do polskiej edukacji, podkreślając jak ta polska świetnie wypada w rankingach, a jak beznadziejnie ta włoska. Jeśli zatem ktoś pociąga mnie do takiej dyskusji, mówię uczciwie jak jak to widzę. 
Poza tym:
Jaka Italia jest piękna, to wiedzą wszyscy i jakie ma problemy, też większość jest zorientowana. Ja z niektórymi muszę mierzyć się co dnia. Ot życie. Niczego nie gloryfikuję, ja ten kraj po prostu kocham mimo wszystko.

Każdy ma prawo do swojego zdania i do swoich priorytetów. Każdy z nas jest inny. Moim priorytetem nie są czerwone paski chłopców, ani rankingi. Moim priorytetem jest to by mieli szczęśliwe życie i podążali za marzeniami. Jeśli teraz nie będą mieć czasu na swoje pasje, na zabawę, na spacer, to kiedy potem? Przecież te rankingi, tak jak i często oceny nie przekładają się zwykle na szczęśliwe życie! 

Jeszcze jedna ważna rzecz...
Jestem zmęczona ciągłym oskarżaniem mnie o manipulacje dziećmi, o odcinanie ich od polskości, o brak wakacji w Polsce. Dziwię się jak bardzo krzywdząco można innych postrzegać... I właśnie takie komentarze i oceny sprawiają, że mi się tą "polskością" (cudzysłów jest tu ważny) ulewa - wybaczcie dosadność. Poza tym to przede wszystkim moje dzieci wiedzą co POWINNY, a nie anonimowy czytelnik czy obserwator na social media.

W kwestii polskości i manipulacji. 
Chłopcy są na tyle duzi, że sami o pewnych sprawach decydują. Na przykład wybór szkoły, języków, dodatkowe zajęcia, uczęszczania na religię etc... To są ich sprawy.
To, że Mikołaj marzy o byciu przyjętym do amerykańskiej armii nie jest naprawdę tym, co ja bym dla niego chciała, ale to jego życie, jego wybory, a jego szczęście będzie moim szczęściem.
To, że Tomek planuje wyprowadzić się kiedyś do Ameryki? Hm... Trochę daleko, będzie serce bolało, ale tak jak wyżej, będę szczęśliwa jego szczęściem.
Mikołaj ma w sobie nieskażony (manipulującą matką) młodzieńczy patriotyzm. Daje temu upust bardzo często: w rozmowie z innymi, w szkole, nawet w swojej pracy dyplomowej. I to jest piękne. Moje dzieci mówią i piszą po polsku i o Polsce sporo wiedzą. Mikołaj codziennie w drodze do szkoły czyta wiadomości. Kiedy czasem przychodzi i pyta czy to co się teraz dzieje, dzieje się naprawdę, z żalem muszę mu niestety twierdząco kiwnąć głową. 
Tomek jest natomiast obywatelem świata. On od pewnych spraw - tak jak ja - zwyczajnie się odcina.
Na koniec już, bo wyszła z tego epopeja: obydwaj planują studia poza Italią i poza Polską. Mają potrzebę żeby sunąć dalej, podążać za marzeniami i to bardzo mnie cieszy, bo każdy sam jest odpowiedzialny za swoje szczęście.
I pamiętajcie oni też tu czasem zaglądają, niektórych wczorajszych komentarzy nie mogli w ogóle zrozumieć i nie mam tu na myśli tych, w innych językach. 
Oszczędźcie nam hejt. Obrażanie mnie jeszcze mogę sobie jakoś wytłumaczyć, ale hejt skierowany wobec chłopców sprawia, że czasem mam ochotę Dom z Kamienia zamknąć na kłódkę i wyrzucić klucz...

Wszystkim dobrego dnia i więcej luzu!


życie codzienne

Przy stole różne tematy...

czwartek, września 24, 2020

Marradi Dom z Kamienia

Egzamin - powiedział Tomek - poszedł w miarę dobrze. Nie był bardzo zadowolony ze "słuchania", ale jak pocieszyła nas J., która jest ekspertem największym z możliwych w tej materii - słuchanie jest zawsze bardzo trudne, więc ważne, żeby Tomek po prostu zdał i otrzaskał się z certyfikatami. 
Część ustna egzaminu dopiero jutro, ale tym się Tomek akurat mniej martwi, bo przecież mówienie po angielsku nie sprawia mu żadnych problemów.

Przy kolacji rozmawialiśmy o wszystkim... Do znudzenia będę powtarzać, że uwielbiam te momenty przy stole, kiedy jesteśmy we troje i nagadać się nie możemy jedno przez drugie. 
Odkąd Mikołaj też jest w liceum codziennie zasiadamy w komplecie tylko do kolacji i do niedzielnego obiadu. W pozostałe dni - trzy razy jem sama, a chłopcy razem i trzy razy z Mikołajem, a Tomek sam. Zagmatwane. Tomek ma teraz codziennie po 5 lekcji, czyli codziennie jest w domu o 14.00 z minutami. Mikołaj trzy dni tak jak Tomek i trzy dni już tuż po 13.00 siada do stołu. Swoją drogą kiedy słucham jak przeciążone są dzieciaki w Polsce to aż żal serce ściska. Dobrze, że ci moi chłopcy każdego dnia mają czas na swoje głupoty, na pasje, na bycie dzieckiem. Nigdy też się nie zdarzyło, żeby po kolacji siedzieli nad lekcjami. 

A wracając do kolacji...
W środowy wieczór przy stole paplaliśmy o tym i o tamtym. 
O tym, że Tomek ma nową koleżankę w klasie, która dojeżdża aż z Ronty, a to znaczy, że bije Tomka na głowę w kwestii odległości od szkoły i jest ich już dwoje Toskańczyków". Potem o tym, że jego przyjaciółka nauczyła się na pamięć wszystkich imion Picasso i przy okazji ja sama dowiedziałam się, że Pablo to tylko jedno z wielu. Wstyd mi za moją własną ignorancję! Rozmawialiśmy też o tym, że według Mikołaja w nowej szkole wszyscy nauczyciele są tacy... normalni i że brakuje mu toskańskiego szaleństwa, arogancji, akcentu, soczystości języka - czyli po prostu toskańskiego ducha. To swoją drogą ciekawe, że musiał iść do szkoły w Emilii Romanii, by dopiero dostrzec jak wyraźne są różnice między regionami. Obydwaj chłopcy wspominali z rozczuleniem niektórych toskańskich nauczycieli. 
- Prof. M. nazywał mnie zawsze George McFly.
- Potem jak ty odszedłeś to mnie tak nazywał. George McFly drugi. 

Rozmawialiśmy też o bzdetach i banałach... o tym, że głupio wyglada w szkole nastolatka w koszulce wielkości skromnego stanika, o tym co palą ich rówieśnicy, o trudnościach i łatwościach w nauce różnych języków. Mikołaj na przykład stwierdził, że niemiecki jest łatwy, bo to jak dla niego skrzyżowanie angielskiego i polskiego! Za Mikołajem to czasem trudno nadążyć. Francuski za to rozumie bez problemu, choć mówi, że do nauki mniej przyjemny i oczywiście już popisuje się pierwszymi zdaniami, a ja podziwiam jego wymowę, bo nie od dziś wiadomo, że Mikołaj ma buzię "z plasteliny" i potrafi bezbłędnie odtwarzać dźwięki najróżniejsze i akcenty. 

Rozmawialiśmy o imionach i nazwiskach. O naszych imionach przede wszystkim. O tym jak mi włos się jeży na dźwięk: "Signora Ka-ta-rdzi-na Nołaka..." i o tym, że jak za sto lat zdobędę już obywatelstwo zmienię oficjalnie imię na Kasia. O tym, że Tomek lubi być nazywany Tommy, a już Thomas go irytuje. 
- A ja to na przykład jak ktoś sprawdza listę to wiem, że jestem po I. i mógłbym powiedzieć, że jestem obecny, żeby oszczędzić komuś łamania języka, ale czekam aż się nauczyciel namęczy i całe imię i nazwisko wymówi.
- A jak mówią?
- Mikalaj Nołaki.
- Urocze. A koledzy?
- Nico, Nicola. 
- Właśnie dlatego, kiedy wybieraliśmy wam imiona, jednym z głównych kryteriów było - "przetłumaczalne na inne języki". 

Dziś może dla odmiany nie będzie bardzo byle jaki dzień. W sumie początek jest całkiem dobry. Po pierwsze właścicielka domu wysłała wiadomość, że najdalej za pięć dni podłączą światło i wtedy już powinny roboty ruszyć z kopyta. Zdaje się, że enigma z prądem została rozszyfrowana. Poza tym ze zdrapki w markecie, którą dają przy zakupach wygrałam paczkę ciastek! Szaleństwo!
I po trzecie, chyba trochę schudłam. 
Dobrego dnia!

WYMÓWIĆ - to po włosku PRONUNCIARE (wym. pronuncziare)

Marradi

Drzwi

środa, września 23, 2020

Marradi - Toscana

Jeszcze nim nastało południe ostatniego dnia lata, tego dnia całkiem byle jakiego, poszłam do Marradi po zwykłe zakupy. Dzień jak co dzień. Jak zawsze ta sama trasa. I kiedy przechodziłam obok dawnego szpitala, mój wzrok zatrzymał się na jego drzwiach - ich wiekowość mocno kontrastowała z odnowioną niedawno elewacją. Nagle wydały mi się takie piękne i jednocześnie uświadomiłam sobie, że chyba nigdy wcześniej nie zwróciłam na nie uwagi. Zaraz też pomyślałam sobie - a może by tak sfotografować najpiękniejsze marradyjskie drzwi? 

To był dobry plan na popołudnie! Ponieważ przerwa między lekcjami rannymi i popołudniowymi była całkiem spora, pomyślałam, że warto ten czas wykorzystać kreatywnie i z dnia byle jakiego postarać się zrobić dzień całkiem znośny.
W drzwiach, tak jak i w furtkach, czy schodach jest dla mnie od zawsze coś fascynującego. Dokądś prowadzą, są zapowiedzią czegoś nowego, są pewnym znakiem zapytania - często przecież nie wiadomo co się za nimi kryje. Nie żebym dorabiała do nieznaczącego detalu jakąś filozofię, ale dla mnie jest w nich coś niemal... symbolicznego. 

Bardzo często fotografuję drzwi. Najbardziej lubię te odrapane, dotknięte duchem czasu. Drzwi koślawe, kostropate zamiast stylowych portoni

W to byle jakie popołudnie, byle jakiego dnia, po kolejnej batalii z prądem, która nie zakończyła się dla mnie sukcesem, zrezygnowana wzięłam Nikona i poszłam na długi spacer.
Zielone, miodowe, bursztynowe, brązowe jak gorzka czekolada, szerokie, wąskie, wysokie i te jak dla Hobbita... 
Dwie godziny spaceru zaowocowały sporą kolekcją drzwi najróżniejszych. Dzięki tym kadrom nie byle jakim i dzień nabrał jakiegoś wyrazu, choć na ramionach wciąż ciążyło tyle spraw... 

Staram się myśleć, że jak Bóg zamyka drzwi, to na pewno gdzieś otwiera okno. Właśnie! 
Może powinnam była wczoraj fotografować okna? 

Swoją drogą tak bardzo czekam na to aż kiedyś jakieś drzwi się wreszcie otworzą. W wielu sprawach...

Jaki dziś będzie dzień? Dzień pokaże. Jesień wpakowała się do doliny ulewnym deszczem. Mam nadzieję, że chłopcy dotarli na stację w stanie jako tako suchym. 
Tomek był tak bardzo przejęty... Nawet egzamin na koniec scuola media tak go nie stresował, jak ten certyfikat z angielskiego. Potrzymajcie proszę kciuki, żeby mu dobrze wszystko poszło i żeby ten stres, który na egzaminie nie jest dobrym towarzyszem szybko go opuścił. 

- Matka teraz siada do komputera? - pyta Mikołaj w ostatni dzień bumelowania.
- Nie, przecież teraz szykuję obiad. 
- To ja i tak matce przygotuję, żeby było na potem. 
Mikołaj bierze puchaty koc i układa mi siedzisko, tam gdzie kanapa już się wyrobiła, żebym kiedy znów usiądę do komputera miała wygodnie. 

Rozczula mnie Mikołaj tymi gestami tak, że aż w gardle ściska. 
- Jaki ty dobry człowiek jesteś Mikołajku! Nikt mnie nie kocha tak jak ty!
- No jak to nikt? Tomek też cię tak kocha. 
- To prawda. Oczywiście, że Tomek też. 
- Poza tym babcia cię kocha i wujek Tomek. 
- Masz rację, ktoś tam mnie jednak kocha.

***
Na mnie już czas. Pani Jesieni mimo rozmazanego poranka mówię pięknie dzień dobry i uciekam, by zmierzyć się z kolejnym dniem, by znaleźć gdzieś chociaż jedne otwarte drzwi. 

Buongiorno Autunno!
ZAMKNIĘTE DRZWI to po włosku LA PORTA CHIUSA (wym. la porta kiuza)

życie codzienne

Pytania i wątpliwości dnia powszedniego

wtorek, września 22, 2020


Po niedzieli, która była dniem takim jakie lubię, dniem bez muszenia, bez gonienia, bez napinania się nastał poniedziałek jakiś taki byle jaki. I nie, że coś się stało. Nie, nie, ot dzień - zwykły dzień. Było w nim jednak coś właśnie takiego byle jakiego. Kompletnie nie umiałam sobie znaleźć miejsca. I nie żeby dziś coś się w tej kwestii zmieniło. 

Może to tylko przesilenie?

Lato stoi już na peronie z biletem w ręku. Lato po porannych łzach nieco się rozpogodziło. Lato wyrusza w podróż na drugą półkulę. Do zobaczenia lato... 


Moja forma jest coraz częściej jak rozchwiana emocjonalnie sinusoida. Zbieram się w sobie i pędzę jak fryga, kipię energią i staram się zarazić nią innych, a potem znów jestem jak ten balonik sylwestrowy pod żyrandolem pod koniec stycznia. Może jednak tego zmęczenia we mnie za dużo i coraz trudniej złapać oddech. 

Może to tylko zwykłe zmęczenie? 

Są takie dni jak dziś, że uciekłabym w góry, pobyłabym trochę bez telefonu, bez komputera, bez fejsbuków, instagramów, bez myślenia o przeprowadzce, bez zastanawiania się nad tym i owamtym. Pobyłabym przez chwilę sama...

Może ja się w ogóle za bardzo zastanawiam? 


Oglądam sobie zdjęcia, które przysłała Ellen po naszym ostatnim spacerze. To one są tłem do tego dnia dziś byle jakiego. Będę na przekór wszystkiemu dalej się uśmiechać i udawać, że się nie martwię, że nie myślę o tym i o tamtym, że nie jestem zmęczona, i że to wszystko to tylko przesilenie. 


- Zrobiłbyś frullato? - pytam Mikołaja, który z racji wyborów bumeluje w domu. 
- Aleeee z czegooooo?? Jak?????? 
- Dobra jak ci się nie chce, to już nie.
- No zrobię.
- Po takim tonie już mi się odechciało.
- Zrobię! Tylko niech matka powie jak.
- Weź jogurt, owoce jakie zostały, nasiona lnu i zmiksuj wszystko. 

Pięć minut później obok mojego komputera ląduje śniadanie jak w hotelu pięciogwiazdkowym.
Serweteczka, dekoracja, dzbanuszek... Frullato podane po królewsku, do tego szklanka wody z cytryną dla odświeżenia i uśmiech najpiękniejszy na świecie. 
- Niech mamusia (już nie matka) je! 

Dzieci to zdecydowanie to, co w życiu udało mi się najlepiej. To jest ta miłość, jedyna miłość, której można być pewnym.

MOŻE to po włosku FORSE (wym. forse)

FOTO: Ellen Brandwijk  Grazie Carissima!!!

Moda

Kostropate ścieżki, czar jesieni i o tym, co kryła wielka paczka

poniedziałek, września 21, 2020

Kasia Dom z Kamienia Apeniny Marradi

Lubię kostropate furtki. Zazwyczaj za kostropatą furtką jest kostropata ścieżka, a kostropata ścieżka jest zwykle pełna niespodzianek, po kostropatej ścieżce satysfakcja zawsze smakuje lepiej... W toskańskich Apeninach kostropatych furtek i kostropatych ścieżek nie brakuje...


- W tych kwiatkach podobno mieszka jakiś robak - opowiadał Mario. - Dawniej jak kogoś bolał ząb, wyciągało się tego robaka rozgniatało i upychało w zębie. Widocznie ma w sobie jakąś substancję przeciwzapalną łagodzącą ból. 
- Widocznie tak…
- Stare sposoby. A to są cardi - Mario wskazał na piękne osty, których intensywny fiolet już przeminął. Teraz są jak naturalne kompozycje, które wrzesień poukładał to tu to tam na przywitanie jesieni. 
Cardi się je, ale nie wiem czy te dzikie też. W tym roku muszę spróbować.  


- A tych nigdy nie widziałem.
- No jak nigdy! Pełno ich zawsze na jesieni. Ja je właśnie tu w gajach kasztanowych widziałam po raz pierwszy!
- Boh…
Próbuję sobie przypomnieć nazwę tych jakby lekko wybujałych krokusów… Zimowity! Zimowity jesienne. Podobno są bardzo trujące - dobrze wiedzieć takie rzeczy. 

 

Spacerujemy po Apeninach, po Gattoleto, szlakiem w stronę Lavane i wciąż, niezmiennie nadziwić się temu wszystkiemu nie mogę.

- Jeśli mowa o górskich wyprawach, to ja jednak najbardziej lubię jesień.
- Na piesze wędrówki zawsze najlepsza wiosna i jesień.
- Tak, wiosna też - potwierdzam. - W ogóle wiosna to inna jakość życia, ale jednak jest coś wyjątkowego w wędrowaniu po górach jesienią. Może to kolory, może światło… Tak, światło na pewno - mówię na głos już bardziej do siebie. 
Jesienne światło jest miękkie jak aksamit, jakby na świat opadała lekka woalka. Kontury tracą ostrość, zieleń zastępują rdza, miedź i ochra… 

Wszystko jest takie niemal nastrojowe, przyciszone, łagodniejsze… 


Od Falterony nadchodzą chmury, grzmi coraz mocniej, coraz częściej. Robimy trochę zdjęć i zaraz wracamy znów na ten sam szlak i ruszamy w powrotną drogę. Coś mi się zdaje, że moje letnie sukienki na dniach pójdą spać, ale po raz pierwszy nie jest mi z tego powodu ani trochę przykro. Dlaczego?


Pamiętacie wielką pakę, która stanęła przed moim domem? Nadszedł czas, by zdradzić jej zawartość.

Byłam przekonana, że po lecie zestrojonym w kolorowe sukienki od Pani Basi nadejdzie jesień i niestety będę znów musiała przywitać bez entuzjazmu moją starą, już porządnie znoszoną, cieplejszą garderobę. 
Nie trudno sobie zatem wyobrazić jak wielka była moja radość, kiedy Pani Basia zaproponowała byśmy kontynuowały naszą „współpracę”. 

Radość wybuchła potem jeszcze silniejsza, kiedy otworzyłam ciężkie pudło… Co za cuda!!! Czułam się jak mała dziewczynka w wigilię Bożego Narodzenia. Szczerze mówiąc od tego momentu codziennie wpatrywałam się w tabelki pogodowe i zastanawiałam ile ten upał sierpniowy ma zamiar jeszcze trwać, bo ja bym już się w te cuda chciała wystroić.
 
Cuda chwalili nawet chłopcy - co jak na męskich nastolatków jest czymś niespotykanym i Mario, któremu zaraz uruchomiła się w głowie fantazja jeśli chodzi o zdjęcia.
Po kolorowych zwiewnych sukienkach największym zaskoczeniem nowej kolekcji były dla mnie dresy. I jak się tak dobrze zastanowiłam, to dotarło do mnie, że ja przecież w życiu nie miałam prawdziwego dresu! Do tej pory dres wydawał mi się czymś tylko domowym albo do biegania, a tu proszę - jak mówi włoskie powiedzenie: da bosco e da riviera! Dziękuję Madame


I jeszcze jedna refleksja. 
Przy okazji sukienek Czytelniczki pisały do mnie czasem - że owszem sukienki są piękne, ale dlaczego takie drogie? Pozwolę sobie zatem zacytować tekst pochodzący z fejsbukowego fanpage Madame, który do mnie przemówił i który uświadomił, że warto promować nie tylko slow life, slow food, ale też slow fashion. 

"Slow fashion, do niedawna było tylko sloganem pojawiającym się w blogach modowych, ale dziś jest to Wasz sposób na powiedzenie dość! - chcę świata w którym mam ochotę żyć, chcę rzeczywistości pełnej jakości, trwałości, piękna, dobra, wygody a przede wszystkim prawdy. Slow fashion to świadomy wybór mody z dala od mamiącego marketingu oraz wszechogarniającego nas konsumpcjonizmu w którym jakość jest na ostatnim miejscu, a tandetę sprzedaje się jako "glamour". Jeszce do niedawna Audrey Hepburn była ikoną piękna. Ubrana w proste, stylowe, wysokiej jakości kreacje pokazywała nam jakie możemy być. Piękne, wartościowe, czarujące. Marketing i chęć zarobku zmienił ten obraz nie do poznania. Zamiast Audrey Hepburn, z prędkością światła w otoczeniu blichtru i blasku fleszy pojawiła się nieskończona liczba celebrytek, które przekonują nas, że sukienka uszyta za 8zł w Bangladeszu z metką windującą jej cenę do 600zł to jest to, co właśnie musisz mieć.
Chwalę to, co mnie zachwyciło i co w pełni popieram. Nie mylcie tego z bezczelną reklamą. Gdyby to, co oferuje Pani Basia nie było godne uwagi, na pewno nie rozpisywałabym się o tym w Domu z Kamienia i na pewno też podziękowałabym za współpracę po pierwszym "spotkaniu". 



A teraz w kwestii lata… Chyba zaczęło pakować walizki… 
Dobrego poniedziałku! Dobrego tygodnia!

Dres i koszulka: www.madame.com.pl

DRES to po włosku TUTA (wym. tuta)