codzienność

Inna codzienność

poniedziałek, lutego 28, 2022


Staram się wracać do normalności. Nie mogę pozwolić, by dni mijały tylko na czekaniu. Staram się znów zająć myśli drobiazgami. Niedziela, choć po nieprzespanej nocy, przyniosła mi względny spokój. Wyszłam z domu mimo zimnego, niesprzyjającego wiatru i przedreptałam nawet więcej niż kilka kroków.

Nie miałam jeszcze nastroju na branie ze sobą Nikona. Aparat od środy, tak jak go wyciągnęłam z plecaka, tak do dziś leży odłogiem. 
Szłam drogą w stronę Crespino. Przy drodze migały fiołki, żonkile, a drzewa mimo perturbacji syberyjskich z ostatnich dni, dalej tonęły w kwiatach. To wyglądało dość surrealistycznie na tle resztek śniegu zalegającego na zacienionych zboczach. Dobrze, że  telefonem też można robić teraz zdjęcia...

Myślałam o tym, jak bardzo chciałabym już mieć pewność, że to, co mi się przydarzyło, było tylko brutalną pomyłką, po której ślad się kiedyś zatrze, że to wspomnienie roztopi się w niebycie jak późno lutowy śnieg, który przyszedł niespodziewanie w nocy i którego nikt sobie nie życzył. Chciałabym być jak te żonkile w Poggiol di Termini wyprostowane, jędrne, jakby chwilowy nawrót zimy w ogóle nie zrobił na nich żadnego wrażenia. Chciałabym jak najszybciej powiedzieć: było, minęło. Taki żarcik od losu, żeby to życie celebrowała jeszcze bardziej - choć w moim przypadku bardziej, to już naprawdę nie wiem jak...

Jeszcze trochę muszę się uzbroić w cierpliwość. Zmieniłam taktykę. Ponieważ kolejna konsultacja oparta na tych samych badaniach potwierdza dobrą diagnozę i błąd w pierwszym odczycie badania - co oczywiście mnie cieszy, muszę dla mojej pewności i spokoju zrobić jeszcze raz badania, a dopiero potem umawiać się na kolejne konsultacje. Teraz tylko, żeby czas i szczęście mi sprzyjały w znalezieniu wolnych terminów. 


Wróciłam do pisania, ale nie chcę teraz codziennie pisać o moim zdrowiu. Jeśli ma mi to pisanie pomagać, znów muszę - tak jak pisałam - skupić się na drobiazgach. Nie chcę też odnosić się do aktualnej sytuacji w Europie. Martwimy się chyba wszyscy, ale moje pisanie tu wywodów - tym bardziej, że kompetencji mi brak - niczemu się nie przysłuży. 

Kiedy na starcie pisałam lutemu moje przykazania, w życiu nie przypuszczałabym, że ten miesiąc zafunduje takie "atrakcje". Do widzenia luty. 
Nawet nie wiem czy w tym wszystkim dziś rozpalimy jakieś światło dla marca... Moment na który zawsze tak bardzo czekam. 

Na koniec mała pozytywna iskierka, choć szkoda, że to wszystko w takich okolicznościach - w Empiku ukazała się zapowiedź mojego drugiego dziecka.

Na przekór wszystkiemu - dobrego dnia!  


niedziela, lutego 27, 2022

Dzień dobry w niedzielę. 

Jeszcze bez tytułów, bez zdjęć, bo jakoś nie mam do tego kompletnie głowy. Aparat leży tak jak leżał nietknięty, a tytułów zwyczajnie nie mam siły wymyślać. Po piątkowym pocieszeniu i lepszych wieściach, w sobotni wieczór znów dopadł mnie kryzys, a głowę zalała fala wątpliwości. A może to tylko taka ułuda? 

Oczywiście co za tym idzie - noc była kompletnie nieprzespana. Tłukłam się z boku na bok, z oczami jak sowa, gapiąc się w ciemność i powtarzając sobie jak mantrę: jesteś zdrowa, jesteś zdrowa, jesteś zdrowa. Na szczęście Zmora już się więcej nie odezwała. Postraszyła, postraszyła i na tym się skończyło. 

Muszę w miarę spokojna doczekać do środy, ale bez względu na umówioną wizytę jutro od rana będę szukać też innych specjalistów. Bardzo chciałabym trafić na lekarza, który poza byciem specjalistą, będzie miał też w sobie sporo empatii i poświęci mi tak po ludzku odrobinę uwagi, a nie tylko łypnie okiem na zdjęcia i wyśle bez słowa na kolejne badania. 

Na tym etapie nie mam jeszcze takiego mojego osobistego, medycznego wsparcia, zaufanego lekarza i to mi w tej sytuacji bardzo doskwiera. 

Nie wiem co zrobić z dzisiejszym dniem. Dzień jak dzień. Przygotować lekcje, zająć myśli, może chłopców uraczyć czymś słodkim karnawałowym. Może jakiś spacer, żeby głową odetchnęła. Wszystko to z wielkim wysiłkiem, ale muszę żeby nie ześwirować. A przy tym, co się teraz w Europie dzieje "nie ześwirować" jest jeszcze trudniej. 

Od kilku dni nie udostępniam nic na fb, bo po pierwsze ani nie mam do tego głowy, chęci, nastroju, a po drugie uwaga wszystkich skupia się teraz na jednym temacie, więc czuję się trochę nie na miejscu udostępniając wpisy o swoich prywatnych - nawet jeśli poważnych - sprawach. Dziś jednak zrobię wyjątek, bo okazuje się, że całkiem sporo osób wchodzi do Domu z Kamienia przez social media i trudno mi każdemu z osobna odpowiadać w prywatnych wiadomościach - co się dzieje. Wielu z Was myśli, że moje milczenie na fb jest pokłosiem mojego wpisu z początku tygodnia. Jeśli od kilku dni nie zaglądaliście, przewińcie wpisy wstecz. 

Dziękuję jeszcze raz za dobre słowa i te w komentarzach i w prywatnych wiadomościach. To dla mnie bardzo cenne. 


sobota, lutego 26, 2022

Piątek wieczór przyniósł dobre wieści, a ja poczułam się tak, jakbym po prawie trzech dniach tonięcia nagle została wyciągnięta na powierzchnię i złapała pierwszy oddech. Jestem jeszcze po ostatnich dniach tak wystraszona, że boję się do końca w te dobre uwierzyć, ale jest mi zdecydowanie lżej. Niestety Zmora zamruczała, jak niedźwiedź wybudzony z letargu, zachęcona pewnie gigantycznym stresem, jaki trzyma mnie od środy - to było do przewidzenia. 

Potrzymajcie kciuki, żeby te wieści potwierdziły się w środę. Oczywiście nawet jeśli potwierdzą się w środę, to pójdę do kolejnego lekarza na wszelki wypadek, żeby powiedział mi to DOBRE drukowanymi literami. Jeśli dobre się potwierdzi, to czeka mnie jeszcze jedno badanie, ale takie coś to już byłby pikuś w porównaniu do tego, co napisali w opisie badania. Boję się na głos myśleć, że to mogła być tylko pomyłka. Do środy, do kolejnego badania chciałabym w ogóle nie myśleć. Tak bardzo bym chciała, żeby wczorajsza diagnoza była już tą ostateczną!

W nocy spadł śnieg, w normalnych czasach wygrażałabym na czym świat stoi. A dziś? Co mnie jakiś śnieg obchodzi...

Pracuję normalnie. Wszystko poza tym toczy się "normalnym" rytmem. Praca jest wytchnieniem. Przynajmniej w czasie lekcji nie myślę o TYM.

Trudno też mówić o normalności w kontekście obecnej sytuacji, temat Ukrainy powraca na lekcjach i jest głównym tematem w domu. Dramat.

Ps. Dziękuję za tyle dobrych słów i tyle szczerych, osobistych wiadomości. Dziękuję z całego serca.  


piątek, lutego 25, 2022

Bez tytułów, bez zdjęć. Będę próbowała zbierać po troszeczku siły, by napisać choć dwa słowa. 

Nawet nie wiem czy ktoś tu zajrzy. W obliczu całego dramatu, który dzieje się na Ukrainie, moje sprawy dla osób postronnych nie są i oczywiście nie powinny być tematem ważnym. 

Serce płacze i śledzimy na bieżąco to, co się dzieje w Europie. Rozmawiamy o tym non stop. 

Tak czy inaczej - ja teraz chcę przede wszystkim być zdrowa.

Od dwóch dni próbuję poskładać w jedną całość drobinki, na które się rozpadłam. Nie jest to łatwe. Staram się oswoić nową sytuację. Potrzeba mi czasu. Jeśli będziecie tu zaglądać, nawet jeśli nic nie napiszę, nawet jeśli nie będą to pewnie teraz optymistyczne wywody, będzie mi miło. 

Czego mi potrzeba? 
Rzetelnych rad! Merytorycznego wsparcia. Optymistycznych historii. Doświadczeń z własnego pola.

Czego mi nie potrzeba? 
Powtarzania mi - będzie dobrze, nie martw się. Nie jestem idiotką. Jak będzie - tego nie wie nikt. Kiedy mam się martwić albo czym innym mam się martwić, jeśli nie tym???? 
Nie traktujcie mnie też jak zgniłego jaja. 
Nie pogniewam się, jeśli ktoś ma odwagę zapytać się jak się czuję, nawet jeśli nie upubliczniam wyników badań. Może przyjdzie na to czas później. I nie będzie to ekshibicjonizm, ale raczej myśl, że takie opowieści pomagają innym w podobnej sytuacji. Ja sama teraz takich historii (z happy endem) jestem spragniona.

Czuję się dobrze. Idealnie. Fizycznie nic się nie zmieniło. Wyglądam jak okaz zdrowia. Przynajmniej tak wyglądam. 

Moja pierwsza myśl po odebraniu wyników: jak dobrze, że to przydarzyło się mnie, a nie dzieciom albo komuś z rodziny.  
Myśl druga: błagam o jeszcze kilka lat. Niech chłopcy wyfruną z domu. 

czwartek, lutego 24, 2022

Pewnie wielu Czytelników czeka na wieści ode mnie, więc cokolwiek muszę napisać, ale dziś tylko dwa słowa i pozwólcie mi potem chwilę pomilczeć. Może chwilka ciszy mi wystarczy, bo przecież pisanie w wielu momentach mi pomagało.

Moim ulubionym życiowym mottem jest: wszystko zawsze układa się pomyślnie, jeśli nie jest pomyślnie, to znaczy, że jeszcze się układa. Od wczoraj ze wszystkich sił staram się myśleć, że widocznie jeszcze się układa. Marnie mi to wychodzi, ale staram się. 

Ps.

Dopiszę jeszcze, bo chyba w kontekście ostatnich wpisów byłam zbyt enigmatyczna. Pisząc mam nadzieję, że się jeszcze układa - myślę o moim zdrowiu. Jeśli macie jeszcze cierpliwość trzymać kciuki, są mi bardzo potrzebne. 


 

film

Bogini szczęścia

środa, lutego 23, 2022

Dom z Kamienia blog o życiu we Włoszech

Nie doszłam do Świątyni Dumania. Kiedy dotarłam do początku szlaku, godzina zrobiła się już późna i szybki rachunek w głowie utwierdził mnie w przekonaniu, że gdybym jednak chciała dojść do ulubionego miejsca, całą powrotną drogę musiałabym pokonać biegiem. W formie może i jestem, ale jednak bez przesady. Bieganie po górach lepiej zostawić wyczynowcom. Zawinęłam pętelkę na jednej z łąk tuż obok badii i zawróciłam. Wydreptanie moich kilometrów pomogło. 

Pomógł też film... 
 
I teraz, żeby odejść od wczorajszego rozgoryczenia i samej sobie przed dzisiejszym dniem dodać animuszu, najpierw podzielę się piękną muzyką ze słowami, które dotykają duszy. Kto mnie dobrze zna, ten na pytanie o mojego ulubionego reżysera bez cienia wahania odpowie: Ferzan Ozpetek!
 
Widziałam wszystkie filmy tego reżysera, mam do jego twórczości (i kinowej i literackiej) wyjątkową słabość. Niektóre filmy podobały mi się szczególnie - La finestra di fronte, Le fate ignoranti, Allacciate le cinture, mój ulubiony Mine Vaganti - widziałam je niezliczoną ilość razy, a muzykę i dialogi znam na pamięć. Inne podobały mi się nieco mniej, ale podobać podobały generalnie wszystkie. 

Długo trwało zanim dorwałam się do ostatniego filmu La Dea Fortuna, a na tym zależało mi szczególnie, bo po pierwsze już wcześniej przesłuchałam całą ścieżkę dźwiękową, która jak zawsze u Ozpetka, była wyjątkowa - taka właśnie szarpiąca duszę, a dwa w filmie występuje para aktorów, których uwielbiam: Stefano Accorsi i Edoardo Leo, na drugim planie pojawiają się "starzy znajomi" z innych filmów reżysera - aktorzy jak kolorowe ptaki. 

Dom z Kamienia blog o życiu we Włoszech

Za co uwielbiam Ozpetka? Przede wszystkim za to, że nikt, tak jak on, nie potrafi malować scen pełnych radosnego smutku, uwielbiam go za naturalność, za subtelność i za delikatność. La Dea Fortuna obejrzę na pewno jeszcze nie raz. 

Ciekawa jestem czy wśród bywalców Domu z Kamienia są inni wielbiciele tureckiego reżysera. 

Na koniec wraz z jeszcze jedną prośbą o kciuki, inny muzyczny fragment z wczorajszego seansu
Trochę się denerwuję. Tylko troszkę, bo przecież na pewno jest dobrze. To troszkę - to tak dla przyzwoitości. Dobrego dnia!

REŻYSER to po włosku REGISTA (wym. redżista)

prawdziwość

Prawdziwość

wtorek, lutego 22, 2022

Dom z Kamienia blog o życiu we Włoszech

Idzie do nas śnieg. Nie "jakiś tam śnieg". Idzie śnieżyca do kwadratu! Kiedy dziś patrzy się za okno, kiedy spaceruje się uliczkami Marradi, to aż trudno w to uwierzyć, ale niestety, prognozy są wytrwałe i od kilku dni, jeśli pokazuje się jakaś zmiana to tylko na gorsze... 

W sobotę i niedzielę ma na chlasnąć ogon zimy i to z taką mocą, że poczujemy mijającą porę roku aż do bólu... 

Kiedy dziś patrzę na te wszystkie kwitnące drzewa, na pstrokaty lazur, to już mnie boli wszystko na zapas. Do ostatniej chwili luty zachowywał się tak, jak miał przykazane, ale wszystko wskazuje na to, że jednak na pożegnalną imprezę sprosił wszystkich krewnych i pociotków z północy. Marnie nam w takiej aurze wyjdzie ogień dla marca...

Z drugiej strony lepiej teraz, niż w połowie marca, ale z trzeciej strony - nie jest powiedziane, że to są już ostatnie, najostatniejsze zimowe popisy. 

Dom z Kamienia blog o życiu we Włoszech

Noc był dziś dziwna... W połowie nieprzespana. Może dlatego, że tłukło mi się po głowie dużo różnych przemyśleń - o autentyczności, o zawiści, o szczerości, o podłości, o tym wszystkim, co od czasu do czasu poważnie zatruwa duszę, nawet jeśli otacza mnie na codzień tyle niekwestionowanego dobra. Spisałam tu dziś rano koślawe myśli, a potem je skasowałam, bo w sumie jaki ma to sens? Zawsze będą ludzie, którzy tylko będą czekali na moje potknięcie. 

Ale tak. Tak właśnie jest. Czuję od jakiegoś czasu paskudną zawiść, złą energię skierowaną w moją stronę. Internetowe kontakty ograniczam do minimum. Ulewa mi się nieszczerością i trudno mi pewne zachowania zrozumieć, bo sama wychodzę z założenia - nie podoba ci się twoje życie, to choć postaraj się je zmienić i daj żyć innym.

Ja z mojego życia jestem dumna i zadowolona, a to, co idzie nie tak - staram się zmienić. Nie kreuję się na kogoś, kim nie jestem. Ja to ja. Nie mam czasu na udawanie. Poza tym ja moje prawdziwe życie zbyt lubię, żebym miała udawać kogoś innego. Moje prawdziwe życie jest tak bardzo kolorowe. Może dlatego niektórym tak trudno jest to strawić. 
W sumie to nie mój problem...

Jestem też zmęczona otaczającym mnie z każdej strony plastikowym wizerunkiem promowanego świata - przede wszystkim toskańskiego. Co jakiś czas staram się podzielić czymś nowym, treścią nieznaną, pokazać wiele twarzy mojej małej Italii - Italii prawdziwe, nielukrowanej. Prawdziwość jest dziś na wagę złota i sama cenią ją sobie ponad wszystko - w życiu, podróżowaniu, w pracy, w BYCIU w ogóle. 

Wyszło chaotycznie, ale w głowie kłębowisko myśli. Nie wiem, czy ktoś dziś za mną trafił.

Dobrej reszty dnia. 

Dom z Kamienia blog o życiu we Włoszech
Dom z Kamienia blog o życiu we Włoszech

Gamberaldi

Gamberaldi stonowane i jego atrakcje

poniedziałek, lutego 21, 2022

Dom z Kamienia blog, Gamberaldi, Nieznana Toskania

- Zawsze będę miała sentyment do Gamberaldi - powiedziałam, kiedy już zbliżaliśmy się do samochodu. - Nie pamiętam dokładnie, który to był rok, gdy przywiozłeś nas tu pierwszy raz, ale było to na przełomie sierpnia i września. Na drugi dzień wracaliśmy do Polski. Taki pożegnalny spacer. Łąki były wtedy całe złote i tak to miejsce w myślach nazwałam - złote łąki Gamberaldi. Rok później zrobiliśmy dokładnie to samo. 

Nim wsiedliśmy do samochodu, zrobiłam jeszcze kilka zdjęć. Na Gamberaldi jest zawsze tak pięknie, nawet jeśli w krajobrazie dominują o tej porze jeszcze bure kolory. 

- Tutaj to nawet nie są jeszcze góry.  
- Wiem, wiem. 
- Od Crespino, czy Lavane, o tam to już co innego. 
- To prawda, ale Gamberaldi to takie miejsce, gdzie mogę pospacerować łagodnie z kimś, kto na góry prawdziwe nie może czy też nie ma siły się porwać, więc tu powiedzmy, że przynajmniej je "powącha". 
 Dom z Kamienia blog, Gamberaldi, Nieznana Toskania

W miasteczku czy nieco niżej wszystko już rozkwitło. Na Gamberaldi natomiast tylko wokół zabudowań drzewa owocowe obsypały się kwieciem, ale same złote łąki w ciepłe, niedzielne popołudnie spały jeszcze zimowym snem. Trasa naszego spaceru biegła przez Spianamonte - tak miejscowi nazywają resztki znajdującej się tu posiadłości. Wzdycham do tego miejsca od momentu, kiedy Mario przyprowadził nas tu po raz pierwszy.

Ktoś pewnie popatrzy i powie - "zwariowała! To tylko rozlatująca się stodoła" i pewnie obiektywnie patrząc to rzeczywiście tylko rozlatująca się stodoła. 
Jednak ja niezmiennie widzę w tym miejscu coś więcej. Niestety RACZEJ nie zanosi się - nawet jeśli właśnie podpisałam umowę na trzecią książkę - żebym została nową panią Rowling, więc będę sobie po cichutko do Spianamonte i do innych kamiennych domów wzdychać przez kolejne lata.

Dom z Kamienia blog, Gamberaldi, Nieznana Toskania
Dom z Kamienia blog, Gamberaldi, Nieznana Toskania

- Zatrzymaj się! - Poprosiłam Mario nim zjechaliśmy z pierwszego zakrętu.

Paryż ma wieżę Eiffla, Rzym Koloseum, Florencja Duomo, a Gamberaldi nie ma oczywiście żadnych sławnych zabytków, ale ma za to niepowtarzalny duet: białą kozę i czarną świnkę, przy których nie sposób choć na chwilę nie przystanąć. Pięknego tygodnia!

Dom z Kamienia blog, Gamberaldi, Nieznana Toskania
Dom z Kamienia blog, Gamberaldi, Nieznana Toskania
Dom z Kamienia blog, Gamberaldi, Nieznana Toskania
Dom z Kamienia blog, Gamberaldi, Nieznana Toskania
Dom z Kamienia blog, Gamberaldi, Nieznana Toskania
Dom z Kamienia blog, Gamberaldi, Nieznana Toskania
Dom z Kamienia blog, Gamberaldi, Nieznana Toskania
Dom z Kamienia blog, Gamberaldi, Nieznana Toskania

Jeszcze dla tych, którzy na fejsbuka nie zaglądają dodam, że wczoraj rano odnalazłam wino! Co to była za ulga! Dysku niestety dalej nie ma, pewnie się znajdzie, jak już się święty Antoni nade mną zlituje... 
Dobrego tygodnia raz jeszcze!

ŚWINKA to po włosku MAIALINO (wym. majalino)

Dom z Kamienia blog, Gamberaldi, Nieznana Toskania
Dom z Kamienia blog, Gamberaldi, Nieznana Toskania
Dom z Kamienia blog, Gamberaldi, Nieznana Toskania
Dom z Kamienia blog, Gamberaldi, Nieznana Toskania

zguba

W poszukiwaniu zgubionego wina i nie tylko

niedziela, lutego 20, 2022

Dom z Kamienia blog o życie w Italii

Tak naprawdę to wina J.! Tak kochana, to przez Ciebie nie śpię dziś od 3.40! A miał być odpoczynek, relaks, odespanie wariackiego tygodnia... Jasne...

W sobotnie popołudnie, kiedy leżałam sobie z książką i rozkoszowałam się historią Etrusków - swoją drogą ile ja mam Wam do opowiedzenia, to aż głowa boli (tfu tfu), zadryndał telefon i zaraz wyświetliła się wiadomość od J., którą szczególnie rozczulił, przywołując dawne wspomnienia mój wpis o Ponte Vecchio i o jaszczurce.

Zaczęłyśmy wymieniać wspomnienia i tak od słowa do słowa okazało się, że obydwie po raz pierwszy byłyśmy we Florencji mniej więcej w tym samym czasie. J. odczytała nawet ze swojego zdjęcia konkretną datę, więc i ja postanowiłam sprawdzić, który to dokładnie był dzień, kiedy moja stopa po raz pierwszy stanęła przed Duomo i na Ponte Vecchio i na Piazzale... 

Przejrzałam wszystkie domowe pudła w poszukiwaniu dysku i nic. Przejrzałam jeszcze raz, bo pierwsze przejrzenie - przyznaję - było trochę po łebkach. Nic... Trochę się zaniepokoiłam, bo niedługo potrzebne będą mi zdjęcia, które na owym dysku są zapisane. 

W domu po dysku nie było śladu. Zeszłam więc do cantiny i zaczęłam przekopywać nierozpakowane jeszcze pudła. Bez skutku. Jednocześnie w czasie poszukiwań zrodziło się nowe pytanie: a gdzie są dwie butelki wina, których od kilkunastu lat strzegę jak oka w głowie? Butelki ze znanej winnicy, którą dawno temu podarował miły winiarz jako prezent do wypicia w czasie osiemnastych urodzin chłopców. Czy to możliwe, żeby zapodziały się na amen przy przeprowadzce? Przecież w lipcu jedną z tych butelek mamy odkorkować!!! 
Ogarnęła mnie panika.

Dom z Kamienia blog o życie w Italii

Szukałam trochę bez ładu i składu, wywracając kolejne toboły - pożytek z tego taki, że przynajmniej niektóre pudła doczekały się rozpakowania. Po przewaleniu wszystkiego pomyślałam, że może jednak znajdę zguby na strychu, ale niestety i tam poszukiwania nie zakończyły się sukcesem. 

- Słuchaj a ty nie masz mojego dysku? - zadzwoniłam do Mario w nadziei, że powie jasne i mam też dwie butelki wina z Montespertoli, gdybyś szukała. 

Nic takiego niestety nie powiedział. Wyparł się również Paw uczestnictwa w zagubieniu jakże ważnych rzeczy. Wiadomo jak to jest w takich sytuacjach - człowiek zawsze szuka wspólnika zbrodni. 

Leżałam już w łóżku i jeszcze dwa razy wstawałam i schodziłam do cantiny - bo może jeszcze w tym pudle, a jeszcze tam nie sprawdziłam, ale nic, wszystko na próżno. Diabeł ogonem przykrył. 

Obudziłam się o 3.40 z myślą, że jeszcze raz muszę wszystko przekopać, ale teraz już bardzo, bardzo dokładnie. Jest jeszcze jedno pudło, do którego nie zajrzałam. Szczerze mówiąc nie wiem nad czym mi się chce bardziej płakać - nad historycznym winem czy nad dyskiem, na którym znajduje się kilka lat naszego życia w fotografiach... 
Szlag!!! szlag!!! szlag!!!!

A tak poza tym to ślicznie jest. W nocy mżyło, ale jest ciepło. W dzień znów ma być piękne słońce i wiosna pełną gębą. Fiołki kwitną nawet na murach. 

Dobrego dnia wszystkim i sobie samej owocnych poszukiwań, bo inaczej do wieczora całkiem osiwieję. A mówiąc poważnie, gdyby nie moja wymiana wiadomości z J., jeszcze długo byłabym zguby nieświadoma. 

SZUKAĆ to po włosku CERCARE (wym. czerkare)

Dom z Kamienia blog o życie w Italii

Florencja

Lichwiarz i sekrety starego mostu - Florencja do popołudniowej kawy

sobota, lutego 19, 2022

Dom z Kamienia blog o życiu we Włoszech, Sekrety Florencji Katarzyna Nowacka

Tydzień dotelepał się do końca, a ja na osłodę nowego planuję już kolejny spacer po Florencji i nie, żebym miała taki kaprys! Tak się tylko złożyło, że muszę przecież odebrać wyniki mojego badania, a zatem chciał - nie chciał, Florencja jest mi w tym tygodniu pisana. Mam nadzieję, że tym razem uda się zobaczyć to, co nie wyszło poprzednim razem.
  
Tymczasem podzielę się z Wami kilkoma plotkami z dawnych czasów...

O tym, jakim szaleńcem był autor Perseusza z Loggi dei Lanzi krążą już legendy. Nie wszyscy jednak wiedzą, co jeszcze poza artystyczną działalnością zasilało budżet Celliniego. Podobno artysta parał się lichwą, a do swoich dłużników miał podejście bardzo surowe. Znany był z tego, że aby wyegzekwować dług od opornego płatnika, często używał broni. Oprócz lichwy przyjmował też zakłady! 

Mówiło się, że nie on jeden w ten sposób zarabiał na życie. Lichwiarstwem miał zajmować się nawet Giotto. Złośliwi mawiali, że więcej czasu spędzał na odzyskiwaniu długów, niż na pracy artystycznej. Dziś oczywiście nie wiemy ile w tych dawnych plotkach jest prawdy, na ile wiarygodni byli dawni kronikarze. Tak czy inaczej zawsze niezwykle interesującym jest wyszperać nowe, nieznane sekrety.

Popiersie Celliniego znajduje się na Ponte Vecchio. W normalnych czasach kłębi się tu zwykle tłum turystów, ale pewnie tylko niewielu ma pojęcie kim jest poważny, brodaty jegomość. 

https://www.empik.com/sekrety-florencji-nowacka-katarzyna,p1276356934,ksiazka-p
 
Również na Ponte Vecchio tuż obok Celliniego znajduje się pewien detal, na który niewielu zwraca uwagę. To całkiem wyjątkowy zegar słoneczny - wyjątkowy w formie i wyjątkowy ze względu na swoją historię. 

W 1333 poprzednik obecnego Ponte Vecchio został porwany przez wody Arno. Meridana została wykonana na pamiątkę tamtych wydarzeń i ulokowana w połowie nowego mostu, który połączył brzegi rzeki już kilka lat później. Uważne oko albo dobry obiektyw wypatrzy w podstawie zegara jaszczurkę.... 

Dom z Kamienia blog o życiu we Włoszech, Sekrety Florencji Katarzyna Nowacka

Jaszczurka miała symbolizować odrodzenie i szczęście. Dziś trudno powiedzieć czy rzeczywiście ten amulet ma moc, bowiem w 1966 roku - co ciekawe dokładnie tego samego dnia, co w roku 1333, czyli 4 listopada miasto znów zostało poważnie dotknięte powodzią. Tak czy inaczej pozostaje faktem, że tym razem wszystkie mosty ocalały, więc... może jednak.

Dom z Kamienia blog o życiu we Włoszech, Sekrety Florencji Katarzyna Nowacka

I jeszcze kilka słów o dobrze już znanym - chciałoby się powiedzieć - oklepanym Ponte Vecchio. 

Pierwszy most, który istniał na miejscu obecnego Ponte Vecchio wybudowano na wysokości Piazza Santo Stefano. Zapiski o nim pochodzą ze 120 roku po Chrystusie. Była to wtedy bardziej drewniana kładka niż prawdziwy most. Dopiero z biegiem lat ów przeprawa zyskała miano Ponte Marzio - miało to miejsce w czasie, kiedy Florencja przeszła na chrześcijaństwo. Na obecnej piazza del Duomo wyburzono wtedy dawną pogańską świątynię, aby stworzyć miejsce dla obecnego baptysterium. Tak oto zdobiąca świątynię figura boga Marsa, została przeniesiona na początek mostu i od niej potem most wziął swoją nazwę. 

Co ciekawe, kiedy wspomniana wyżej powódź doszczętnie zniszczyła przeprawę, wody porwały również figurę Marsa, która nigdy już nie została odnaleziona. 

Oczywiście jeden z najbardziej dziś znanych mostów świata niszczony był przez wody Arno jeszcze kilka razy. W międzyczasie miasto się rozrosło i jeden most już nie wystarczał. Tak oto w pierwszej połowie XIII wieku powstał Ponte Nuovo - obecnie nazywany Ponte alla Carraia i też niemal naturalnie od tamtego momentu Ponte Marzio zaczął być nazywany Starym Mostem - czyli Ponte Vecchio. 

Jeśli ciekawi jesteście innych Florenckich Sekretów? To wiadomo! Zapraszam jak zawsze do lektury. Już wkrótce odsłonię przed Wami Sekrety... inne. Ale wszystko w swoim czasie, a teraz już wybaczcie! Upragniony moment, kiedy nawet ja zaczynam weekend!
Pięknej soboty!

LUCERTOLA (luczertola) to JASZCZURKA

szpital

Kolejny odcinek telenoweli o moich szpitalnych przygodach

piątek, lutego 18, 2022

Sekrety Florencji - blog o życiu we Włoszech, Katarzyna Nowacka

Niewiele po ósmej autobus zatrzymał się przed szpitalem. Wszystko poszło nad podziw gładko, jeśli nie liczyć dziesięciominutowego opóźnienia pociągu na samym starcie w Biforco. Potem już jak po maśle. Spacer ze stacji na San Marco i zachwyt o świcie Duomo. To było cudo! Niemal bez żywej duszy dookoła. 

Na San Marco śniadanie i zaraz po wyjściu z baru autobus jak na zamówienie, więc tak oto pół godziny przed czasem byłam na miejscu. Aż mnie dopadły wątpliwości, że skoro tak gładko poszło, to może na przykład pomyliłam dzień... Próbowałam przegnać te myśli z głowy, ale jakiś chochlik z tyłu cichym głosikiem przypominał jedno z praw Murph'ego - jeśli coś może się wydarzyć - wydarzy się na pewno.

Sekrety Florencji - blog o życiu we Włoszech, Katarzyna Nowacka

Na wejściu strażnicy skierowali mnie w odpowiednim kierunku. 
- Jeśli risonanza to tamtym korytarzem mniej więcej do połowy i w prawo. 
- Grazie.

Z racji wczesnej pory w rejestracji nie było żadnych pacjentów, więc znów się ucieszyłam, że tak mi się udaje bez pośpiechu. Wyciągnęłam moje skierowanie oraz kartę medyczną i podałam pani w okienku. 

Pani wystukała coś na komputerze i popatrzyła na monitor, jeszcze raz postukała i znów popatrzyła, postukała tak jeszcze kilka razy i tylko coraz bardziej marszczyła czoło... 

- Słuchaj, zobacz ty, bo ja nie rozumiem - powiedziała do koleżanki z sąsiedniego okienka.  
- Pomyliłam dzień? - wtrąciłam się trzęsącym głosem - Nie ma mojego badania dziś? 
- Jest, jest. To lekarz się pomylił i skierowanie wystawił na kogoś innego. "Nołaka"?
- Tak, Nowacka. 
- Musi pani wrócić do przychodni i tam trzeba zmienić skierowanie. 

Miałam zapas czasu więc spokojnie - znałam już przecież drogę - wróciłam do pierwszej rejestracji. 
- Ale to nie u nas - powiedział pan w okienku oddając mój świstek.
- A gdzie? 
- Skąd pani ma to skierowanie?
- Od neurologa. 
- To trzeba do rejestracji, ale na neurologii. Czwarte piętro, korytarz B. 

Przyspieszyłam kroku. Wpadłam do drugiej znanej mi już rejestracji i szybko wyjaśniłam w czym problem. 
- Ale to tylko lekarz może zmienić. Kto to wystawił?
- Dr X. 
- Chyba właśnie przyszedł. Powinien być na drugim piętrze, na oddziale neurologii. 
Teraz już nie szłam, tylko znowu biegłam. Windy prawie nigdy nie używam, bo winda to zawsze strata czasu. Przeskakując po dwa schodki zaraz znalazłam się przed drzwiami:
"Neurologia! Zakaz wstępu!" 
- Przepraszam, potrzebuję bardzo pilnie porozmawiać z lekarzem, a tu nie można wchodzić - zaczepiłam przechodzącego sanitariusza. 
- Tu jest domofon. 

Chwilę trwało zanim wezwano lekarza, zanim lekarz wypisał nowe skierowanie żartując przy tym skąd mu się jakaś Milena wzięła, ale zaraz szczęśliwa z dobrym skierowaniem gnałam znów do pierwszej rejestracji. Dopadłam do okienka machając kartką zupełnie jakby to był totalizator, a ja miałabym w ręku wygrany los. 

Kobieta tym razem wstukała wszystko spokojnie, a ja przez chwilę mogłam poobserwować codzienne szpitalne życie. 
- A ty słyszałeś ostatniego "niusa"? - zapytała się lekarza, który przysiadł obok z kawą. 
- Jakiego? 
Głową dała znak, że nius jest bardzo tajny, do przekazania jedynie na ucho. Lekarz nachylił się i zaraz na cały głos prychnął, a potem skomentował:
- Chyba byłaś jedyna w całym szpitalu, która jeszcze o tym nie wiedziała!   

Kobieta wzruszyła ramionami, a mężczyzna usiadł, by dopić swoją kawę. 

W tym momencie wszedł drugi lekarz. Nie! Wróć! Nie lekarz! Wszedł Raoul Bova! O Gesù! No przecież go chyba musiał Michał Anioł dłutem haratać - nie pamiętałam z jakiej bajki czy filmu to określenie, ale bardzo tu pasowało i bardzo mnie ten widok rozkojarzył. 
- Korytarzem w prawo i potem znów w prawo - kobieta podała mi plik papierów i chwilę potem zawołała - nie tym korytarzem! Tym następnym!

Sekrety Florencji - blog o życiu we Włoszech, Katarzyna Nowacka

W końcu dotarłam do miejsca przeznaczenia. Równo z zegarkiem, a nawet pięć minut przed czasem mimo końcowych przeszkód. Miła pielęgniarka zaraz wzięła ode mnie dokumenty i zabrała się za przygotowanie badania. 
- Masz badanie krwi?
- Mam - odpowiedziałam szybko. Zdziwiłam się, bo nikt mi nie mówił, że mam mieć. Na szczęście miałam i to nie dlatego, że jestem przezorna, tylko dlatego, że jestem leniem i noszę tak całą kopertę ze wszystkimi badaniami z ostatnich miesięcy. Tomka badania też przy sobie miałam. 
- Jesteś na czczo? 
- Na czczo??? - Nie mogłam ukryć zdziwienia i zaraz przypomniała mi się pyszna, jeszcze ciepła brioszka z kremem i kawusia na San Marco. - Nikt mi nie powiedział, że mam być na czczo. 
- A czekaj, czekaj, u ciebie bez kontrastu!
- Czyli badania krwi też niepotrzebne? - zapytałam retorycznie i upchnęłam kopertę znów w plecaku. 
- Siadaj sobie - zaprosiła pielęgniarka - najpierw trochę pytań. Przeszłaś jakieś operacje? 
- Tylko dwa cesarskie cięcia. 
- Żadnych płytek w głowie? Metalowych protez? Rozruszników serca?
- Nic z tych rzeczy.
- W ciąży nie jesteś?
- Uchowaj Boże!
- Zęby wszystkie twoje?
- Wszystkie moje. 
- Piercing?
- Nie.
- Tatuaże? 
- Czysta jak łza.  
- Ale makijaż permanentny jest - spojrzała na moje oczy.
- Nie, nie! To moje dzieło! - Odpowiedziałam dumnie. 

Rzeczywiście makijaż udał mi się cudnie, nawet jeśli tego dnia była 4.00 rano, kiedy się malowałam, ale przecież po szpitalu czekała mnie randka z Ukochaną. 

- Ładnie - przyznała z uznaniem i zaraz brutalnie dodała - będziesz musiała to zmyć. 
- Słuuuchaaam????
- Niektóre kosmetyki mogą zawierać metal. 
Westchnęłam, bo nie było o czym dyskutować. 

- W łazience są chusteczki dla bobasów. Zaraz ci wszystko pokażę. 
Zakończyłyśmy ankietę i kobieta poprowadziła mnie do malutkiej przebieralni, wyjaśniła, co mam zdjąć i co założyć. 

Sekrety Florencji - blog o życiu we Włoszech, Katarzyna Nowacka

Najpierw w łazience "dupnymi" chusteczkami zmyłam z bólem serca makijaż, potem ściągnęłam smartwatcha, dwie sznurkowe bransoletki z metalowymi zawieszkami, nałożyłam flizelinowy czepek - dobrze, że w pokoiku nie było lustra... Do tego flizelinowe wdzianko i bambosze ochronne na stopy. 
Wyszłam. Zaprezentowałam się pielęgniarce dumna, że tak szybko się uwinęłam. 
- Ściągnęłaś całą biżuterię?  
- Z tą CAŁĄ biżuterią to przesada, ale tak - na dowód wyciągnęłam przed siebie ręce i wtedy zobaczyłam na palcu pierścionek. Malutki, srebrny pierścionek mojej Mamy, który znalazłam ostatnio, kiedy rozpakowałam kolejne przeprowadzkowe pudło. 
- Ojć! O tym zapomniałam!
- My to jesteśmy rompiscatole, co? 
- Nie, nie, to ja jestem gapa.
- I te łańcuszki na szyi też - dodała kobieta mimochodem - mówiłam, że jesteśmy rompiscatole...  

W końcu bez makijażu, bez biżuterii, zestrojona jak nie powiem co, wkroczyłam dziarskim krokiem do sali, gotowa do badania, a tam... 
O Gesù! Raoul Bova 2! 

Poczułam się tak jakby wszechświat postanowił się na mnie zemścić za każdy przejaw próżności w moim życiu... Wyglądałam jak siedem nieszczęść, a lekarz wyglądał jak bożyszcze włoskiego kina.  
- Proszę! - klepnął szarmancko (albo tak mi się tylko wydawało) w materac łóżka, zwanego klaustrofobiczną trumną i widząc, że zdezorientowana jak gołąb przekrzywiam głowę to w jedną to w drugą stronę, zaraz dodał - głowa tu. 
- Oczywiście!
- Robiłaś to już? (Rezonans oczywiście miał na myśli)
- Tak to mój trzeci raz. 
- Zawsze głowa? 
- Nie. Raz głowa, raz kostka - odpowiedziałam tonem weterana.
- Kiedy?
- Oooo! Kostka to niedawno, ale głowa to ze dwadzieścia pięć lat temu - nawet nie dokończyłam zdania i już miałam ochotę odgryźć sobie język. Jasne - powiedziałam w myślach - wyglądasz jak "milion dolarów", to jeszcze pochwal się ile masz lat...
- Cierpisz na klaustrofobię?
- Nieeee! A skąd! 
- Chcesz zapalone czy zgaszone światło? 
- Wszystko mi jedno. 
Zgasił.
- Nieee! Jednak zapalone! Mam się nie ruszać?
- Właśnie. Nie krzyżuj nóg i nie krzycz, bo i tak cię nie usłyszymy. Jeśli będzie jakiś problem, naciśnij alarm. - Tu Raoul Bova 2 wsunął w moją dłoń mały przedmiot. - Wszystko jasne?
- Chyba tak. 

Nie będę opisywać badania, bo już i tak zrobiła się epopeja, kto rezonans kiedykolwiek robił ten wie z czym to się je. Oczywiście, mimo zapewnień, ogarnęła mnie panika, więc przez dziesięć minut próbowałam wykorzystać techniki oddychania jakich nauczyła mnie joga. Próbowałam opanować się i pisać w głowie dla zabicia czasu. Zacisnęłam oczy, żeby nie widzieć nic a nic. Starałam się nie myśleć o tym, że zaraz na pewno zachce mi się kaszleć albo kichać. Badanie przeżyłam. Na wyniki poczekam kilka dni. Do wszystkiego próbuję podejść na wesoło, co oczywiście nie znaczy, że w środku się nie stresuję. 

Sekrety Florencji - blog o życiu we Włoszech, Katarzyna Nowacka

Tymczasem z zaplanowanych atrakcji we Florencji żadna nie doszła do skutku, ale mam dla Was kilka nowych sekretów, te jednak będą musiały poczekać do jutra. Pięknego weekendu, jeśli ktoś już na weekendowym starcie! 

Ps. Jeszcze raz wielkie dziękuję dla wszystkich, którzy się wczoraj martwili, słali dobre słowa, pamiętali. Niewiarygodne, że tak wiele osób było blisko duchem, tyle osób, których nawet w życiu osobiście nie spotkałam, albo spotkałam tylko na chwilę. Bardzo dziękuję <3

ROMPISCATOLE to ktoś kto "ZAWRACA GITARĘ", ktoś UPIERDLIWY:) 

wiosna

Niech to po prostu będzie dobry dzień...

czwartek, lutego 17, 2022

Marradi Dom z Kamienia blog o życiu we Włoszech 

Człowiek i tak nie może spać pół nocy, więc się może człowiek choć odezwie dwoma słowami i wiosennymi obrazkami powie wszystkim dzień dobry. 

DZIEŃ DOBRY! NIECH TO BĘDZIE BARDZO DZIEŃ DOBRY!

Po wtorkowych deszczach wypogodziło się i środa odmalowała się w najśliczniejszych lutowych kolorach - zdecydowanie bardziej wiosennych niż zimowych. 
Teraz już nie trzeba wypatrywać pojedynczych listeczków czy kwiatków, teraz to już budzenie się do życia hurtowe. 
Zbocza wzdłuż dróg są całe w fuksji od fiori di san Giuspeppe, na Via Francini całe dywany fiołków. Zakwitły pierwsze drzewa owocowe. I to ciepło oczywiście, ten zapach powietrza. Zupełnie inna jakość życia...
NIECH TO BĘDZIE DOBRY DZIEŃ!

Marradi Dom z Kamienia blog o życiu we Włoszech
Marradi Dom z Kamienia blog o życiu we Włoszech
Marradi Dom z Kamienia blog o życiu we Włoszech
Marradi Dom z Kamienia blog o życiu we Włoszech
Marradi Dom z Kamienia blog o życiu we Włoszech