Dzień dobry w niedzielę.
Jeszcze bez tytułów, bez zdjęć, bo jakoś nie mam do tego kompletnie głowy. Aparat leży tak jak leżał nietknięty, a tytułów zwyczajnie nie mam siły wymyślać. Po piątkowym pocieszeniu i lepszych wieściach, w sobotni wieczór znów dopadł mnie kryzys, a głowę zalała fala wątpliwości. A może to tylko taka ułuda?
Oczywiście co za tym idzie - noc była kompletnie nieprzespana. Tłukłam się z boku na bok, z oczami jak sowa, gapiąc się w ciemność i powtarzając sobie jak mantrę: jesteś zdrowa, jesteś zdrowa, jesteś zdrowa. Na szczęście Zmora już się więcej nie odezwała. Postraszyła, postraszyła i na tym się skończyło.
Muszę w miarę spokojna doczekać do środy, ale bez względu na umówioną wizytę jutro od rana będę szukać też innych specjalistów. Bardzo chciałabym trafić na lekarza, który poza byciem specjalistą, będzie miał też w sobie sporo empatii i poświęci mi tak po ludzku odrobinę uwagi, a nie tylko łypnie okiem na zdjęcia i wyśle bez słowa na kolejne badania.
Na tym etapie nie mam jeszcze takiego mojego osobistego, medycznego wsparcia, zaufanego lekarza i to mi w tej sytuacji bardzo doskwiera.
Nie wiem co zrobić z dzisiejszym dniem. Dzień jak dzień. Przygotować lekcje, zająć myśli, może chłopców uraczyć czymś słodkim karnawałowym. Może jakiś spacer, żeby głową odetchnęła. Wszystko to z wielkim wysiłkiem, ale muszę żeby nie ześwirować. A przy tym, co się teraz w Europie dzieje "nie ześwirować" jest jeszcze trudniej.
Od kilku dni nie udostępniam nic na fb, bo po pierwsze ani nie mam do tego głowy, chęci, nastroju, a po drugie uwaga wszystkich skupia się teraz na jednym temacie, więc czuję się trochę nie na miejscu udostępniając wpisy o swoich prywatnych - nawet jeśli poważnych - sprawach. Dziś jednak zrobię wyjątek, bo okazuje się, że całkiem sporo osób wchodzi do Domu z Kamienia przez social media i trudno mi każdemu z osobna odpowiadać w prywatnych wiadomościach - co się dzieje. Wielu z Was myśli, że moje milczenie na fb jest pokłosiem mojego wpisu z początku tygodnia. Jeśli od kilku dni nie zaglądaliście, przewińcie wpisy wstecz.
Dziękuję jeszcze raz za dobre słowa i te w komentarzach i w prywatnych wiadomościach. To dla mnie bardzo cenne.
Piątek wieczór przyniósł dobre wieści, a ja poczułam się tak, jakbym po prawie trzech dniach tonięcia nagle została wyciągnięta na powierzchnię i złapała pierwszy oddech. Jestem jeszcze po ostatnich dniach tak wystraszona, że boję się do końca w te dobre uwierzyć, ale jest mi zdecydowanie lżej. Niestety Zmora zamruczała, jak niedźwiedź wybudzony z letargu, zachęcona pewnie gigantycznym stresem, jaki trzyma mnie od środy - to było do przewidzenia.
Potrzymajcie kciuki, żeby te wieści potwierdziły się w środę. Oczywiście nawet jeśli potwierdzą się w środę, to pójdę do kolejnego lekarza na wszelki wypadek, żeby powiedział mi to DOBRE drukowanymi literami. Jeśli dobre się potwierdzi, to czeka mnie jeszcze jedno badanie, ale takie coś to już byłby pikuś w porównaniu do tego, co napisali w opisie badania. Boję się na głos myśleć, że to mogła być tylko pomyłka. Do środy, do kolejnego badania chciałabym w ogóle nie myśleć. Tak bardzo bym chciała, żeby wczorajsza diagnoza była już tą ostateczną!
W nocy spadł śnieg, w normalnych czasach wygrażałabym na czym świat stoi. A dziś? Co mnie jakiś śnieg obchodzi...
Pracuję normalnie. Wszystko poza tym toczy się "normalnym" rytmem. Praca jest wytchnieniem. Przynajmniej w czasie lekcji nie myślę o TYM.
Trudno też mówić o normalności w kontekście obecnej sytuacji, temat Ukrainy powraca na lekcjach i jest głównym tematem w domu. Dramat.
Ps. Dziękuję za tyle dobrych słów i tyle szczerych, osobistych wiadomości. Dziękuję z całego serca.
Pewnie wielu Czytelników czeka na wieści ode mnie, więc cokolwiek muszę napisać, ale dziś tylko dwa słowa i pozwólcie mi potem chwilę pomilczeć. Może chwilka ciszy mi wystarczy, bo przecież pisanie w wielu momentach mi pomagało.
Moim ulubionym życiowym mottem jest: wszystko zawsze układa się pomyślnie, jeśli nie jest pomyślnie, to znaczy, że jeszcze się układa. Od wczoraj ze wszystkich sił staram się myśleć, że widocznie jeszcze się układa. Marnie mi to wychodzi, ale staram się.
Ps.
Dopiszę jeszcze, bo chyba w kontekście ostatnich wpisów byłam zbyt enigmatyczna. Pisząc mam nadzieję, że się jeszcze układa - myślę o moim zdrowiu. Jeśli macie jeszcze cierpliwość trzymać kciuki, są mi bardzo potrzebne.