O Brisighelli pisałam już, jeśli nie setki to dziesiątki razy, ale jak się okazuje nawet wycieczka do oklepanego, dobrze już znanego miejsca może być inspirująca i niezapomniana.
W niedzielne popołudnie nie wiedzieliśmy gdzie się podziać (sic!) jakby nam miejsc ciekawych w okolicy brakowało. Może dlatego, że byliśmy zmęczeni sprzątaniem, przygotowywaniem domu na przyjęcie gości, może dlatego, że niewyspani po wieczorze w Mulino... Tak czy inaczej poszliśmy - mówiąc kolokwialnie - na łatwiznę i pojechaliśmy właśnie do Brisighelli, na lody.
Stwierdziliśmy jednak, że słodkości to na koniec, a na początek lepszy będzie krótki spacer. Znów poszliśmy trochę na ślepo, decydując na chybił trafił, w którą zaplątać się uliczkę. Kiedy znaleźliśmy ścieżkę prowadzącą do zegarowej wieży, dzieciom przypomniała się grota nietoperzy i tą też postanowiliśmy odszukać.
Czasu wiele nie straciliśmy, bo grota okazała się być tuż obok i kiedy dzieci zaglądały do skalnego otworu, a ja próbowałam uchwycić ciekawe ujęcia, zza winkla wyszła grupa ludzi prowadzona przez maleńką starowinkę. Kobieta rozmiarów Calineczki tłumaczyła turystom gdzie prowadzi szlak. Ponieważ sami byliśmy trochę zagubieni, kiedy grupa ludzi oddaliła się, pozdrawiając serdecznie starszą, sami zagadnęliśmy jak tu się sensownie wydostać z labiryntu uliczek, ale nie wylądować przy wieży . Staruszka szybko i jasno objaśniła nam jak wije się szlak, po czym odesłała nas we wskazanym przez siebie kierunku, a sama oddaliła się energicznie zapewniając, że wkrótce się spotkamy.
Ruszyliśmy więc naprzód wąską niby - uliczką, pośród pachnącej lawendy i malowniczych oleandrów. Przystawaliśmy co jakiś czas, bo wszystko nas zachwycało, dachy, kwiaty, kamienie, chmury... Doszliśmy w końcu tak jak nas starowinka zapewniała do drogi osiołków, przeszliśmy historycznym tunelem i wylądowaliśmy na placu, tam gdzie zwykle zaczynamy nasze spacery.
Dzieci zarządziły, że najwyższy czas na lody, ale postanowiłam ich jeszcze chwilę potrzymać w szachu i zmusić do pozowania do zdjęć. Obowiązkowo z mamusią, na bloga! Szczęśliwi jak nie wiem co!
I tu kiedy siedzieliśmy na schodach naszym oczom znów ukazała się inna grupa ludzi ze stareńką Calineczką na przedzie. Znów tak jak nam i tym przed nami objaśniała szlak i opowiadała historie. Niezwykła starsza pani. Takim ludziom gmina powinna płacić, bo sami są jak turystyczne atrakcje i pozostawiają w sercach odwiedzających miłe wspomnienie.
I na koniec lody - w słynnej gelaterii Carletto. Kilka lat temu te same lody osładzały mi chwile przed powrotem z pierwszych toskańskich wakacji. I tak jak wtedy też przysiadłam na ławeczce przed fontanną - kulą. Tym razem jednak nie musiałam płakać. Wracałam do domu, ale mój dom był przecież tylko 30 kilometrów dalej. A kiedy wsiadaliśmy do samochodu, byliśmy świadkami zabawnego zajścia, ale o tym już jutro, znów będą dwa słowa o szalonym poczuciu humoru Włochów.
Mamusiu!!! Wystarczy zdjęć!!! |