Sylwester

Nie dla każdego zły rok - podsumowanie 2020

czwartek, grudnia 31, 2020


Żeby podsumować taki rok jak ten, jeden blogowy "wpis" nie wystarczy. Tu trzeba długich referatów, bo przecież o ostatnich miesiącach można pisać i pisać. Nawet jeśli działo się mniej, bo przez dobrych kilka miesięcy siedzieliśmy w domu, to chyba do tej pory żaden inny mijający rok aż tak nie pobudził do refleksji...

Postaram się uniknąć powtórzeń i oczywistych farmazonów. 

Nie chcę pisać o tym co złego przyniósł, że wielu ciężko chorowało, że niektórzy stracili bliskich, że ekonomia całego świata, a co za tym idzie większości z nas zachwiała się w posadach, że dzieci nie chodzą normalnie do szkoły... wyliczać można długo, ale ja dziś chcę skupić się na tym co dla mnie było dobre. Paradoksalnie ja tego przeklinanego przez wszystkich roku wcale złym nie określam.

Dla mnie rok 2020 był potwierdzeniem tego, że moje życie jest bogate i że naprawdę je lubię, nawet bez wszystkich "zabawiaczy", "upiększaczy" jakie zostały nam zabrane. Jestem szczęśliwa nawet jeśli nie pojadę przez trzy miesiące do Florencji, nawet jeśli przez dwa miesiące nie wyjdę w góry. Jestem szczęśliwa w Biforco nawet bez księżycowych wypraw, nocy czarownic, fest, sagr i turniejów. Moje życie jest bogate samo w sobie. Towarzystwo chłopców jest dla najmilszym na świecie i ten czas, kiedy zostaliśmy w domu już zawsze będzie dla mnie bonusem od losu. Wiadomo, że nim się obejrzę obydwaj wyfruną z domu, czuję się więc jakbym wygrała dodatkowy czas na loterii. 
Poza tym lubię też moje własne towarzystwo. Nie wiem co to nuda. Mam zawsze wiele pomysłów, mam wciąż tak wiele do zrobienia, że na nudę zwyczajnie nie ma ani czasu ani miejsca. Rok 2020 przyniósł mi dużo pracy nad sobą samą, dużo refleksji, był bezcenną nauką i na moim własnym, prywatnym podwórku nie ośmieliłabym się nazwać go złym.  

Oczywiście jest mi żal, że Mikołaj pożegnał się ze scuola media bez przytupu, że spektakl końcowy nigdy się nie odbył, że nie było ostatniej wycieczki do Mediolanu, że jego pierwszy poważny egzamin odbył się on line. Żal, że nie doszła do skutku Tomka podróż klasowa do Rzymu. Żal, że wielu Gości musiało odwołać marradyjskie wakacje. Żal, że kilka widowiskowych sesji fotograficznych musiało zostać przełożone na kiedy indziej i żali jeszcze kilka innych by się znalazło, ale...

Wypuściłam z rąk Sekrety Florencji i pracując nad ich drugą częścią marzę o wydaniu papierowym, by wreszcie móc nazwać się pisarką. Mikołaj zdał końcowy egzamin i ładnie wystartował w liceum. Tomek zrobił na medal certyfikat z języka angielskiego. Do Domu z Kamienia mimo wszystko zawitało kilka osób i był to niezapomniany czas. Nowe osoby rozpoczęły ze mną naukę włoskiego i to jest dla mnie bezcenne i budujące. Poznałam Panią Basię, która wystroiła mnie pięknie w swoje sukienki. I w końcu zmieniliśmy dom, co koniec końców było dla nas bardzo dobre oraz jakimś cudem po siedmiu latach staliśmy się wreszcie oficjalnie rezydentami Marradi. 

W tym miejscu chcę też Wam podziękować za to, że jesteście z nami już tyle lat, czytacie, podglądacie, dzielicie się własnymi przemyślaniami, że tak licznie i hojnie pomogliście nam w przeprowadzkowym kłopocie, chcę podziękować Patronom za wsparcie mojej blogowej działalności, Gościom za wspólny czas i przybywanie do Marradi, Pani Basi za sukienki, Uczniom za zaufanie. Dziękuję.  

W dobrych nastrojach mimo wszystko wchodzimy w nowy rok. Planów nie robię, ale będę dalej konsekwentnie realizować moje marzenia. Wciąż będę zaciskać kciuki i powtarzać - obyśmy nadal byli zdrowi, bo kiedy zaczyna brakować zdrowia, to dopiero to jest naprawdę poważny problem, wszystko inne tak czy siak zawsze jakoś się układa. A zatem i Wam dziś tego życzę! Zdrowia!
Nim jednak prześlę Wam życzenia, najpierw zapraszam Was na tradycyjny sentymentalny spacer po 2020 roku:

Jak tradycja domowa nakazuje kolejny Nowy Rok powitaliśmy piknikiem na plaży.
Pierwsze dni stycznia były aktywne - kolejny nowy szlak, tym razem na Monte Rotondo, został "zdobyty".
Już na starcie stycznia wychylił się pierwszy fiore di san Giuseppe,
a początek tego miesiąca przyniósł też pierwszą z wielu w mijającym roku wypraw do Florencji.
Styczniowa pogoda była jak piękny sen - prawdziwe przedwiośnie.
Zakwitły nie tylko kwiaty świętego Józefa, ale też prymulki i fiołki!
Do Florencji wracałam wielokrotnie i z zaangażowaniem pracowałam nad Sekretami Florencji.
Coraz więcej radości zaczęłam czerpać z samotnego wędrowania, ale...
florencki wypad z Ellen też stał się przemiłym wspomnieniem i odmianą...
od naszych górskich wypraw, w które ten przedziwny rok obfitował.
Do Domu z Kamienia zawitała J. i jej czerwony szalik. To miał być początek najdłuższego w historii sezonu. Kolejny też raz internetowa znajomość przerodziła się w realną przyjaźń.


Wędrowałyśmy razem po Bolonii, Florencji i moich Apeninach.
Chłopcy, a zwłaszcza Mikołaj powiedzenie "rosnąć jak na drożdżach" wzięli sobie do serca.
Wciąż jednak mimo imponującego wzrostu, Mikołaj nie porzucał misji bycia moim Toliboskim.
Wiosna rozpychała się jak mogła. Do fiołków i prymulek dołączyły żonkile, 
a do Biforco pierwszy raz w zimową porą zawitała A.
Karnawał 2020 - jak się wkrótce miało okazać - był dla Mikołaja w roli Padrino pożegnaniem już na zawsze szkolnej ławki w scuola media
Pogoda w lutym była nieprzyzwoita. W każdej wolnej chwili korzystałam z wygrzewania się na tarasie, 
gdzie szybko dołączyły do mnie jaszczurki.
W lutym też, mimo natłoku pracy znalazłam czas, by odkrywać nowe szlaki i 
fotografować namiętnie wiosennych szpiegów.
Światło dla marca - moja ulubiona tradycja - zapłonęło o zmroku ostatniego dnia lutego. Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że będzie to pierwsza i ostatnia w tym roku festa.
Wkrótce zamknięto szkoły. Pandemia zataczała coraz szersze kręgi, a my jeszcze bardziej doceniliśmy uroki mieszkania na prowincji. 
Szybko jednak odebrano nam i te nasze małe radości. Wszyscy w domach. Zaczął się ostry lockdown, który miał potrwać blisko dwa miesiące. 
Mimo niepokojów, niepewności i problemów, jakie dotknęły wszystkich - my nie narzekaliśmy. 
Jako szczęśliwi posiadacze kawałka brzegu rzeki, mieliśmy w tym trudnym czasie mały wybieg.
Ogródek został przekopany ze trzy razy - taka to była forma gimnastyki chłopców.
W kuchni non stop coś się działo. Wszyscy wypiekaliśmy chleby, pizze, słodkości.
Na pąkach glicine coraz śmielej przebijał wyczekany fiolet,
a na okładce bloga pojawiła się nowa odsłona wiosny. Zdjęcie w ukochanej makowej spódnicy przedziwnym trafem stało się początkiem znajomości z Panią Basią i jej pięknymi sukienkami.
W marcu, po dwóch miesiącach pięknej wiosennej aury w Biforco zrobiło się na jeden dzień biało,
Jeśli kwarantanna nie była miła, to kwarantanna ze śniegiem za oknem była niemiła potrójnie.
Śpiewaliśmy na balkonach, malowaliśmy tęcze i jednoczyliśmy się w tej nieprawdopodobnej i abstrakcyjnej jak z amerykańskiego filmu sytuacji.
Muszę jednak przyznać, że mimo zamknięcia nie wiedzieliśmy co to nuda. Pracy było dużo, szkoła zaczęła działać on-line, a do wypełnienia wolnego czasu fantazji nam nie brakowało.
Myślę, że zawsze będę pamiętać moje pierwsze wyjście do sklepu w maseczce. Abstrakcja goniła abstrakcję.
Kwiecień w kwarantannie mijał nam między komputerem a tarasem. 
Pogoda pozwalała nam wygrzewać się do woli.
Obiady pod gołym niebem były jednym z najmilszych punktów dnia.
W kwarantannie minęła również Wielkanoc i rzecz jasna jak na złość - ponieważ nie mogliśmy wojażować - aura była prawdziwie letnia.
Niezależnie od sytuacji humory nas nie opuszczały
i myślę, że już zawsze tamten czas będziemy wspominać z roztkliwieniem.
W kwietniu Dom z Kamienia obchodził swoje ósme urodziny. Osiem lat moich opowieści słowem  i obrazem.
Soczysta zieleń oblała Apeniny,
a sukienki Pani Basi pokolorowały moje wiosenne i potem letnie dni.
W maju historyczna kwarantanna dobiegła końca,
więc znów mogliśmy wyjść bez stresu z domu i ucztować przy świętej Barbarze.
Łąki obsypały się niezliczoną ilością kwiatów. Może byłam spragniona przestrzeni, a może rzeczywiście była to jedna z najpiękniejszych wiosen jakie pamiętam.
Zawsze będę wspominać radość z ponownego wyjścia na szlak. Radość i wzruszenie, które zaraz potem
towarzyszyły mi w pierwszej po kwarantannie, jakże surrealistycznej wyprawie do Florencji. 
W tamtym momencie czułam się wybrańcem. Nie każdy w życiu ma, czy miał okazję zobaczyć miasto kompletnie wyludnione.
W maju Mikołaj skończył 14 lat i odliczał dni do końcowego egzaminu w scuola media, który do ostatniej chwili był wielką niewiadomą.
Z wiosny powoli robiło się lato. Wzgórza oblała słodycz moich ukochanych ginestre, 
a pola i łąki zarumieniły się makami.

W ostatni dzień maja świeczkę na torcie - a raczej mini torciku - zdmuchnął Mario, 
który w mijającym roku świętował ostatnie urodziny z szóstką z przodu.
Nadszedł czerwiec, a na blogu znów zmieniła się okładka.
Po wyjściu z kwarantanny chciałam nadrobić czas w zamknięciu. Do Florencji udało mi się wyciągnąć nawet Mario,
a chłopców kilka razy w góry.
Mimo wieku wciąż potrafili wykrzesać z siebie dziecięcy entuzjazm i zabawę improwizować na pniu.
Ogródek tak dobrze przygotowany w kwarantannie szybko wynagrodził nam bogatymi płodami. 
Czerwiec to też trzecie - w końcu udane - podejście do jednego z najpiękniejszych szlaków w naszej okolicy - Prati Piani.
To była zdecydowanie jedna z najniezwyklejszych wypraw w tym roku.
Pamiętam też doskonale moją pierwszą po kwarantannie wyprawę za granicę. To wzdłuż Strada del Sole...
znaleźliśmy najpiękniejsze łany zbóż. 
Dwa dni przed lockdownem umówiłyśmy się z S. na wyprawę. Zrealizowałyśmy ją dopiero po trzech miesiącach i to w warunkach pogodowych pozostawiających wiele do życzenia!
Rozpoczęły się wakacje, choć w tym roku ich początek nie był tym co zawsze. Po raz pierwszy w historii nad morze zawitaliśmy dopiero w czerwcu. 
Wakacje zaczęły się, ale nie dla wszystkich. Bez pompy, bez spektaklu trzecioklasiści opuścili scuola media i zmierzyli się z pierwszym w życiu poważnym egzaminem on line. Mikołaj zdał koncertowo.
Kiedy on opowiadał o pięknie i zniszczeniu - taki był temat jego pracy dyplomowej - Tomek zażywał pierwszych letnich kąpieli w Lamone,  
a ja zbierałam kwiaty i zioła na wodę świętego Jana.
Nadszedł lipiec i powróciła namiastka beztroski. Znów mogliśmy żyć PRAWIE tak jak wcześniej. 
Bardziej niż z wyprawy nad morze, chłopcy cieszyli się z powrotu nad Santerno. To były piękne dni.
7 lipca Tomek i Lex zdmuchnęli świeczki na wspólnym torcie. Po kilku miesiącach rozłąki, znów moliśmy cieszyć się towarzystwem naszych Przyjaciół.
Lipiec przyniósł też niezapomnianą sesję zdjęciową w słonecznikach oraz
wypatrywanie na Monteromano słynnej komety.
Tradycji stało się zadość i przed wejściem do ratusza powtórzyliśmy z Mikołajem coroczny kadr. Proporcje się odwróciły.
Z zapowiadającego się na najdłuższy turystyczny sezon w historii Domu z Kamienia, udało się uratować raptem miesiąc i ciut.
Powrócili starzy przyjaciele, przyjechali nowi Goście, 
a ja w tym licznym gronie świętowałam najpiękniejsze w życiu urodziny.
Wieczory z pizzą przy domu myśliwych były przebojem tego lata! Myślę, że każdy, kto z nami zasiadł przy stole będzie wspominał je z łezką wzruszenia.
Lato minęło półmetek, a my w gronie najbliższych Przyjaciół ucztowaliśmy przed domem Contessy. 
Najważniejszą konsekwencją pandemicznego zamieszania była niewątpliwie decyzja o zmianie domu. Klucze do nowego lokum odebrałam na początku sierpnia.
Chyba do końca ani ja ani A. nie wierzyłyśmy, że spotkać się latem, drugi raz w tym przedziwnym roku rzeczywiście się uda. Udało się i...
może było jeszcze piękniej niż zwykle. Nie brakowało śmiechu do łez i łez wzruszenia.
Giuliano zdradzał niektórym Gościom sekrety swojego popisowego deseru, który podbił serca wszystkich,
a my żartowaliśmy, gawędziliśmy i pozdrawialiśmy ostatni pociąg z Florencji!
Ja, Mario i Giorgio staliśmy się na te okoliczności prawdziwą zgraną drużyną.
Po wnikliwym obejrzeniu nowego mieszkania okazało się, że nie wystarczy zwykłe odświeżenie. Zaczęła się długa remontowo przeprowadzkowa droga, w której bez Waszej pomocy nie wiem jak dalibyśmy sobie radę.
Wraz z końcem sierpnia wyjechali ostatni Goście z Domu z Kamienia i tak zakończył się pewien etap.
Mam jednak nadzieję, że choć nie pod ten sam dach, Goście dalej będą odwiedzać Marradi, kiedy już to całe zamieszanie z pandemią się skończy.
Kiedy wyprawiliśmy już wszystkich marradyjskich Gości sami po raz pierwszy w tym roku pojechaliśmy ucztować na Cavallarę. Był to najkrótszy w historii, ale też najbardziej intensywny turystyczny sezon.
Na gałęziach zaczynały powolutku dojrzewać kasztany...
a my wędrowałyśmy z Ellen i cieszyłyśmy się schyłkiem lata w naszych Apeninach i jego darami.
Jeszcze raz wróciliśmy nad Santerno, bo Tomek marzył o jeszcze jednej kąpieli nim nadejdzie zimna pora.
Rok 2020 miał być dla nas rokiem pierwszej od dawna dłuższej podróży. Oszczędzaliśmy dzielnie w naszym słoikowym banku. Ostatecznie pojechaliśmy na cały dzień do Livorno...
i to był jeden z najpiękniejszych dni ostatnich dwunastu miesięcy.
Wakacje postanowiliśmy pożegnać na plaży w Lido di Dante. Morza w tym roku zdecydowanie nam brakowało.
W połowie września zaczęła się szkoła - dla Mikołaja natomiast licealna przygoda.
Ze wzruszeniem żegnałam ich, kiedy po raz pierwszy razem wychodzili o świcie.
Lekcje w szkolnych ławkach potrwały jednak zaledwie półtora miesiąca...
Wrzesień dobiegał końca, a Pani Basia przysłała całkiem nową kolekcję. 
Pod koniec tego miesiąca jeszcze raz byłam we Florencji i z radością fotografowałam święto wina - wtedy nie wiedziałam jeszcze, że na kolejny spacer będę musiała czekać trzy miesiące. 
Jesień zawitała w końcu i do Toskanii... Po upalnych dniach nie było już śladu,
a na blogu kolejny raz zmieniła się okładka, której przekorna zieleń bardzo przypadła Wam do gustu.
Jesień cała krążyła wokół przeprowadzki. Pakowanie i przenoszenie wymęczyło nas na serio. W tym wszystkim tylko jeden raz...
udało nam się Rangerem powojażować po ciut dalszej okolicy.
Mimo zamieszania znalazłam wiele momentów, by wyjść choćby na krótko w góry. Zazwyczaj wędrowałam w pojedynkę i bardzo to polubiłam. To było idealne rozładowywanie przeprowadzkowych stresów.
Czy można sobie wyobrazić marradyjską jesień bez sagr kasztanowych? Teraz już tak... Rok 2020 i z tego powodu przejdzie do historii. Tylko jedna kasztanowa niedziela ożywiła marradyjski plac, ale i tak nie była to ta sama sagra...
W końcu opadły wszystkie kasztany, coraz intensywniej zaczęły spadać liście, a ja w poszukiwaniu spokoju i oddechu do gaju zaglądałam po kilka razy na tydzień...
Odkryłam też, że z okien nowego Domu Biforco i wzgórza wyglądają jeszcze ładniej.
Jednocześnie pocieszałam się, że gruz wkrótce zniknie i nim nastanie zima, uda nam się przeprowadzić.
Z Ellen wędrowałyśmy jesienią kilka razy...
w słońcu i w deszczu. 
To też Ellen była mi największą pomocą w przeprowadzce. Walczyłyśmy z ciężkimi pudłami i...
pokazywałyśmy, że w kobietach niezależnie od wieku, drzemie ogromna siła!
Siła, która góry przenosi i pomaga skręcać meble. 
W Pomarańczowym Kamiennym Domu z Zielonymi Okiennicami kończyliśmy pakować ostatnie kartony...
a Za Rzeką pucowaliśmy nowe gniazdko.
W końcu pożegnaliśmy ze wzruszeniem stary Dom, który gościł nas przez dokładnie siedem lat.
Na nowym miejscu wznieśliśmy pierwszy toast...
oraz na krzesłach zjedliśmy pierwszą kolację.
Wkrótce też przybył nam nowy lokator - w pokoju Mikołaja zamieszkał Edek. 
Odetchnęłam z ulgą po przeprowadzce i już z większym spokojem mogłam po okolicznych wzgórzach wędrować, ciesząc się ostatnimi pięknymi podrygami jesieni.
W połowie grudnia Biforco przyprószyło się śniegiem, 
a my ubraliśmy pierwszą w nowym Domu choinkę.
Jeszcze przed Świętami udało mi się na kilka godzin wpaść do Florencji - była to kolejna w tym roku długa rozłąka.
Nadeszły kolejne święta - z wielu powodów święta inne niż poprzednie. Tak czy inaczej to były bardzo dobre święta i tak oto dotelepaliśmy się do mety 2020...
Choć był to rok bardzo trudny, pragnę podsumować go tym zdjęciem...

Kochani bądźcie przede wszystkim zdrowi! I cieszcie się życiem zawsze i wszędzie, nigdy nie tracąc nadziei. 

FELICE ANNO NUOVO!