seks

Porozmawiajmy o seksie!

niedziela, lutego 28, 2021

Kasia z Domu z Kamienia, Marradi

- I co? Była ta assemblea? - zapytałam, kiedy Mikołaj usiadł do obiadu.
- Była! I wie Matka jaki był temat? 
- Jaki?
- Włączyłem się na to zebranie, bo myślałem, że będą mówić o jakiś szkolnych kwestiach organizacyjnych, a tam wielki napis: ORGASMO
- Orgazm jako temat zebrania?
- Tak!
- I co ciekawego mówili?
- Cały czas gadali o seksie. Na przykład o seksie w wodzie, że coś tam. Jak w ogóle seks w wodzie? Po co?
- No wiesz... Dlaczego nie? W falach oceanu o zachodzie słońca albo w wannie po kolacji przy świecach? 
- Ja jak jestem w wannie to nie chcę, żeby mi nikt głowę zawracał!
- Bardzo słuszne rozumowanie w twoim wieku, ale kiedyś się pewnie zmieni. Co jeszcze ciekawego mówili?
- Jak na przykład Włosi nazywają intymne części ciała. Było trapano, bastone! - zaśmiewał się szczerze. 
- Włosi w tej kwestii są cudowni, nikt ich nie pobije w fantazji co do doboru słownictwa. 
- O właśnie o fantazjach też było!
- Że co? 
- Że mężczyźni mają więcej fantazji!
- No chyba żart?! - poczułam się niemal urażona.
- Chyba nie - wtrącił się Tomek. - A pamiętasz Phoebe z Friendsów? - odnośnik do naszego ulubionego serialu podważył wygłoszoną na zebraniu tezę. 
- Ja nie wiem po co nam takie zebrania robić... - skwitował na koniec.
- Wiesz co, a ja uważam, że to bardzo fajne, to że my w domu gadamy o wszystkim, to nie znaczy, że tak jest w innych domach. Trzeba mieć świadomość, że to są naturalne sprawy i o nich się rozmawia jak o wszystkim innym. Kiedy ja miałam 14 lat to mogłam się dowiedzieć czegokolwiek jedynie z "Bravo".
- Co to "Bravo"?
- "Bravo" to była taka kolorowa gazeta dla nastolatków i tam był też dział, gdzie publikowali listy do redakcji. Na przykład: mam piętnaście lat, całowałam się z chłopakiem, czy mogę być w ciąży?
- Matka żartuje? 
- Niestety nie. Brak dostępu do informacji, niewiedza i tworzenie tabu wokół najbardziej ludzkich spraw może mieć czasem opłakane skutki. Cieszę się, że ty masz TAKIE pogadanki we "włoskim duchu"! 

Kasia z Domu z Kamienia, Marradi

Sobotnie popołudnie spędziłam u Mario. Dzień nie był już tak gorący jak poprzednie, ale w powietrzu wciąż pachniało wiosną. Porobiliśmy zdjęcia, nagadaliśmy się za wszystkie czasy i pozachwycaliśmy nowym zdobycznym stołem, który Mario właśnie skończył odrestaurowywać. Planujemy mimo wszystko wspaniałe nasiadówki z pysznym jedzeniem, rozmowami i śmiechami do nocy... 
Przy takiej aurze jak wczoraj moglibyśmy ucztowanie przy świętej Barbarze zainicjować nawet zaraz. 
Miło było widzieć, że Mario czuł się dobrze i tryskał humorem. Ostatnie wydarzenia i z jego zdrowiem i z Bruno i jeszcze jednym znajomym skłaniały do wielu refleksji. 
Powtarzaliśmy sami sobie, że trzeba żyć tu i teraz, trzeba żyć póki jest czas. 

Tak jak powiedziała kiedyś Agnieszka Osiecka: "Nie można niczego odkładać na później, bo może nie być żadnego później. Bo nagle nie wiadomo kiedy, nie wiadomo kto i nie wiadomo dlaczego wyłączy ci prąd w ciągu dnia i pstryk wszystko zgaśnie". 

Kasia z Domu z Kamienia, Marradi

Przed nami ostatnia w tym roku lutowa niedziela i w ogóle ostatni lutowy dzień. Mam na dziś piękny plan, ale tak jak pisałam wczoraj - o planach i o tym czy pięknie się zrealizowały będę opowiadać po fakcie. 
Ostatni dzień lutego to mój prywatny Sylwester. To przecież dziś wieczorem zapłoną światła dla marca! Czy o zmierzchu przy jakimś ogniu uda nam się postać, to się dopiero okaże. Tak czy inaczej niech marzec rozświetloną ma drogę!
Jeśli nie pamiętacie czym jest LOM a MERZ, możecie przeczytać tutaj. Tymczasem DOBREJ NIEDZIELI!

TRAPANO to WIERTARKA
BASTONE to KIJEK 
ASSEMBLEA to ZEBRANIE

spódnica i bluzka: madame.com.pl

życie

Takie to życie, białe fiołki, wypisany długopis i w co trudno uwierzyć

sobota, lutego 27, 2021

Cammino di Dante - trekking Dom z Kamienia, Toskania 

Na szlaku Dantego zakwitły białe fiołki. Co ciekawe nie zauważyłam ich, kiedy wchodziłam pod górę, tylko dopiero w drodze powrotnej. Sprawdza się stara filozofia, że aby zobaczyć niektóre rzeczy, trzeba zmienić punkt widzenia. Sama prawda. Życiowa prawda.
Dzień znów zachwycał urodą tak jak poprzednie. Maszerować w lutym w zestrojona w sukienkę, z gołymi łydkami, jakby to kwiecień był to niemal nieprzyzwoitość, choć tutaj żadna nienormalność. Nie raz już bywało i z drugiej strony żadna to jeszcze gwarancja, że zostanie tak już na stałe. Może jeszcze i śniegiem przyprószyć gdyby chciało, ale miejmy nadzieję, że nie będzie chciało.

Dotarłam do mojego cyprysa spragniona zatrzymania się i pisania. Usiadłam na kamieniu, odetchnęłam kilka razy głęboko i zaraz sięgnęłam po Koronkowy Notes. Niestety po dwóch zdaniach zakichany długopis odmówił współpracy. Szkoda, bo akurat tyle myśli kłębiło się po głowie... 


To był trudny tydzień. Trudny z wielu powodów. Jakby mało było nerwów ze zdrowiem Mario, to jeszcze dotarła do nas przesmutna wiadomość o śmierci naszego dobrego znajomego...
Są takie osoby, które zdają nam się wieczne - zawsze były i zawsze będą i Bruno zdecydowanie był dla mnie jedną z nich. Kolorowy ptak, szalony kucharz, obieżyświat. O jego życiu można byłoby napisać niejedną książkę. Nie mogę uwierzyć, że nic już dla nas w kuchni na Cavallarze nie wyczaruje, że już nie poopowiada o miejscach w jakich bywał, że już nigdy nie ubawi nas do łez, że nie porozmawia z chłopcami o ich planach na przyszłość. 

To właśnie on, kiedy byli mali snuł opowieści mrożące czasem krew w żyłach i być może równie często nieprawdziwe, ale chłopcy tak czy inaczej słuchali z otwartymi buziami. To on serwował nam dania, których składniki często były i już zawsze pozostaną zagadką. To on imał się takich zajęć, że Indiana Jones czy jakiś Bond to mogliby mu buty czyścić. Opowiadał o miejscach jakie odwiedził, których położenie musiałam nie raz sprawdzać na google map.  


Są ludzie, którzy żyją pełnią życia. Nie oglądają się na nic. Nie boją. Ryzykują. Ludzie, którzy z życiem biorą się za bary. A potem nagle głupi wypadek i człowieka nie ma. 
Ze zdjęcia na fejsbuku wciąż uśmiecha się Bruno z zawadiackim uśmiechem, Bruno jak tur, jak okaz siły, prężący muskuły jak Papaj z kreskówki. Takim go zapamiętamy, kiedy już uwierzymy, że naprawdę go nie ma.  
Bruno zginął w wypadku dwa dni temu.

Kilka wspomnień z minionych lat:

Ciao Bruno! Fai buon viaggio! 


To był dziwny i trudny tydzień. Na weekend, który zaczynam w tej chwili mam już kilka planów, ale cicho sza, bo ostatnio moje mówienie o planach to jak gra w bierki, lepiej ich słowem nie tykać tylko po cichu realizować.
Dobrego dnia!

życie

Różne niekończące się opowieści

piątek, lutego 26, 2021

Marradi, Toskania nieznana, Dom z Kamienia blog

Czwartek był dniem tak ciepłym i pogodnym, że nawet Mario zdjął czapkę, a to o wiele bardziej uderzający zwiastun wiosny, niż całe stado jaskółek. Migdałowce już rozkwitły na dobre, rozkwitły też niektóre dzikie drzewa owocowe i mimozy, a i magnolie zdają się być gotowe na otwarcie swoich mechatych pąków. Taka piękna pora przed nami...

Trudno w tych dniach nie robić rocznych podsumowań. Minęło przecież dokładnie dwanaście miesięcy, od kiedy zaczęliśmy żyć w nowej rzeczywistości. Najpierw zamknęła się szkoła Tomka, kilka dni później Mikołaja, a jeszcze kilka dni potem zamknęło się wszystko... Trudno uwierzyć, że to już rok. Kto by wtedy pomyślał, że czeka nas "niekończąca się opowieść". 
Dziś jesteśmy w pomarańczowej strefie. Za granicę gminy nie możemy się ruszyć. Szkoła chłopców na szczęście wciąż działa w systemie pół na pół. Namiastka normalności. Życie jakoś toczy się dalej. Co będzie potem - tego nie wie nikt. Jeszcze kilka miesięcy temu miałam nadzieję, że na Wielkanoc uściskam najbliższych. Wszystko jednak wskazuje na to, że na uściskanie się będziemy musieli trochę poczekać. Oby to nie trwało wieczność. 

W czwartek mimo natłoku zajęć i lekcji znalazłam chwilę na spacer i spożytkowałam ją tym razem na krążenie po Marradi, ot żeby dotrzymać Mario towarzystwa. To był mój warunek na wspólny spacer. Tylko w granicach cywilizacji. Pogadaliśmy, ponarzekaliśmy na służbę zdrowia, bo okazało się w międzyczasie, że na badania będzie Mario musiał czekać pół roku, pozachwycaliśmy się tym dniem tak pięknym, ciepło wiosennym, a potem rozeszliśmy każdy do swoich spraw. 


Umówiliśmy się na kolację u nas. 
Siedzieliśmy przy stole jeszcze długo po jedzeniu i wspominaliśmy początki zeszłorocznej kwarantanny. Ot spokojna rozmowa, śmiechy, jedzenie... Aż w pewnym momencie znów...

Historia się powtórzyła. 

Wszystko uspokoiło się po mniej więcej dwóch godzinach. Nie wezwaliśmy tym razem pogotowia, ale długo wisieliśmy na telefonie z lekarzem. Nie puściliśmy też Mario do domu. Noc spędził u nas, ale oczywiście dziś od nowa czeka go walka o badania w trybie pilnym. Wczorajsze zajście zupełnie zmieniło jego podejście do sytuacji i na poważnie wystraszyło, ale też bardzo zasmuciło. Wszystko było tak nagłe, że tym razem nie zostawiło nawet ułamka sekundy na jakąkolwiek reakcję. Szczęście w nieszczęściu, że Mario nie był sam, że nie prowadził samochodu, że był u nas, że siedział, że złapałam krzesło...
Ale "szczęścia w nieszczęściu" też mają swoje granice i tak żyć się zwyczajnie nie da. Mam nadzieję, że zostanie przyjęty do szpitala, zatrzymany tam na trochę i przebadany jak należy. 


Takie to były emocje pod koniec pięknego dnia. Nie straciłam zimnej krwi. Powoli przyjmuję do wiadomości, że i to może być niekończąca się opowieść. Szkoda mi było Mikołaja, który bardzo się przejął widząc zajście na własne oczy. Tomek zostawił nas zaraz po kolacji i wrócił do nauki, więc jemu przynajmniej część niemiłych wrażeń została oszczędzona. Szkoda mi było też Mario, bo kiedy doszedł do siebie, był jak zbity pies, zmęczony człowiek, któremu ktoś nagle połamał skrzydła. 
Staram się - tak jak wczoraj postanowiłam - nie dawać mimo wszystko, uśmiechać mimo tylu niefortunnych zdarzeń. Nadal będę myśleć, że wszystko się poukłada. Kiedyś musi!
Nie miejcie mi za złe, ale w następnych dniach powstrzymam się od relacjonowania stanu zdrowia Mario. On też ma swoją prywatność. Potrzymajmy kciuki i myślmy ciepło o nim.

DOBREGO DNIA!

codzienność

Uśmiech mimo wszystko, wiosna w natarciu i taneczny akcent

czwartek, lutego 25, 2021

 Kasia z Domu z Kamienia

Pomyślałam, że trzeba koniecznie przywołać uśmiech. Uśmiech jednak ma moc. Poza tym po jednej z lekcji sama wyszłam z odświeżoną nauką, że "tutto passa" - wszystko mija. 

Pozwoliłam sobie wczoraj na chwilowe wylanie z siebie rozpaczy, bo zwyczajnie po ludzku ugięłam się pod ciężarem trosk najróżniejszych, ale teraz już wystarczy! Jeśli sobie człowiek na zbyt długie rozpaczanie pozwoli, to potem wygrzebać się z tego będzie trudno. 

Poza tym środa po pierwsze nie przyniosła, żadnych dramatycznych wydarzeń, po drugie przyniosła kilka miłych chwil, po trzecie pogoda była taka, że mogłam maszerować z gołymi rękami, a po piąte i dziesiąte to przecież zaraz światło dla marca i czas też ruszyć z przygotowywaniem nowego ogródka. Po tamtej stronie rzeki zostały moje oleandry i już chyba pora przetransportować je do nowego ogródka.

Mario będzie dalej się diagnozował i niestety to rozciąga się bardzo w czasie. Trzeba nauczyć się funkcjonować w nieco innej rzeczywistości i ogarniać kolejne kryzysy gdyby takie miały nadejść. 

Kasia z Domu z Kamienia

- Co dzisiaj oglądamy? - zapytał wieczorem Mikołaj. Tym razem mieliśmy oglądanie wieczorne uskuteczniać we dwoje, bo Tomek zakuwał do jakiejś ciężkiej klasówki. 
- A co byś chciał?
- Barbarzyńców!
- Oj nie... Ciągle te rozlewy krwi...
- To Wikingów!
- To jedno i to samo przecież. 
- "Private Ryan"? - obstawał wciąż przy jednym temacie.
- Nie moglibyśmy obejrzeć czegoś głupawego, co odstresuje mnie nieco? Nie ciagle tylko te walki, barbarzyńcy, wojna, krew, tragedia... Jeszcze bardziej doła można złapać!
- To może "Pianistę"? 
- Zwariowałeś...
***
- A Matka widziała "Bandytę"?
- Tak, widziała, piękny film...
- A o czym?
- No... o... o bandycie... 
- Ale o czym? 
- Ten bandyta trafia do sierocińca i tam... Kurczę nie pamiętam już dobrze całej fabuły.
- To jak Matka może mówić, że piękny film? 
- Bo, że piękny to pamiętam. Piękny i trudny. 
- A bandyta tańczy z Eleną?
- Nie pamiętam. 
- Nic Matka nie pamięta. 
- Ale "Taniec Eleny" pamiętam i uwielbiam! Przepiękna muzyka. 

I tą muzyką właśnie, z uśmiechem mimo wszystko i ze słońcem prawdziwie wiosennym mówię Wam spóźnione dzień dobry. 

TANIEC to po włosku BALLO  (wym. ballo)
 

spódnica i bluzka: madame.com.pl

Mario

Alternatywa dla relaksu

środa, lutego 24, 2021

Przylaszczki wiosna w Toskanii

We wtorek, by móc dalej dźwigać trudy i by wykrzesać z siebie dodatkową siłę, znów po obiedzie zarzuciłam plecak na ramiona i pomaszerowałam byle dalej. Nie cudowałam z nowym szlakiem. Pomyślałam, że wrócę tam, gdzie w niedzielę było tak miło, że znów chwilę posiedzę sobie na szlaku Dantego pod wiekowym cyprysem. 

Przeszłam via Francini wisząc na telefonie z A., która dzielnie ustawiała mi myśli do pionu i zaraz na skrzyżowaniu w centrum skręciłam w stronę San Benedetto. Rozmowa była bezcenna. Na ramionach zrobiło się ciut lżej i nawet uśmiech nikły powrócił. Szłam asfaltem dziarskim krokiem z silnym postanowieniem - dwie godziny marszo - relaksu tylko dla mnie!

Kiedy znalazłam się jakieś półtora kilometra za miasteczkiem zadryndał telefon...

Po drugiej stronie odezwał się Mario zgaszonym głosem - "to znowu się stało" - powiedział. Zaraz też wytłumaczył gdzie jest i że pogotowie już jedzie. Niewiele myśląc odwróciłam krok i ruszyłam sprintem w stronę miasteczka.

To co wydarzyło się w górach dziesięć dni temu, tym razem dopadło go, kiedy dojeżdżał do siebie do domu. Kto wie jak usytuowana jest Santa Barbara, ten zdaje sobie sprawę jak wielkim cudem jest to, że zatrzymał się w jednym kawałku. Tym razem wszystko przebiegło odrobinkę łagodniej, bo przynajmniej Mario nim opadł z sił zdążył zadzwonić po przyjaciela i po mnie.  
Dobiegłam do świętej Barbary w rekordowym czasie, a serce waliło mi jak młotem. Huczało tak, że nie słyszałam własnych myśli. 
Znów pogotowie, znów wywiad, znów ta sama bajka, może tylko bez dramatyzmu bycia samemu w górach. 
Wszystko potem powtórzyło się tak jak poprzednio. Mario wyszedł ze szpitala jeszcze tego samego wieczora, ale przynajmniej dziś rano ma stawić się na pierwsze badania. 

Kiedy karetka odjechała było już po 16.00. Do rozpoczęcia lekcji brakowało niecałej godziny. Zahaczyłam więc o sklep i co niemal groteskowe w tym momencie pierwszą osobą na jaką się natknęłam był człowiek, który pomógł nam w górach dziesięć dni wcześniej. Na jego zapytanie jak się ma Mario, odpowiedziałam, że właśnie kilka minut temu znów zgarnęło go pogotowie. Mina człowieka bezcenna. 
Z ciężkimi ramionami wróciłam do domu. Nie tak wyobrażałam sobie popołudniowy relaks...

Już nawet nie planuję, że dziś sobie odpocznę, bo to strach nawet coś pomyśleć. Będzie co będzie. Pogodę na szczęście mamy przepiękną. Na szczęście też życzliwa dusza pomoże z transportem - ostatnich już - mam nadzieję - w tym sezonie worków peletu. A co dalej? Zobaczymy! Siły sobie sama, życzę bo w wielu kwestiach mam "po kokardy". 
Dobrego dnia!

TO SAMO - LO STESSO (wym. lo stesso)

codzienność

Chwile trudne i trudniejsze i szukanie drobnych radości

wtorek, lutego 23, 2021


Są dni lepsze, są dni gorsze... Pogoda czasem nie ma nic do tego. Wiosna nam piękna zapanowała, ale chwilowo - mam nadzieję - lekkość ze mnie uleciała zupełnie tak, jakby mi skrzydła ktoś w smole utaplał. 
W myślach powtarzam jak mantrę, że ze wszystkim dam sobie radę. Staram się zgrywać bohaterkę, ale z różnym skutkiem mi to wychodzi. Czerpię energię ze spacerów i z dobrych rozmów, ale też wszystko ma swoje granice, nawet wędrowania jest czasem za mało.

Radość przywołał dziś Mikołaj, który wrócił ze szkoły z kwiatkiem w ręku. Fiore di san Giuseppe zerwał po drodze ze stacji. Niby drobiazg, ale serce matczyne aż zapiało z radości i to już nie o ten kwiatek chodzi, ale o to, że jedna z najukochańszych osób pomyślała, żeby ot tak sprawić skołatanej duszy przyjemność. Tak bardzo teraz tych radości drobnych mi potrzeba. Oddechu, dobrego słowa, nadziei. 


Siedziałam dziś długo czarnym jeszcze świtem nad komputerem i robiłam rachunek rzeczy dobrych i rachunek spraw do przemyślenia. Z rzeczy dobrych jakieś wydawnictwo przekazało "wyżej", do innego działu moje zapytanie o współpracę. To oczywiście nic, ale lepsze to niż "nie jesteśmy zainteresowani". Ponadto mam na świecie kilka dobrych dusz, z którymi rozmawiać mogę o wszystkim, które poradzą konstruktywnie, ustawią do pionu czy pocieszą po ludzku, kiedy trzeba. Te dobre dusze pojawiły się w moim życiu w momencie, w którym zwątpiłam w ludzkość i w przyjaźń. 
Po trzecie moje zdjęcia śniegu tańczącego z wiatrem opublikował lokalny portal i podpisał Kasia Nowacka, marradese (marradyjka) i ten epitet w tym wszystkim był piękniejszy niż docenienie mojego oka.


Z rzeczy smutnych, jednych z wielu niestety w ostatnim czasie...
Podczas poniedziałkowego spaceru wypatrzyłam na murze nekrolog i aż zamarłam. Ze zdjęcia patrzyła na mnie znajoma twarz, jedna z tych osób, którą poznałam tutaj całkiem dobrze. Człowiek pełen planów i pasji. "Zmarł nagle" - napisano pod nazwiskiem, a mnie ogarnął żal, bo nagle uświadomiłam sobie, że przecież jeszcze tyle o historii miał do opowiedzenia, do odkrycia, a ja tyle pytań do zadania. Nie wolno czekać z takimi sprawami. Czas jest bezlitosny, czas śmieje się nam w twarz, bezczelny kpiarz. 

Idę się teraz wychodzić, może znów przysiądę pod cyprysem na szlaku Dantego? 
Dobrej reszty dnia. 

KIEDY to po włosku QUANDO (wym. kuando)

szlak Dantego

Układanie, pisanie, wędrowanie - czyli śladami Dantego

poniedziałek, lutego 22, 2021

Właściwie to ja przecież nie muszę się nigdzie spieszyć... - powiedziałam w głowie sama do siebie. 
Zdjęłam plecak i usiadłam na jednym z płaskich kamieni tuż obok wiekowego cyprysa. Wyciągnęłam Koronkowy Notes, który od tej pory postanowiłam zawsze zabierać na moje wyprawy i otworzyłam na pustej stronie. Zdziwiłam się, że od ostatnich zapisków minęło tyle czasu. Zaniedbałam bardzo to pisanie.

Siedziałam tak i pisałam dłuższą chwilę. Nim się obejrzałam słowa, które jakby tylko czekały na to, by wypłynąć na światło dzienne, rozlały się równiutkim, ciasnymi rządkami na dwie strony. W oddali, gdzieś od strony Badii niosło się pianie koguta, a wiosenny ptasi trel znów wypełniał głowę. Obok ścieliły się dywany fiołków i przylaszczek, a tuż nade mną trzepotały w lutowym tańcu pierwsze w tym roku motyle! Słońce z lekka mgiełka w powietrzu, którą nazywamy foschia, tworzyły bajkowy nastrój. 

Przylaszczki - wiosna w Toskanii, Dom z Kamienia blog
Przylaszczki - wiosna w Toskanii, Dom z Kamienia blog
Przylaszczki - wiosna w Toskanii, Dom z Kamienia blog

Trasa, którą wędrowałam w niedzielę to tak naprawdę odcinek szlaku Dantego. Fragment, który, ciągnie się od Badii do Marradi jest wyjątkowo fotogeniczny. Jak na prawdziwą Toskanię przystało - jest tu gęsto od cyprysów, a ścieżka wije się momentami zboczem wzgórza, dzięki czemu można cieszyć oczy widokiem na sąsiednie Monte Rotondo i całą dolinę. 

Nim za kilka lat wyruszę na mój najdłuższy, wymarzony trekking chciałabym wcześniej przejść cały szlak Dantego. To około 370 kilometrów widowiskowych ścieżek, które ciągną się od Florencji do Ravenny. Myślę, że właśnie w ten sposób - wędrując śladami poety można w pełni zrozumieć jego życie i dowiedzieć się też wiele nowego o dawnych czasach.


Kiedy już usiadłam nie chciało mi się iść dalej. Było mi pod tym cyprysem dobrze samej z własnymi myślami. Starałam się pewne sprawy ułożyć w głowie na nowo, tak wiele spraw wymaga jeszcze tego ułożenia. 
Może i Dante tu gdzieś przysiadał, by w swojej głowie wyciszyć burzę?

Po przewietrzeniu myśli wróciłam do domu z nowymi siłami. Zaraz też usiadłam do komputera i wysłałam list do kolejnej redakcji. Pewnie nic nie wskóram, ale muszę przynajmniej próbować. Tyle jeszcze marzeń czeka na spełnienie, a samo nic się nie zrobi.

Przed nami ostatni lutowy tydzień. Wiosna ma się dobrze. Dobrego dnia!

POUKŁADAĆ to po włosku METTERE A POSTO (wym. mettere a posto)


wiosna

Dzbanek, wiosna i luty w jesieni życia

niedziela, lutego 21, 2021

Badia del Borgo Marradi, Dom z Kamienia blog

- O ja wiem kim ty jesteś - powiedział ubawiony Mikołaj, kiedy przy kolacji bawiliśmy się w wyszukiwanie naszych kreskówkowych czy filmowych alter ego. - Ty jesteś tym z Dnia świra!
- Adaś Miauczyński.
- Oj weź! - Tomek przewrócił oczami.
- No trochę w tym racji. Na przykład jak kawę sobie robisz...
- I jak siadasz, jak się ubierasz i jak zaczynasz robić różne rzeczy o równych godzinach i jak cię wszystko irytuje...
- No trochę tak, ale znajdźcie kogoś pozytywniejszego! 
- Artur z Miecza w Kamieniu!
- Artur?
- Taki niby niepozorny, a siła w nim nieprzeciętna!
- Nie chcę być Arturem.
- Dla mnie byłeś też zawsze Harrym Potterem.
- Ale dlaczego ja muszę być zawsze jakimś pierdołą? - Tomek się znów zirytował. 
- Jakim pierdołą?! Artur zostaje królem, Potter jest czarodziejem.
- Tomek ma racje. Potter jest sierotą, którego nie chce rodzina i mieszka w schowku pod schodami.
- Ja go tak nie widzę.
- Z Mikołajem to łatwo! On jest Tarzan i nikt nie ma wątpliwości.
- "Oto goryl!" - wyrecytował Mikołaj i zadudnił pięściami w tors. 
- No dobrze z Wichrów namiętności jesteś trochę Tristanem.
- Ja jestem Tristanem - oburzył się Mikołaj. 
- Pozornie tak by się mogło wydawać, z wyglądu na pewno, ale jak się bliżej zastanowić, to charakterologicznie ty jesteś bardziej Alfred. 

Nie był Mikołaj z tego zadowolony. 

- A ja? - aż się bałam zapytać, bo znów mogli mnie zaszufladkować jako "matkę".
- No ja wiem, że ktoś kiedyś powiedział Matce Mulan, ale Matka nie jest Mulan.
- Dlaczego?
- Bo Matka jest bardziej kobieca. 

W końcu jakaś pozytywna obserwacja. Nie byłam już tylko Matką, ale też Kobietą.

- To kim mogłabym być?
- Śpiącą Królewną? 
- Eeee tak to gadasz, żeby mnie połechtać, a ja na serio pytam. 

- Ja wiem kim wy jesteście! - ogłosił po chwili ciszy Mikołaj, jakby dokonał przełomowego odkrycia.
- Kim? - zapytaliśmy z Tomkiem chórem.
- Z Pięknej i Bestii...
- Piękną i Bestią? - zdziwiłam się.
- Nie! Mamą Dzbankiem i synkiem Kubkiem. 
Kurtyna.


Sobota była jeszcze piękniejsza niż piątek. Aż się chciało oddychać! Luty w jesieni swojego życia przeistoczył się w prawdziwą wiosnę. 

Mikołaj wsiadł na rower i pognał z kolegą do sąsiedniej osady. Wyskoczył z domu w samej bluzie i na nic było wołanie za nim, że mamy nadal luty! Ulżyło mi chwilę potem, kiedy zobaczyłam na spacerze grupkę dzieciaków nie dość, że w samych bluzach to jeszcze w krótkich portkach. Ach ta młodość!
Wrócił Mikołaj taki uradowany, że dziś planuje kolejną wyprawę. Ja też szykuję się na dłuższy spacer i marzę o tym, by wyciągnąć Tomka, ale czy mi się uda? Kto wie! 

Zaraz uwinę się z lekcjami na kolejny tydzień. Zaraz też zakręcę jakieś słodkości, żebyśmy mogli porozpieszczać podniebienia. A potem cały dzień dla mnie. Mam nadzieję, że bez niedobrych przygód jak w zeszłą niedzielę. Niech to będzie piękny, wiosenny dzień! 

KUBEK to po włosku TAZZA (wym. tacca)



codzienność

Dywagacje, projekcje, wyobrażenia i wiosna!

sobota, lutego 20, 2021

Fiori di san Giuseppe - wiosna w Marradi

Byłam z siebie zadowolona. Przeszłam siedem kilometrów i ciut i głowa zrobiła się odrobinę lżejsza. Cała wypełniła się trelem ptaków, oczy nasyciły kolorem świeżych łąk i kwiatów świętego Józefa, płuca wypełniły głębokim oddechem ciepłego powietrza, a nogi nacieszyły przedreptanymi kilometrami, samotną drogą i szlakiem Dantego. Pogoda była wspaniała, to już nawet nie przedwiośnie tylko początek prawdziwej wiosny. 

Starałam się "rozluźnić" tę biedną głowę. Myśli jak psy gończe spuściłam ze smyczy ciekawa w jakim kierunku pobiegną. Mimo radości z wiosny, mimo słońca i tylu dobrych rzeczy dookoła, te myśli wciąż krążyły wokół niedzieli. Pewnie potrzeba więcej czasu. Czasu i cierpliwości. 

Na szczęście wrócił spokojny sen. Sen jest ważny, bo przynajmniej mimo tych myśli krążących wokół minionych wydarzeń, udręczenie jest już lżejsze, już tak bardzo nie ciąży. Wieczorem Mario zadebiutował komentarzem na blogu i przypomniał mi, że potrafi świetnie pisać. Znów - tym razem przez telefon - przegadaliśmy pół wieczoru o tym co się wydarzyło. Rozmowa ma wielką moc.


Dom z Kamienia blog, Marradi Toskania nieznana

Do kolacji usiedliśmy we trójkę i to był bardzo dobry czas. Znów paplaliśmy o tym i o tamtym, znów zaśmiewaliśmy się tak jak kiedyś. 

- Wyobraźcie sobie, że możecie się cofnąć w czasie tylko w jeden wybrany moment, w jedno miejsce. I warunek jest taki, że musicie tam pozostać przez dwa lata, ale jeśli Wam się spodoba to możecie zostać na stałe. Gdzie się przenosicie?
- Ja byłbym dziewiętnastowiecznym żeglarzem! - Powiedział Tomek. Zaraz dodał też do swojej mapy Amerykę tamtych czasów.
Mikołaj był przewidywalny:
- Albo samuraj albo wiking albo jeden z husarii Sobieskiego.
- A ja chciałabym się urodzić w latach pięćdziesiątych we Florencji. 
- Po co? - Mikołaj spojrzał na mnie z takim zdziwieniem, jakbym nagle zapragnęła życia na Kamczatce.
- Jak po co? 
- Co by Matka robiła? Nawet by miecza nie miała!
- Miałabym vespę, siedziałabym w barze z przyjaciółmi, a na wakacje jeździłabym na Sardynię. 
- I? 
- Co i? Miałabym proste, piękne życie!
- Nuda! Ale co by matka robiła?
- Byłabym pisarką!
Mikołaj prychnął niemal z pogardą. 
- Takie nudne czasy. 
 

- A popatrzcie! Gdyby tak człowiek mógł cofnąć się w czasie to mógłby też zmienić bieg historii, od drobnych rzeczy po te największe... Ja na przykład pocieszyłabym Van Gogha - nie wiedzieć czemu wśród wszystkich nieszczęść zapisanych w historii świata akurat Van Gogh i jego nędza przyszły mi do głowy.
- A ja bym Kolumbowi powiedział, że płynie w złym kierunku - powiedział Tomek i zaraz z szubrawym uśmiechem dodał - na Grenlandię bym go wysłał. Albo na przykład do starożytnego Egiptu bym się przeniósł z latarką w kieszeni i zadziwiałbym ludzi, że potrafię na zawołanie stworzyć światło. Stałbym się dla nich bogiem!

- Można byłoby zapobiec jakimś wojnom...
- Na przykład wpłynąć, żeby się Mussolini nie bratał z tym panem z wąsikiem - powiedział Mikołaj.
Siedzieliśmy tak jeszcze długo po kolacji i mieszaliśmy w historii Majów, Rzymian, Napoleona. Uruchomiliśmy fantazję i prawie stworzyliśmy nową historię świata. 

To był naprawdę dobry wieczór... Tymczasem teraz życzę Wam dobrego weekendu. Nie wiem jak u Was, ale w dolinie Lamone wiosna jak malowana!

NĘDZA to po włosku MISERIA (wym. mizeria)

codzienność

Co i kto przywołuje uśmiech

piątek, lutego 19, 2021

 

Nie wiem co tego ranka ucieszyło mnie bardziej. Czy pierwsze tegoroczne szparagi i bób u ortolano, czy pierwsze kwiaty migdałowca czy też worek komplementów, którym zasypała mnie na środku drogi osobiście nieznana mi wcześniej marradyjka...

Jak sobie teraz tak myślę, to chyba jednak to ostatnie. 

Ta sytuacja - tak dla mnie zaskakująca i wciąż onieśmielająca - uświadomiła mi jedną ważną rzecz. Człowiekowi o wiele bardziej naturalnie przychodzą na język złe słowa. Nawet w sieci, na social media widać, że o wiele łatwiej kogoś opluć niż z serca napisać coś dobrego. Z serca - nie fałszywie, bo fałszywe dobre słowa są jeszcze gorsze są od tych zwyczajnie złych.
 
Worek przemiłych komplementów i DOBRYCH słów w piątkowe popołudnie wysypał się na mnie ze szczerego serca i po tym trudnym tygodniu był dla mnie szczególnie ważny, miał ogromną wartość. Szłam do domu obładowana zakupami i myślałam sobie jak to dobrze, że od czasu do czasu ktoś tchnie w nas radość. 
Taką radość można czasem tchnąć w człowieka dosłownie byle czym... Najmilsze ze wszystkich słów były te, że "ja już tutejsza" - "ty już nasza" - powiedziała kobieta i że tyle osób mnie ceni, szanuje i zwyczajnie po ludzku lubi. Zarumieniłam się po kokardy. 

W tym tygodniu dobre słowa przyszły też do mnie kilka razy na whatsapp. Jedna osoba przypomniała mi, że jest tym na kogo zawsze mogę liczyć. Troska o mnie po niedzielnych wydarzeniach ociepliła mi serce. 


Termometr w ciągu dnia pokazał 18 stopni, a na gałązkach dzikiego bzu pojawiły się młode listeczki. Jest życie, jest nadzieja. Weekend stoi w progu, ale jeszcze cała doba nim w Domu z Kamienia zaczniemy się nim cieszyć. 
Po ostatniej niedzieli nie mam planów. Trudno jakieś mieć. Pewnie będę łazić i łazić i łazić bez celu... Tym bardziej, że pogoda ma nas w najbliższych dniach rozpieszczać. 


Zrobiło się późno. Zaraz zacznę popołudniowy maraton lekcyjny, więc by choć na chwilę oderwać się od komputera uciekam już. Może znajdę kolejne wiosenne zwiastuny. Może znów coś przywoła uśmiech. 
Dobrego weekendu!

trekking

Oswajanie i przepracowanie

czwartek, lutego 18, 2021

Crespino trekking Dom z Kamienia 

W czwartek postanowiłam wreszcie wziąć aparat do ręki i zgrać niedzielne zdjęcia do komputera. Pomyślałam, że nie mogę pozwolić nowym traumom zadomowić się na dobre. Już tych starych mam aż nadto! Postanowiłam zrobić wszystko albo przynajmniej spróbować zrobić ile się da, by niedzielną traumę przepracować i oswoić. 

Na początek podzielenie się zdjęciami i opowieść o tym, co było wcześniej. 
Pomijając moje uczucia - zwyczajnie szkoda mi było aby takie zdjęcia zostały gdzieś w otchłaniach dysków. Do godziny około 15.10 to była przecież naprawdę piękna wyprawa. 

Crespino del Lamone trekking Dom z Kamienia blog
Crespino del Lamone trekking Dom z Kamienia blog

Po sobotnim filmowaniu tańczącego z wiatrem śniegu ustaliliśmy, że w niedzielę idziemy na piękną wyprawę. Pogoda mimo zimna miała być bajeczna. Nie mogliśmy się zdecydować, który obrać szlak, aż w końcu przyszło mi do głowy, że moglibyśmy przetestować fragment nowego szlaku, który rusza z Crespino. 
Na miejscu jednak okazało się, że aby wejść na ten szlak, trzeba przeprawić się po śliskich kamieniach przez potok. Nie był to dobry pomysł, wolałam nie ryzykować zmoczenia butów, bo to byłby koniec wędrowania na ten dzień. Zaproponowałam więc spacer na Bianę, do której droga zaczyna się po drugiej stronie ulicy.
- Nie damy rady! - ocenił sceptycznie Mario.
- Nie damy rady? - zdziwiłam się. - Damy! Co mamy nie dać!

Te słowa dźwięczały mi potem w głowie przez cały wieczór. Mario miał niby na myśli zwały śniegu, które według niego szalony, sobotni wiatr mógł zostawić w wyższych partiach, ale dla mnie te słowa nabrały symbolicznego, niemal proroczego znaczenia. 

Crespino del Lamone trekking Dom z Kamienia blog

- Polka!
- Nie Polka tylko Polska.
- Mówię przecież: Polka. 
- Nie! Nie tak. Polsssssska! Sssssss... - wycedziłam jak logopeda na zajęciach w przedszkolu, który prosi dzieci, by naśladowały węża. 
- Ssssss - powtórzył Mario. 
- No właśnie. Polska. 
- Polka. 
- Posłuchaj: POL - podzieliłam wyraz na sylaby - SKA!
- POL... - powtórzył znów Mario - SKA. 
- Polska.
- Polska. 
- Bravo! Udało ci się - pochwaliłam. 
- A czemu słyszę często Polka?
- Polka to ja, czyli polacca
- Acha...
- Popatrz jakie candelotti!

Candelotti czyli sople, które zawisły ze skalnych półek wyglądały jak misterne, lodowe organy.  

Crespino del Lamone trekking Dom z Kamienia blog
Crespino del Lamone trekking Dom z Kamienia blog
Crespino trekking Dom z Kamienia

- Fantastyczna! - powiedział entuzjastycznie Mario pochylając się z nosem do ziemi i zaraz wyciągnął kamerę.
- Co takiego? 

Co takiego mogło tak zafascynować Mario? Proste!

- Kupa wilka? 
- Tak! - Mario nie ustawał w zachwytach i dalej dokumentował wilcze odchody. 
Pomyślałam więc, że nie będę gorsza i też choć jeden "g....y" kadr złapię na pamiątkę.
- Czekaj! - Mario mnie zastopował. - Na białym będzie lepiej wyglądała.
Co za groteska! Dookoła otaczał nas świat jak z bajki, a my staliśmy pochyleni i fotografowaliśmy to co zostało z jakiegoś - sądząc po sierści - dzika.  


Mario jakby nigdy nic przełożył kupę tam gdzie było jeszcze trochę dziewiczego śniegu.
- O! widzisz! Teraz na białym wygląda jeszcze lepiej. Spettacolare!
- Ty nie jesteś normalny! - zaśmiewałam się w głos.


Doszliśmy do łąk na Bianie. Było tak pięknie, że zwyczajnie nie wypadało fukać ani zimę, ani na śnieg. Na samej górze wiatr zabawił się w artystę i z krystalicznego, białego puchu usypał takie cuda, że nagle ścieżka górska stała się prawdziwą galerią sztuki.

- Chcesz iść dalej do capanno czy wracamy? - zapytałam.
- Idziemy, idziemy, myślałem, że jest bardziej zasypane. 

Po kilkuset metrach doszliśmy do "szałasu księdza", jak miejscowi nazywają to miejsce. Zaraz przypomniał mi się pewien czerwcowy dzień, kiedy urządziliśmy tu sobie z chłopcami piknik. 
Teraz było zimno, inaczej, ale widok był równie piękny, nawet jeśli bez zieleni.  

Dom z Kamienia, trekking w Toskanii - Crespino del Lamone
Dom z Kamienia, trekking w Toskanii

Sprzed szałasu księdza rozciąga się widok na niemal całą dolinę Lamone. W niedzielę była tak niezwykła widoczność, że horyzont ginął gdzieś hen hen w Romanii. Pagórki ciągnęły się w nieskończoność. Z tej perspektywy Castellone wydawało się takie nic. Bździna! 

Trekking Crespino Dom z Kamienia blog
Dom z Kamienia, trekking w Toskanii - Capanno del Prete
Dom z Kamienia, trekking w Toskanii

- Która godzina? - Zapytał Mario, kiedy zaczynaliśmy ostatni "podgórek".
- Parę minut po trzeciej. 
- Dobry czas.
- Bardzo dobry! Jeszcze zdążę odpocząć, polenić się...
- Co zrobić?
- Odpocząć. Potrzebuję odpocząć przed kolejnym tygodniem. 

Dosłownie chwilę później Mario osunął się w moje ręce. Ale tę część historii już znacie.

Crespino del Lamone trekking Dom z Kamienia blog