Trzecia sagra, którą jeszcze przed zachodem słońca przygasił wielki smutek

poniedziałek, października 21, 2019


Druga i trzecia niedziela kasztanowa - to zawsze maksimum splendoru naszych lokalnych fest. I ta niedziela również spełniała wszystkie warunki, by taką się stać...  A jednak myślę, że wszyscy zapamiętamy ją jaką jedną z najsmutniejszych w całej historii miasteczka.

Od natłoku ludzi Marradi pękało w szwach. Żeby gdzieś przysiąść i zjeść, trzeba było wykazać się nieprzeciętną cierpliwością. Zapach pieczonych kasztanów dolatywał już z daleka. Muzyka przygrywała na każdym rogu. Ludzie byli radośni. Tu ktoś puszczał bańki, tam wywijał tańce przy regionalnych śpiewach, popijał piwo, sączył słodkie wino zajadał caldarroste... 


W takie dni lubię sagrę oglądać dwa razy - przed południem i po południu. I tym razem też tak było. Tomek zabrał oczywiście swojego Gościa, by pokazać mu kawałek naszego regionalnego folkloru, ja Pawia, który już od kilku lat sagry nie oglądał i tak miło i leniwie przedpołudniowy spacer minął. 
A wcześniej jeszcze Paw wpadł na genialny pomysł i zabrał Niklasa (mam zgodę na używanie pełnego imienia) na ryby i na tych rybach młodemu wędkarzowi trafił się ponoć największy okaz w całym jego nastoletnim życiu. To był bardzo dobry początek dnia. Potem chłopcy chwilę odsapnęli, by po południu w szerszym gronie pojechać do Bolonii. 


Wtedy też, kiedy Paw z Mikołajem odwozili Tomka i Niklasa, ja ruszyłam na tę drugą popołudniową rundę po miasteczku. Te popołudniowe spacery są o wiele bardziej radosne, bo zaczyna się czuć w powietrzu działanie wina i kasztanowego piwa. 
Kiedy dochodziłam do centrum, przystanęłam na chwilę, by uwiecznić most, na którym ludzi było jak mrówek. Jakież było moje rozeźlenie na własną gapowatość, kiedy okazało się, że niestety bateria została grzecznie w ładowarce... Tachałam na szyi bezużyteczny sprzęt...
Postanowiłam więc, że przysiądę na tarasie teatru i przy prosecco poczekam na Pawia, który baterię po powrocie miał mi dostarczyć.


Już z daleka na tarasie wypatrzyłam jedną z najmilszych mi marradyjskich twarzy. Moja kochana Ellen wróciła!!! Zaraz mi się humor poprawił. Pal sześć bateria!!! 
Nagadałyśmy się jedna przez drugą, wyściskałyśmy, jakbyśmy w pięć minut chciały nadrobić czas, kiedy się nie widziałyśmy i opowiedzieć sobie, co się przez ten czas wydarzyło.

Jak się już spotkamy!

Wypiłyśmy razem prosecco, potem przyszedł Lex, a potem Paw z Mikołajem i baterią. Pożegnaliśmy się więc chwilę potem po krótkim gadu gadu i ruszyliśmy znów w kierunku całego kasztanowego chaosu na popołudniową rundkę między straganami. Nie zabawiliśmy jednak długo, bo około 20.00 mieliśmy odebrać z Faenzy chłopców, a zatem lepiej było wyruszyć zanim cały ten tłum zacznie z Marradi wyjeżdżać. 
Stwierdziliśmy, że na kolację zjemy bruschettę w ulubionej budce i na nizinie romagnolskiej zaczekamy na Tomka i Niklasa.


 I właśnie wtedy, kiedy rozsiadałam się przy ławie czekając na bruschettę zadzwonił Mario. "Słyszałaś?" - Nie lubię kiedy ktoś tak zaczyna rozmowę, wiadomo, że to zwykle nie są dobre wieści...
Nic nie słyszałam, wyjechaliśmy z Marradi tuż przed tym, nim po miasteczku rozeszła się bardzo smutna wiadomość... 

Trudno sobie wyobrazić, że Marradi nie ma już swojego macellaio... Trudno sobie wyobrazić, że właśnie on, wiecznie uśmiechnięty, z zawsze gotowym dowcipem dla każdego klienta, taki młody... Trudno sobie wyobrazić, że właśnie tak...
Myślę, że każdy z marradyjczyków kładł się wczoraj spać z tym samym pytaniem - Dlaczego??? 
I tysiąc refleksji które nasuwają się zaraz za tym. Co kryje się za uśmiechem? Czy serdeczny uśmiech zawsze jest odbiciem szczęśliwości? Jak rozpoznać, że pod przykrywką uśmiechu rozgrywa się w człowieku dramat?? 
Festa trwała do wieczora, ale już chyba tylko przyjezdni potrafili się do niej uśmiechać. Wciąż nie potrafię się z tym pogodzić. Wciąż nie wierzę, że nie usłyszę już "ciao ragazza" kiedy pójdę po kawałek ulubionej "salsicci"... 
- Pusia, ale dlaczego? - zapytał mnie Tomek, kiedy już opowiedziałam mu co się stało, a zrobiłam to dopiero kiedy wróciliśmy do domu, by nie gasić radości po jego udanym popołudniu w Bolonii.
- Nie wiem... Chyba nikt nie zna odpowiedzi.

Niestety w nowy poniedziałek mówię Wam smutno dzień dobry i wiecie co? 
Żyjmy teraz, dziś, nie jutro, nie potem...

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

0 komentarze