Tajemniczy balkon i "Józia Kwiaciarka"

czwartek, października 24, 2019


Życie w miasteczku zaczyna wracać do starego rytmu. Oszałamiający w tym roku październik wciąż czaruje słońcem i ciepłem. Kolorów coraz więcej i aż chciałoby się wyjść w góry z kanapką w plecaku, bo siedzenie w domu zdaje się być czystym marnotrawstwem takiej aury, ale zdaje się, że właśnie dziś po raz pierwszy od dawna mają nawiedzić nas czarne, deszczowe chmury.

Pobyt naszego Gościa powoli dobiega końca. Dziś przed chłopcami wspólna pożegnalna impreza. Mam nadzieję, że to był dobry czas, że poza Duomo, Michałem Aniołem, morzem,  czasem spędzonym z rówieśnikami, będzie też Niklas miło wspominał czas spędzony w Domu z Kamienia. To niezwykłe doświadczenie również dla nas. Wczoraj na przykład ubaw mieliśmy przedni serwując sobie nawzajem łamańce słowne w ojczystych językach oraz ucząc się niektórych słów i zwrotów po niemiecku. 
- Podoba ci się Italia? - zapytałam przy kolacji.
- Bardzo - odpowiedział Niklas bez chwili namysłu.
- A co dokładnie ci się podoba?
- Ludzie. Są tacy mili i ciągle uśmiechnięci i jeszcze natura! Góry, zielono...
Niezwykłe, że nawet nastolatki dostrzegają takie rzeczy, a to świadczy tylko o tym, że rzeczywiście jest u nas cudnie! 

Co jest ważne w Italii poza sztuką, widokami i serdecznością? Oczywiście kuchnia! Postaraliśmy się, żeby nasz Gość miał okazję przez ten czas spróbować najważniejszych klasyków - były spaghetti al pomodoro, były lasagne, była pizza Mario, była perliczka Pawia i były oczywiście tortelli ziemniaczane na sagrze kasztanowej. Co dla mnie zaskakujące - Niklas bardzo chętnie próbował też serów - i to nie tylko tych neutralnych, ale również nieco silniejszych w smaku.
Nie zrobiłam jeszcze chłopcom wspólnego zdjęcia. Nadrobię to dziś, gdy będą cudni, wyszykowani na imprezę, tym bardziej, że dostałam "błogosławieństwo" w kwestii fotografowania.

***
Przez ostatnie dni, wśród smutków i zabiegania nie przysiadłam za dużo nad e-bookiem i bardzo mnie to uwiera. Ale już wracam do pracy, już nadrabiam zaległości i z racji tego, że pół soboty spędzę chyba w pojedynkę, planuję znów zaplątać się we florenckie historie... Florencja jest jak narkotyk. 
Tymczasem winna Wam jestem jeszcze kilka zaległych opowieści...


Tuż za Ponte Vecchio, po drugiej stronie Arno idąc w kierunku Palazzo Pitti jest niepozorny kościół - Santa Felicita. Pewnie niewielu w ogóle zwraca na niego uwagę, bo z zewnątrz nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jest z nim jednak związana niezwykła ciekawostka. Otóż jeśli prześledzicie dokładnie trasę korytarza Vasariego, zobaczycie, że przechodzi on również wzdłuż fasady Santa Felicita. Interesujące jest to, że Cosimo zlecił architektowi, by ten zrobił przejście do kościoła, a dokładnie do jego loży, znajdującej się nad wejściem, tak by rodzina Medyceuszy znana ze swojej dewocji, mogła uczestniczyć we mszy, bez wychodzenia na ulice Florencji. Było to szczególnie ważne, kiedy ich popularność w miasteczku nieco spadła. 


Medyceusze nie opuszczali swego balkonu nawet po to, by przyjąć komunię. To ksiądz wspinał się do nich, korzystając ze specjalnych spiralnych schodów.
Poza ciekawostką związaną ze słynnym florenckim rodem, warto wiedzieć, że ten niepozorny kościół znajduje się na miejscu jednej z najstarszych świątyń w całym mieście. Już w V wieku stała tutaj świątynia otoczona rozległym cmentarzem, w XI wieku na jej miejscu powstał kościół romański, w którym osiadły siostry benedyktynki. Kościół do dziś zachował oryginalne fragmenty z dawnych stuleci, jednak obecny wygląd przybrał ostatecznie w XVIII wieku. 

i znów zagubiona zabawka

Po przystanku w Santa Felicita ruszyliśmy w stronę San Niccolò. Korzystając z obecności Pawia postanowiłam sprawdzić czy w Beppa Fioraia rzeczywiście jest tak smacznie i urokliwie. 
Zacznijmy od tego, że jestem d... nie blogger, bo gdybym była sprytna jak moje koleżanki, to w zamian za pochwalne słowa w najskromniejszym wypadku przynajmniej za obiad bym nie zapłaciła. Ale... Kasia pewnie już zawsze będzie Kasią i jeśli coś napisze to ot tak z serca, bo było ładnie, pysznie i warto polecić. Wierzcie mi, że za moją rekomendacją nie stoją nawet najmniejsze interesy. Swoją drogą, mam nadzieję, że kiedyś tego sprytu mi przybędzie. 
W każdym razie Beppa Fioraia to niezwykłe miejsce z wielu powodów. Założę się o głowę, że gdybyście znaleźli się w pobliżu przypadkiem, nawet byście tu nie zajrzeli, bo z zewnątrz nie jest ani trochę zachęcające - wygląda jak trochę lepszy barak. W środku natomiast to już zupełnie co innego, a hitem jest teren z tyłu. Trattoria zajmuje spory teren, niczym prywatny ogród z mini placem zabaw. Jeśli więc podróżujecie z maluchami to doskonałe miejsce nie tylko, aby dobrze zjeść ale też odsapnąć od turystycznego zgiełku. Turyści raczej tu nie bywają.


Beppa specjalizuje się przede wszystkim w "taglieri", czyli deskach serów i wędlin. Widoczny na pierwszym zdjęciu tagliere to według nich opcja dla jednej osoby. Oprócz wędlin i sera były też na nim mini smażone piadiny, suszone pomidory, konfitura z cytrusów i wątróbkowy krem fegatino. Dla mnie taka "przystawka" mogła być spokojnie pierwszym i drugim daniem! Nieopatrznie jednak zamówiliśmy też po porcji makaronu. Paw zajadał się dyniowymi tortelloni z gorgonzolą i orzechami, ja natomiast buraczanymi gnocchi z pancettą i porem. Powiem krótko - poezja!


Beppa Fioraia znajduje się za murami starej Florencji po drodze do Ogrodu Róż na via dell'Erta Canina. Podobno dwa lata temu zmienił się właściciel i niektórzy twierdzą, że to już nie to samo. Ja nie wiem jak było wcześniej - ale dla mnie teraz też jest super, a ceny porównywalne są z naszą "prowincją". 
Lokal wziął swoją nazwę od imienia legendarnej florenckiej kwiaciarki. Giuseppina - zdrobniale Beppa, czyli Józia, była żoną ogrodnika pracującego w ogrodach Boboli. Ona sama uwielbiana przez wszystkich - od zwykłych sklepikarzy po wyższe sfery sprzedawała kwiaty w wielu miejscach - przed znanymi lokalami, na placach, przed kościołami, teatrami, wszędzie tam, gdzie była potrzeba. Mieszkała wtedy na San Frediano i podobno rankiem, kiedy ruszała do pracy sklepikarzom w swojej dzielnicy rozdawała po kwiatku. Mówi się, że miała uśmiech i kwiaty dla wszystkich, a wraz z jej śmiercią zakończyła się we Florencji epoka Ottocento.

Miałam opowiadać dalej, ale - o zgrozo! - zrobiło się już bardzo późno, a zatem DOBREGO DNIA!

KWIACIARKA to po włosku FIORAIA (wym. fioraja)


Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

0 komentarze