Głos z baru

piątek, czerwca 01, 2018


Minęło kilka lat od ostatniej prawdziwej awarii internetu. Tyle czasu, że aż nieprawdopodobne! Jednak jak widać wszystko ma swoje granice i w poniedziałkowe popołudnie - wprost bajecznie, kiedy takie rzeczy dzieją się zaraz z poniedziałku - internet szlag trafił. Szlag widać poważny, bo natychmiastowe próby resetowania i wyłączania modemu, tak jak mnie uczono, spełzły na niczym. Jakimś cudem z operatorem telekomu udało mi się połączyć już po kilku minutach, a ten po weryfikacji "on line" stwierdził to, co już wiedziałam: jest awaria. Obiecał zrobić co można zdalnie, ale zastrzegł, że gdyby próby się nie powiodły na drugi dzień, czyli we wtorek, pojawi się technik. I tu już mi się słabo zrobiło na wspomnienie dawnej historii, poważnej awarii sprzed kilku lat. Jak to technik pracował, a potem godzina obiadowa wybiła i w techniku głód się odezwał. Wychodząc zakomunikował, że po obiedzie wróci
Oczywiście wrócił po obiedzie, ale ... tydzień później!
Tym razem jednak żaden technik się nie zjawił i co gorsza, moje zgłoszenie o awarii w ogóle nie zostało oficjalnie przyjęte. We wtorek rano znów wisiałam na telefonie i tym razem wydawało mi się, że w końcu rozmawiam z ogarniętą osobą. Wydawało mi się… 
"Ogarnięty” operator, kazał przeprowadzić mi kilka prób, aż na końcu, niczym lekarz, ogłosił wyrok - modem padł. Twierdził z pełnym przekonaniem, że z linią wszystko w porządku. 

Zaraz więc zebrałam się i w te pędy do Faenzy pognałam. Inna razem ze mną, bo to wtorek i targ, a ja o szmatach i szmatkach tyle naopowiadałam! Spędziłyśmy więc miłe pół dnia w ceramicznej stolicy, ale kiedy wracałam do domu z modemem pod pachą, lżejsza o kilkadziesiąt euro zaciskałam tylko kciuki, żeby to było TO. 

Płonne nadzieje! O słodka naiwności!! Podłączyłam i skonfigurowałam modem i taka jeszcze byłam z siebie dumna, że wszystko ja sama... 
Na nic się to jednak zdało. Enty operator, tym razem chyba ogarnięty naprawdę, po kolejnych testach ogłosił, że problem jest w kablach na zewnątrz. To samo potwierdził następny i jeszcze następny, bo regularnie zaczęłam bombardować telekom telefonami. Potem już spryciarze podstawiali automat! Nie było mowy porozmawiać z osobą z krwi i kości, bo moje oficjalne zgłoszenie wisiało z terminem do 31 maja. To znaczy, że niby naprawić mieli do czwartku. Niby... 

Kiedy w czwartkowy wieczór nic się nie zmieniło, wiedziałam już, że telekom znów elegancko wystawił mnie do wiatru. Kolejny raz spróbowałam się dodzwonić … Wciskałam to jeden to dwa, na chybił trafił, byle tylko nie gadać z automatem i nagle cud! "Połączysz się wkrótce z operatorem..." Złamałam enigmę!

Znów to samo. Bla bla bla... I jak to mnie tak w balona robić, a do czwartku miało być, a ja na internecie pracuję, więc to się nie godzi, bla bla bla... 
Operator na to: prima o poi naprawimy. Na hasło „prima o poi” obudził sę we mnie demon. Tak! Nawet we mnie drzemie diable i to takie mocno rogate, a kiedy się budzi potrafię być BARDZO nieprzyjemna. Daruję sobie moje słowne furie. Pozostanę przy suchych faktach: do dziś mają naprawić, najdalej do poniedziałku, generalnie mam się nie martwić, bo naprawią ... PRIMA O POI!!


 A tymczasem... 
Mario zdmuchnął świeczkę na kolejnym torcie i wraz z jej płomieniem do lamusa przeszedł maj 2018... AUGURI kolejny raz!

Inna pojechała z nami na Santerno, pospacerowała w cieniu kasztanowców Pigary, zjadła obiad w ogrodzie świętej Barbary, a teraz jest już w drodze na lotnisko. Dziękujemy Ci z całego serca za piękny czas. Mam nadzieję, że uda się szczęśliwie przewieźć parasolkę:)
Chłopcy zaczną w poniedziałek ostatni tydzień szkoły! Hip hip hura!!!

Tomek przygotowuje się do egzaminów. Robi ostatnie rozliczenia ze scuola media.
Mikołaj znów po dniach sportu nakręca się jak wariat na soft air i oblicza oszczędności na militarne wyposażenie.


A ja? 
Ja zajadam pierwsze czereśnie. Zbieram pierwsze grzyby. Cieszę się zapachem ginestre. Czekam na lipy. Oswajam kaczkę z głęboką wodą. Przysiadam na progu i piszę w toskańskich notesach... I wszystko byłoby pięknie, tylko tego maja trochę żal... 
Maj powinien trwać 60 dni! Zamiast takiego listopada na przykład! Po co komu listopad???

O wszystkim co się działo w ostatnich dniach opowiem szczegółowo, mam nadzieję już na dniach, na pewno PRIMA O POI a tymczasem mówię Wam  buongiorno z baru!

PRIMA O POI to znaczy WCZEŚNIEJ CZY PÓŹNIEJ:)) 



Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

4 komentarze

  1. Wszystkiego najlepszego dla Mario Piotrek plus eeszta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Grazieee w imieniu jubilata

      Usuń

    2. Serdeczności dla Mario!
      Jaka śliczna Panna Kasia w kolorze blue ! Marta

      Usuń
  2. Wszystkiego co najlepsze dla Mario!
    W minionym tygodniu zbiralam kwiaty czarnego bzu na syrop, a dzis w planach - zbieranie lipy do ususszenia.
    Tak, maj i czerwiec (ale i lipiec i sierpien ;) ) powinnym trwac o wiele dluzzej. I o wiele dluzej powinny trwac zapacgy lipy, akacji, czarnego bzu, czeremchyligustru.....Jakby tak byly perfumy o tych zapachach....
    czeko

    OdpowiedzUsuń