Ogarnięcie

czwartek, grudnia 13, 2018

Nadciąga...

Mróz ostatnich dwóch nocy i weekendowa zawierucha już prawie doszczętnie ogołociły glicine. Tak czy inaczej w tym roku jego trwanie w zieleni było rekordowo długie. Mróz natomiast nie zaszkodził dzikiej mięcie. Na via Cardeto tyle jej jeszcze... Zrobiłam wczoraj rekonesans "jak tam się ma nasz zimowy ogródek" i mogę chyba ogłosić połowiczny sukces. Verza i cavolo nero rosną pięknie i będzie z nich jeszcze niejedna ribollita, radicchio jako tako, gorzej ma się czerwona kapusta, a na kalafiory to w ogóle chyba nie ma co liczyć. Faktem jest, że w ogóle za późno się zabraliśmy za sadzenie, ale przynajmniej bogatsza jestem o kolejne ogrodnicze doświadczenie.

Ten tydzień upływa pod znakiem indywidualnych spotkań w szkołach. Wczoraj u Mikołaja, jutro u Tomka. O młodszym dużo dobrych słów i to jest jak balsam na zmęczoną duszę. Wprawdzie nie bardzo chce się zaprzyjaźnić z przedmiotami ścisłymi, ale we włoskim i angielskim wzbija się na wyżyny. Ja sama do fizyki czy chemii też miłością wielką nigdy nie pałałam, więc nawet nie mogę mieć o nic pretensji. 
Jutro natomiast wszystko nowe. Nowa szkoła, nowi nauczyciele, nowi rodzice. Ciekawa jestem zwłaszcza nauczycieli, o których wysłuchuję każdego dnia przy obiedzie tyle zabawnych opowieści. 

Do wigilii zostało 11 dni, a ja jeszcze nie ulepiłam pierogów... Nie chce mi się jak jasny gwint! W ogóle nic mi się nie chce, chyba nawet opary, na których "jechałam" w ostatnich tygodniach są na wykończeniu. Najchętniej już dziś zaległabym na kanapie z dobrym winem, książką i panettone i dziećmi w domu rzecz jasna! Tomka opary też się kończą, z każdym dniem trudniej mu się wstaje i nawet oczu dobrze nie otworzy, a już mamrocze pod nosem: Pusia, bądź człowiekiem! Pusia, daj żyć! Bądź dobrą Pusią, pozwól pospać! I tak codziennie. 

Sił brak, a w weekend praca czeka! Kolejne marradyjskie maluchy staną przed moim obiektywem, więc jakoś się musze spiąć i ostatnie siły z siebie wykrzesać, bo nikt tego przecież za mnie nie zrobi. Dobrze, że ja to nieszczęsne oknO wcześniej umyłam, bo na tym etapie taki wyczyn byłby ponad moje możliwości.

Już za kilka dni zawita Paw, a potem jeszcze ktoś, więc muszę się wziąć i wreszcie... 

W tym momencie wstaję od komputera, żeby nastawić wodę na herbatę dla Mikołaja, który wtarabanił się jak ciepły, puchaty miś do salonu, a on korzystając z wolnego krzesła usadawia się na moim miejscu i kiedy nie widzę intuicyjnie dopisuje za mnie ostatnie brakujące słowo:      OGARNĄĆ. 

Nic już więcej nie dodam. Idę się ogarnąć i Wam też życzę dobrego przedświątecznego ogarniania się! 

 

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

5 komentarze

  1. Kasia nie było na końcu słowniczka ogarnć po włosku .... :)
    Piotrek

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. No właśnie nie do końca.... Może riprendersi - choć to też nie do końca to.

      Usuń
  3. Ogarnąć... uwielbiam te słowo :) Powtarzam je sobie codziennie i to motywuje do działania. Teraz w okresie przedświątecznym, powtarzam to sobie kilka razy dziennie, tylko szkoda, że doba taka krótka :(

    OdpowiedzUsuń