Odrobina chińszczyzny z okazji Befany

czwartek, stycznia 06, 2022


Te "mniej wyczekiwane" prognozy raczej nigdy się nie mylą i tak oto Biforco chyba pozazdrościło mi białej kapoty, bo pożegnało w nocy wiosenną aurę i też w biel się zestroiło. Aż mi radość kipi uszami... 
Nadal śnieży, ale to śnieżenie jest wyjątkowo brzydkie - szaro-bure, rozmokłe, rozciapane, jakby do końca nie przestało też być deszczem. 

Przed drzwiami chłopców stoją podarki od Befany, ale jak widać i oni się starzeją, bo choć minęła dziewiąta jeszcze z łóżek nie wyskoczyli, a wydaje się, że to było tak niedawno, kiedy już ciemnym świtem byli na nogach, by jak najszybciej prezenty rozpakować. 

Dziś ostatni dzień lenia dla wszystkich. Jutro już z kopyta rusza szkoła, ruszają moje lekcje i inne zajęcia. Może uda nam się dziś choć na chwilę wyjść z domu i sfotografować jakąś Befanę, pożegnać jak należy świąteczny czas. Już jutro kończy swoją karierę nasza choinka, zwiną się w kłębki lampki, a wszystkie gadżety z Mikołajami i aniołkami pójdą na jedenaście miesięcy spać do pudeł. 

W czwartek miałam nadzieję przygotować nową opowieść, ale pogoda zrobiła się naprawdę pod psem i zakupy nie zakończyły się "deserem" w postaci zwiedzania nowego miejsca. Siła wyższa. Lało na potęgę. Natomiast wykorzystaliśmy ten czas na ekstremalne przeżycie kulinarne i o tym, aż strach pisać, bo się pewnie zaraz komentarze ganiące posypią. 

Florencka Ikea znajduje się niedaleko Prato... Do Prato, choć przecież tak blisko, wybieram się i wybrać nie mogę już od dawna. Tym razem też samo zwiedzanie nam nie wyszło, ale powody, by zawitać do Prato mieliśmy w sumie dwa. Ten drugi, to była chęć zjedzenia naprawdę po chińsku w słynnym Chinatown. 

I to było przynajmniej dla mnie niezwykle interesujące, ale też ekstremalne przeżycie, które uświadomiło mi, jak bardzo jednak jestem europejska... 

Tak czy inaczej jeśli będziecie kiedyś w okolicach i zapragniecie zakosztować niemal prawdziwych Chin wstąpcie do Prato. Via Pistoiese i okolice to zupełnie inny świat. Chińskie jest tam wszystko i nawet Mikołaj, tak żądny przygód, powiedział przy stole, że czuje się nieswojo, bo niby jest u siebie, ale jednak nie do końca. Rzeczywiście przez cały obiad i spacer w deszczu w poszukiwaniu restauracji nie spotkaliśmy żadnego Włocha. Jedynym śladem, że jesteśmy w Italii był dodatkowo włoskie napisy pod chińskimi szyldami. 

Z jednej strony było to fascynujące i ciekawe. Na straganach egzotyczne warzywa, dziewczyny w barze, z których tylko jedna potrafiła wydukać to i owo "po włosku", pozycje w menu wybierane przez nas nieco na chybił trafił (w połowie chybił, w połowie trafił), "kosmicznie" abstrakcyjny serial na ekranie telewizora, smród ryb z rybnych sklepów, chaos, że o brudzie nie wspomnę. 

Na pewno do Prato wrócimy, bo jednak paradoksalnie takie miejsca mnie ekscytują. Może tylko następnym razem zjemy w nieco lepszych - dostosowanych do Europejczyków warunkach, a dopiero potem z półpełnymi brzuchami ruszymy na podbój tych najbardziej autentycznych punktów gastronomicznych, bo słowo "restauracja" nad wejściem do miejsca, w którym posililiśmy się wczoraj było... nieporozumieniem. 

Z wrażenia zrobiłam tylko dwa zdjęcia dań, ale chyba zostawię je off the Record. 

- Co to jest?
- Ja tego nie zamawiałem.
- Ja też nie. To może twoja kaczka albo jagnięcina?
- To nie jest kaczka, to jakaś wątróbka. 
- Ja nie lubię wątróbki. 
- Ja spróbuję. 
- Może się pomylili?
- To smakuje jak stara szmata - mówi Mikołaj przeżuwając brązowy kawałek czegoś. - Słaby ma zapach. U nas tak w szatni po gimnastyce śmierdzi. 
- Pomylili się! W życiu tego nie zamawialiśmy. 

Wołam kelnerkę i próbuję wytłumaczyć, że "tego czegoś, to my nigdy w życiu, to pomyłka". Ta zabiera danie, znika za ladą i za chwilę słyszymy wspólny chichot. 

- Oho! Chyba naprawdę się pomyliła, a teraz mają z nas ubaw...
Dziewczyna wraca do stolika i pokazuje nam jeszcze raz menu.
- Questo! - pokazuje palcem. 
- Nooo! Non questo! Questo! - Paw pokazuje pozycję niżej. 

Między kaczką smażoną a smażonymi nerkami jest jednak spora różnica. Przez chwilę myślałam, że dostaliśmy byczego lub jeleniego penisa, bo to danie jest w tutejszych lokalach serwowane, ale jednak nie. Pyszne były pierożki. Dobre warzywa, kaczka całkiem do rzeczy, okropna dla mnie jagnięcina, średnie głowy kaczek. Żałuję, że nie zjadłam kurzych łapek, ale jak się nie zna chińskiego, to trzeba lepiej przyglądać się obrazkom i temu co na ladzie. 

Do Prato oczywiście wrócimy nie tylko po to, by zakosztować chińskiego folkloru. 

DOBREJ BEFANY! 

CHIŃSKI to po włosku CINESE (wym. czineze)

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

0 komentarze