Banał, który jest szczęściem i pomysł na Dzienniki Rangerowe

poniedziałek, czerwca 03, 2024

Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej

Dotarcie nad morze tej wiosny nie było nam pisane. Rozochoceni sobotnim wojażowaniem już w drodze powrotnej z Mugello poczyniliśmy ambitne plany na niedzielę - plażowo-smażąco-sielsko-relaksacyjne. 
 
Chcieliśmy wyruszyć wcześnie rano (wcześnie jak na niedzielę), żeby z dnia wydusić jak najwięcej. Przygotowałam ręcznik, ulubiony krem bilboa, zestroiłam się w wakacyjny outfit i wtedy właśnie zadzwonił Mario, że ze względów zdrowotnych nasz plan zostaje zawieszony...

Jak się nie da, to się nie da i już. Bez rozpaczy zeszłam do ogródka, dopieściłam nieco pomidory, a potem z komputerem rozłożyłam się na leżaku i zaczęłam obmyślać lekcje na najbliższy tydzień. Niby praca, ale w niemal wakacyjnych okolicznościach przyrody.

Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
 
Nim wybiło południe, zadzwonił Mario już w lepszej formie i stwierdził, że możemy się ruszyć. Na morze już się nie porywaliśmy, tym bardziej, że późnym popołudniem miały się wszędzie przetaczać burze, poza tym oddalanie się aż tak od Marradi po słabym poranku nie było rozsądne. Zamiast tego wypatrzyłam, że w sąsiedniej Brisighelli odbywały się Feste Medievali. Wyjściowo obraliśmy więc ten właśnie kierunek. Banalnie...

Spodziewaliśmy się zobaczyć Brisighellę zatłoczoną, rozbębnioną, rozbawioną, tymczasem - przynajmniej z perspektywy drogi - miasto spowijał klasyczny niedzielny spokój. W takiej sytuacji postanowiliśmy miejsca na posilenie się szukać gdzieś indziej. 

- A może Lucciola? - zaproponował Mario.
- Lucciola to jest zawsze dobry pomysł. 
W znanym faenckim "baraku", który nawet wśród bywalców Marradi ma już wierne grono fanów zjedliśmy bruschetty okraszone zapachem moich ukochanych lip. Skwer, czy też mini park, w  którym znajduje się Lucciola kipi teraz od kwiatów i zieleni. 

Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej

Po posiłku znów stanęliśmy przed dylematem: gdzie teraz? Wtedy przypomniała mi się droga, którą odkryliśmy rok temu i pomyślałam, że ciekawie byłoby przejechać ją na opak, od drugiej strony, a przynajmniej spróbować ją odszukać, bo żadne z nas tak naprawdę nie pamiętało dobrze, w którym miejscu powinniśmy skręcić, w którym dokładnie miejscu na peryferiach Faenzy wyjechaliśmy za pierwszym razem.

Jechaliśmy "na czuja" i choć na jednym ze skrzyżowań musieliśmy rzucać monetą, to koniec końców "czuj" nas nie zawiódł i dojechaliśmy dokładnie do miejsca, o które nam chodziło - do punktu widokowego skąd można podziwiać calanchi brisighellesi.

Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej

O tym, czym są calanchi pisałam w zeszłym roku. TU dla przypomnienia tamten artykuł. 
Za każdym razem kiedy je podziwiam wydają mi się coraz bardziej niezwykłe. Są jak postawione na sztorc ostrza, z jednej strony nieprzystępne, z drugiej - kiedy podejdzie się bardzo blisko - widać jak bardzo są kruche i delikatne. 
W miejscu, w którym zaparkowaliśmy Rangera, przechodzi szlak trekkingowy. Oceniliśmy, że najprawdopodobniej jest to kontynuacja szlaku, który odkryliśmy ponad Brisighellą tej wiosny. Postanowiliśmy więc przedreptać choć jego fragment, by w naszych przypuszczeniach się upewnić.

Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej

Drugi dzień czerwca, czyli we Włoszech Festa della Repubblica był wyjątkowej urody i choć niebo nieco się zasnuło, to w kwestii fotogeniczności przydało mu to tylko uroku. Od Apeninów ciągnęły ołowiane chmury, widać było, że gdzieś nad Palazzuolo albo Firenzuolą przechodzą burze. Kiedy znaleźliśmy się w najwyższym punkcie zerwał się też silniejszy wiatr i kilka razy rozległ się nawet wrogi pomruk, ale to było wszystko tego dnia w kwestii "zawirowań pogodowych". 

Doszliśmy końcu do miejsca, w którym panorama zataczała dokładne kółko. Szlak tutaj opadał raptownie w dół. Szlak, który prowadził samą krawędzią calankowego "ostrza". Tabliczka przed nim informowała: sentiero pericoloso (niebezpieczny szlak). Aż poczułam w stopach przyjemne mrowienie... I zaraz pomyślałam - kogo tu przyciągnąć? Może O.? 

Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej

Przede wszystkim na taki szlak trzeba mieć dobre buty, a nie tenisówki i nie mieć skłonności do zawrotów głowy. Jeden poślizg, jedno potknięcie i może być niewesoło. Niby żadne wysokie góry, ale poziom adrenaliny całkiem przyzwoity. 

Trekking po "grzywach" czy "ostrzach" calanchi to punkt obowiązkowy, kiedy zawita się w te strony. O ile dzień wcześniej wyśpiewywaliśmy psalmy ku czci Toskanii, to w niedzielę dla równowagi i sprawiedliwości przyszedł czas na opiewanie uroków Romanii. Nawiasem mówiąc muszę kolejny raz podkreślić, że mieszkanie na pograniczu dwóch regionów to wielki przywilej. Można być jak ta przysłowiowa chorągiewka - zależy z której strony wieje lepszy wiatr albo jak to pokorne ciele, które dwie matki ssie. 

Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
Dom z Kamienia blog Kasi NowackiejDom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej

Po złapaniu wystarczającej ilości kadrów - choć w kwestii zdjęć nigdy nie jest ich chyba wystarczająco, postanowiliśmy wstąpić w końcu do Brisighelli, żeby zobaczyć, czy w poobiedniej porze w sprawie fest średniowiecznych coś drgnęło.

Jak tylko natknęliśmy się na głównym placu na pierwszy plakat informacyjny, zaraz stało się jasnym, że wszystkie atrakcje imprezy skupiły się wokół zamku i wieży zegarowej. W takiej sytuacji postanowiliśmy zrobić tylko krótki przystanek na aperitivo w jednym z barów i bez wciskania się w tłum poszukać "szczęścia" gdzieś indziej. 

Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej

To szczęście znaleźliśmy kilka kilometrów dalej. Szczęściem były na przykład drzewa przy drodze uginające się od dorodnych, lśniących czereśni. Niższe gałęzie ktoś przed nami zdążył już troszkę ogołocić, ale im wyżej, tym więcej dobra czekało jeszcze na czerwcowych łasuchów. Mario zaraz zanurkował w bagażniku Rangera...

- Tu potrzeba piede di porco - wyjaśnił.  
- Co takiego? 
W odpowiedzi zaprezentował łom - taki sam jakiego na filmach używają włamywacze (może nie tylko na filmach).
- Jak powiedziałeś, że to się nazywa?
- Piede di porco
Byłam szczerze ubawiona, bo po pierwsze nauczyłam się nowego słowa, a po drugie sama nazwa wydała mi się zabawna - piede di porco to w dosłownym tłumaczeniu "stopa świni".
- Taki ma przecież kształt - Mario zaprezentował przede mną łom, a zaraz potem zaczepił go o wyższą gałąź drzewa i przyciągnął do dołu obfitość czereśniowego szczęścia, które po chwili wylądowało w bagażniku Rangera.   
- Z łomem na czereśnie... Tego jeszcze nie grali!

Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej

Calanchi pomiędzy Brisighellą i Modiglianą nie są już tak zadziorne jak po drugiej stronie doliny Lamone. Tutaj zdecydowanie łagodnieją. Łagodnieją pomiędzy winnicami, bujnymi łąkami i drzewkami oliwnymi, a w czerwcu łagodnieją obfitością ginestre. Ginestre do znudzenia! 
- Popatrz na te łąki!
- Kwitnięcie ginestre też powinni objąć patronatem UNESCO!

Mario miał rację. Trzeba zgłosić projekt. Jeszcze jeden patronat dla rekordzistki Italii chyba nie robi nikomu wielkiej różnicy.  

Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej

To był wspaniały dzień i wspaniały długi weekend - prawie weekend. Połowa lekcji przez wolne dni w Polsce była odwołana. Wykorzystałam ten czas egoistycznie co do ostatniej sekundy, żeby pomóc tej mojej biednej Dyńce znów wrócić do formy. Ostatnie dwa miesiące były dla mnie naprawdę karkołomne i intensywne do granic możliwości.

Kiedy wieczorem montowałam tradycyjną rolkę - to chyba jedyna działalność w social media, którą naprawdę lubię, dlatego, że sama do moich filmików często wracam, na nowo się rozczulam i wspominam z nostalgią - pomyślałam, że chyba powinnam na pokładzie Rangera trzymać osobny dziennik i na wzór Dzienników Motocyklowych stworzyć Dzienniki Rangerowe. 

Byłyby to opowieści o drodze, o śmiechu, o szukaniu nowego, o banałach i rzeczach wielkich, o śpiewaniu na całe gardło, o chwytaniu kadrów, o marzeniach i o przeszłości, czasem bardzo dalekiej. Zdaję sobie sprawę, że takie nasze wojażowanie, czasem bez konkretnego celu, zachwyt znajomym widokiem, kwiatkiem, motylem, czereśnią, kostropatą drogą, odkrywanie nowych ścieżek, prosecco w polu i rozklekotany Ranger to pewnie dla większości banał nad banały, ale tak się akurat składa, że dla mnie ten banał jest pełnią szczęścia. Myślę też, że im mniej człowiek posiada, tym mniej mu potrzeba, żeby być szczęśliwym.

Po krótkiej prawie labie startuję w nowy tydzień z naładowanymi bateriami i cieszę się majaczącą coraz bliżej wizją prawdziwych wakacji. 

DOBREGO DNIA!

DZIENNIKI to po włosku DIARI

Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

1 komentarze

  1. Kasiu , ''Dzienniki Rangerowy '' to jest FANTASTYCZNY pomysł ! To byłby temat na nastepną książkę ! Jestem pewna , że miałyby wielkie powodzenie , bo wbrew pozorom , jest mnóstwo ludzi , dla ktorych te opowieści - cudne przecież - byłyby czytane naokragło ! marysia

    OdpowiedzUsuń