"Balkonu" nie ma - techniczne dylematy i inne niedzielne tematy.

niedziela, maja 08, 2016


Jak to się stało nie mam pojęcia? Czy jest na sali ktoś kto, techniczno internetowe sprawy ma w jednym palcu? Jak wytłumaczyć zniknięcie posta??? Ja sama zorientowałam się, że nie istnieje wczoraj rano, potem też zasygnalizowała to Czytelniczka. Czy ktoś z Was zauważył to jeszcze wcześniej?? Czy to w ogóle możliwe, żeby ktoś miał moc wykasowania posta? Jeśli tak, to czy jest możliwość zabezpieczyć się przed tym na przyszłość? A może ktoś mądry w tej kwestii mógłby mi podpowiedzieć jak zrobić kopię tekstów i zdjęć z bloga? 
Przyznam, że zniknięcie "balkonu" podniosło mi ciśnienie, a jeszcze bardziej zasmuciło. Nie będę pisać go od nowa, nie umiałabym i tym bardziej mi żal, bo to był jeden z moich ulubionych wpisów w ostatnich tygodniach...
Czy powinnam przenieść się na własną domenę? Może czas pomyśleć o tym na poważnie? Czy jakaś dobra dusza umiałaby napisać mi kilka wskazówek, jak się do tego zabrać? Będę Wam bardzo wdzięczna. 
Co do tekstu, który zniknął ...
Pratomagno - wielka łąka. Pomiędzy prowincją Arezzo i Florencją. Grzbiet Apeninów z najwyższym punktem 1592 m n.pm, z racji nieprawdopodobnej panoramy zwany jednym z piękniejszych "balkonów" Italii. Widać stąd Appennino Tosco - Emiliano, morze, Monte Amiata i nawet góry na granicy Umbrii i Marche. Wspaniała trasa dla amatorów górskich rowerów, czy pieszych wypraw z plecakiem. Może kiedyś zbiorę się i jeszcze raz opiszę to tak jak było wcześniej. Dziś krótko, bo za bardzo mi żal. Zostawiam Wam tylko zdjęcia, dla tych, którzy nie zdążyli przeczytać.   



Dziś w Italii dzień matki, więc z tej okazji - wszystkim Czytelniczkom - Matkom - wszystkiego co najcudowniejsze, przede wszystkim miłości i szacunku od Waszych dzieciaków. 
Ja też, choć zajęta jestem gośćmi, mam dziś zamiar poświętować i znaleźć czas na chwilę relaksu. Poza tym każdego dnia chłopcy zapewniają mnie o tym, że jestem najlepszą mamą na świecie i że są szczęściarzami. Cieszę się, że tak myślą, cieszę się, że tak mnie widzą, nawet jeśli bywam okropna. A bywam naprawdę okropna! 

I jeszcze na koniec krótka informacja: w ciągu najbliższych dni uaktualnione będzie kalendarium imprez na kolejne miesiące. Atrakcji nie zabraknie i już dziś zapraszam Was - zaglądajcie i szukajcie wakacyjnych inspiracji!
Dobrej niedzieli!

KASOWAĆ to znaczy CANCELLARE (wym. kanczellare)

JEST !!!! JEST!!!! Pani Hani tysiąckrotne dzięki za pomoc i uratowanie artykułu!!
http://webcache.googleusercontent.com/search?q=cache%3AUCf3_TKWsFUJ%3Adomzkamienia.blogspot.com%2F2016%2F05%2Fnajpiekniejszy-woski-balkon.html+&cd=1&hl=pl&ct=clnk&gl=pl&client=firefox-b-ab

I jeszcze sam tekst przekopiowany:

Dlaczego Mario tak bardzo upierał się przy Pratomagno?
Bo coś tam słyszał, bo coś o uszy się obiło, bo wysoko i pewnie widok ładny ... Żadnych konkretów. Ja natomiast przyznaję uczciwie nie miałam o tym miejscu zielonego pojęcia. Kiedy byliśmy już w drodze moja wiedza o "wielkiej łące" wzbogaciła się o dwie informacje - wysokość nad poziomem morza: 1592 metry - co wyczytałam z mapy i druga: "tam będzie bardzo zimno" co wymamrotał barman w Poppi podając mi kieliszek prosecco ...
Zostawiliśmy za plecami Poppi i zaczęliśmy wspinać się coraz wyżej wąską drogą, która wiła się wśród zachwycających toskańskich krajobrazów. Ostatnim miasteczkiem - to znaczy ostatnim ośrodkiem cywilizacji jaki minęliśmy była Quota. Za nią krajobraz z każdym mijanym kilometrem robił się coraz bardziej surowy i dziki. Zieleń stopniowo zaczynała zanikać, jakbyśmy nagle przenieśli się w czasie o jedną porę roku wstecz. Łapałam nieostre kadry zza samochodowej szyby, a mijana tabliczka, na której zdążyliśmy przeczytać jedynie PERICOLO (niebezpieczeństwo) przyprawiła naszą wyprawę szczyptą adrenaliny.
- Pięknie! Naprawdę pięknie! Patrzcie jaka natura! Może jakiegoś jelenia spotkamy!
- Obyśmy my sami nie okazali się dziś jeleniami - pomyślałam, ale ironię zachowałam dla siebie. - Pięknie, szkoda tylko, że tu jest jak u nas w lutym... Ledwo zieleń zaczęła kiełkować.
- Temperatura spada.
- Wspaniale.
- 10 ... 9...  - zaraz potem było już 7, aż w końcu termometr zatrzymał się na 5, a z nieba zaczęło padać coś, co rozplaskiwało się na szybie nie całkiem jak zwykły deszcz.
- Choćby nie wiem jak pięknie było na szczycie, ani myślę wysiadać. 
Asfaltowa droga przy ostatnim rozgałęzieniu ze strzałką Pratomagno w lewo zamieniła się w leśną drogę. Tak czy inaczej po około kilometrze łagodnych wertepów dojechaliśmy na "polowy" parking z ogromnym terenem piknikowym. Byliśmy pod samym szczytem. W górze majaczył żelazny krzyż. Pratomagno rzeczywiście okazało się gigantyczną łąką, po której miało się ochotę biegać do utraty tchu ...
To znaczy miałoBY się ochotę, gdyby nie przenikliwe zimno, na które po niemal letnim Poppi kompletnie nie byliśmy przygotowani. 
Choć wegetacja była daleko w tyle w porównaniu do niższych terenów, a pogoda iście zimowa, to łąki pokrywały całe dywany fiołków. W życiu nie widziałam na raz tyle fioletu! Musicie uwierzyć mi na słowo, zdjęcia nie mam. Niech to uświadomi Wam jak bardzo było zimno, że nawet ja, która dla dobrego zdjęcia ścigam się z pociągami albo wspinam na skalne półki, nie raczyłam wysiąść z samochodu.
Pratomagno to niezwykły grzbiet górski uznany za jeden z najpiękniejszych włoskich "balkonów". Bardzo spodobało mi się to określenie i rzeczywiście ma się wrażenie, że można podziwiać stąd cały świat, a nawet jeśli nie świat, to na pewno całą Toskanię! Z balkonu widać wszystko - od szczytów Appennino Tosco Emiliano po Monte Amiata i jeszcze dalej, nawet Monti Sibillini, które dzielą Umbrię i Marche! Wrócimy latem! Koniecznie! To będzie punkt obowiązkowy.
Pozachwycaliśmy się chwilę, spojrzeliśmy na zegarek i aż mnie zmroziło, kiedy GPS - oczywiście wiernie nam towarzyszący - poinformował na którą godzinę będziemy w domu.
Zerknęłam na moją papierową mapę, nieufna sugestiom zwariowanego pudełka i zasugerowałam swoją propozycję odnośnie wyboru drogi powrotnej.
Znów znaleźliśmy się przy rozgałęzieniu dróg.
- Jeśli nie chcemy wracać tą samą drogą, to według mnie najlepiej skierować się na Cetica. Powinniśmy wtedy wyskoczyć przy tym zamku, który chciałam zwiedzić.
Mario milczeniem zaakceptował propozycję, ale po kilku kilometrach wyboistej drogi - asfaltu pewnie nigdy tu nie dowieźli - poddał w wątpliwość mój wybór.
- A jeśli asfalt zacznie się za dwadzieści kilometrów? Czy ty wiesz na którą dotrzemy do Marradi??
Dzieciom zrzedły miny...
- Mamusiu a ja miałem historię powtórzyć.
- A ja nie wstanę jutro do szkoły - zaczęli lamentować jeden przez drugiego.
- To co robimy? Jeśli nie chcemy wracać tą samą drogą to zdajemy się na pokładowego wariata?
- Zaryzykujmy!
Jest ryzyko, jest zabawa! Oj tak!
Skręciliśmy tak jak nawigator kazał - w stronę Valdarno...
Zaczęliśmy żółwim tempem staczać się w dół, po wybojach i wertepach, bo asfalt nie zaczął się ani za kilometr, ani za pięć ani za dziesięć ... Po raz pierwszy zaczęliśmy martwić się na poważnie, że ta włóczęga nigdy się nie skończy...
Osłodą tej naszej tułaczki były widoki zapierające dech. Widoki bez końca. Bez granic. Bez horyzontu... Nierealna gra świateł jak na pocztówkach spreparowanych w fotoszopie, cienie i blaski ... Oglądałam się tęsknie na żelazny krzyż i dopiero zaczynałam rozumieć na czym polega fenomen Pratomagno. Jeśli tu, niżej panorama prezentowała się bajkowa, to jakie wrażnie musi być, patrząc na to wszystko z samego szczytu???
Po długich, bardzo długich kilometrach pod kołami zapanowała gładkość asfaltu, a w oddali pojawiła się pierwsza oznaka cywilizacji. Za nic nie mogłam jednak zrozumieć, którą drogą nasz Gps prowadzi nas do domu. Z tym większą więc niecierpliwością wypatrywałam pierwszego drogowskazu. Jakież było moje zdziwenie, kiedy w końcu zamajaczyła na niebieskim tle znajoma nazwa ... Arezzo. Problem w tym, że nasza droga do domu, powinna prowadzić w zupełnie przeciwnym kierunku.
Tym bardziej więc rozbawił nas - trochę przez łzy, ale jednak rozbawił - następny drogowskaz!
TRAPPOLA to znaczy PUŁAPKA, a CASA to po włosku dom ... Tak czy inaczej kierunek był ten sam.
W końcu dotaliśmy do pierwszego miasta, nie wioski, nie osady, ale właśnie miasta! Zabrałam sobie z niego na pamiętkę makowy kadr...
A potem szczęśliwie, już bez przygód i pułapek wskoczyliśmy na autostradę i pognaliśmy do domu ...

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

7 komentarze

  1. Dzięki Mario za nowe miejsca, za widoki, za historię, za cierpliwośc i wyrozumiałość!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, trzeba podziękować Mario za wojażowanie z Kasią !!!
      DZIEKUJEMY MARIO !!!!!!!!!!!

      Lucyna S.

      Usuń
  2. Cześć Kasiu,

    Zdjęcie baru wygląda znajomo, ale wole się dopytać. W jakiej miejscowości zostało zrobione? Pozdrawiam Aneta

    OdpowiedzUsuń
  3. Kasiu kolejne piękne miejsca w Toskanii nam pokazujesz i ten makowy kadr-widok bezcenny !!! Cieszmy się wiosną bo tak szybko mija,ale przed nami lato na najpiękniejszym włoskim balkonie - Pratomagno !!!

    Pozdrawiam z zimnego Wodzisławia śl.Lucyna S.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pratomagno musze sobie zapisać i kiedys tam sie wybrać a tymczasem mam tu u siebie pod nosem albo raczej nad, miejsce zwane Balcone d'Italia piękny punkt widokowy na granicy włosko-szwajcarskiej.

    OdpowiedzUsuń
  5. To rzeczywiście dziene zniknięcie. Szkoda wpisu i Twojej pracy :( Wszystkiego najleszego z okazji dnia matki :) Oczywiście udanego świętowania. Pozdrawiam M.

    OdpowiedzUsuń
  6. Co do domeny to moja kosztuje mnie 200 zł rocznie. Trzeba sie zgłosić do jednej z wielu firm pośredniczących w sprzedaży domen.

    OdpowiedzUsuń