Biegiem do mety
czwartek, kwietnia 25, 2013![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEg7Un48ipL7IYHasJvyixXgtq37_pzTWtmt5MAMAIRpEIE4TUG1URz25fwoOAxIJD8WFlOhHpgStq8dHJtP63JmNwpv4ym3i0K2AT3J7uhkGSzpNZCGzGEASJSWuK7u14i_fM4rDnAcq_Vw/s640/c1cb073770.jpg)
Biegać zaczęłam kilka lat temu. Początkowo traktowałam to jako odzyskiwanie formy po urodzeniu dwójki dzieci. Jednak szybko okazało się, że bieganie uzależnia. Zaczęłam brać udział w imprezach biegowych typu RUN Warsaw, a w konsekwencji zrodziło się marzenie o wystartowaniu w maratonie. Dwa lata temu zaczęłam więc biegać bardzo intensywnie i na coraz dłuższych dystansach, w tym czasie grałam też w tenisa i chyba to wszystko okazało się zbyt wielkim wyzwaniem dla moich kolan. W czasie jednej z przebieżek po Parku Skaryszewskim noga zaczęła mi sztywnieć a kolano boleć jak szalone, dowlokłam się więc do samochodu ciężko przestraszona. Finał mojej kariery maratończyka miał miejsce na oddziale ortopedycznym szpitala na Szaserów. Tam usłyszałam, że jeśli chcę zachować kolano w dobrym stanie, muszę skończyć ze sportami obciążającymi stawy kolanowe. Pożegnałam więc rakietę tenisową i marzenie o starcie w maratonie. Nie znaczy to oczywiście, że zrezygnowałam ze sportu, są inne formy aktywności, którym jestem wierna.
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhs4wgSMPgEyIlRAJwT35Sp849mZ3oYuPpHhGxZ9OXis8EdE0578zHMmIj38ZDlliTZU_LPWIpdceivkmBIwA5fnrjR1q62f9ef1XDhXLex4vuTxShJa4U1EYzPz6S0Ig1svBmHRSyQMcbR/s640/600736_2203405181278_958855150_n.jpg)
![](https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiOK_HiQXk1VxPKzwsOqTluJXj8M8Gs92LBKyXHcT-_m9sMtMGQdFb_mF_Ar6hPxWZDS-9g-4tCJp0iMMZM9Zf-ICYr0O-x7f2xvK1WuwyMSoPCFOEl2mOdz39SEd8XUGSam6Z3lQS7VhDo/s640/521356_2203404301256_278040164_n.jpg)
Samo 100 kilometrów brzmi dla mnie absurdalnie, niewyobrażalnie! Ale ja do tego znam doskonale tę trasę, na której nawet samochód zipie jak stary parowóz. Wyobraźcie sobie, że w najwyższym punkcie trasy tj. na Passo della Colla biegacze znajdują się na wysokości 913m! Wielki więc szacunek i czapki z głów dla uczestników, bo to jest prawdziwy wyczyn! W biegu Passatore startuje zwykle nasz przyjaciel Massimo, który nogi ma chyba z żelaza, ale cóż się dziwić! Dla niego przebieżka do Brisighelli i z powrotem (to około 70 km) jest spokojną rozgrzewką. Mnie nawet w szczytowej formie, w połowie znieśliby na noszach! Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się stanąć na trasie biegu w Marradi, kiedy Massimo po raz kolejny będzie udowadniał sobie i innym że jest wielki. Pomacham mu wtedy i sama zrobię pamiątkowe zdjęcie!
A skąd wzięła się nazwa biegu? Kim był Passatore? O tym opowiem jutro:)
Słówko jest jasne, prawda? CORRERE - BIEGAĆ:)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
4 komentarze
Patrzyłam i patrzyłam na pierwsze zdjęcie i cały czas mi wychodziło, że masz nogi na supeł zawiązane. AKuracik do obecnej serii GW pasuje o iluzjach optycznych na zdjęciach. Widzisz, że wygląda, jakby Ci się nogi w kolanach miejscami zamieniły?
OdpowiedzUsuńNigdy tak tego nie widzialam, ale teraz jak mi powiedzialaś to rzeczywiście:) Wszystko przez ten bialy pasek!
OdpowiedzUsuńja tam się zraziłam do biegania w szkole podstawowej, kiedy to po biegu na 50m trafiłam do szpitala z powodu bólu w lewym boku. Potem przestałam miałam zwolnienie od lekarza z biegania. Kiedy zaczynam dłużej biegać lub biegnę bo się gdzieś spieszę boli mnie albo prawe albo lewe dolne puco i nie wiem dlaczego...
OdpowiedzUsuń!! faktycznie - pasek winny. :D
OdpowiedzUsuń