Ani śladu zmory, wnioski, film i suahili

czwartek, grudnia 23, 2021


Gotowe. Wszystko, co chciałam, żeby było gotowe, jest zrobione. Zupełnie bez gonitwy i spięcia, nawet jeśli zmora po drodze pokrzyżowała szyki. Przyznam, że ostatnia przygoda wyłączyła mnie z życia na dwa, prawie trzy dni, jednak jej wyjątkowo tym razem agresywna postać oraz kilka wiadomości od Was popchnęło mnie wreszcie do tego, żeby uporządkować sprawy zdrowotne. Mam nadzieję, że neurolog pomoże, uspokoi i przede wszystkim znajdzie lekarstwo jak ratować się w przyszłości.

W środę na szczęście jakikolwiek ślad po zmorze zaginął. Zupełnie jakby nic się nie stało. Wykorzystaliśmy to, by dokupić ostatnie prezenty - jeden sklep internetowy niestety zawiódł i przy okazji jeszcze raz spojrzeć na rozświetloną, świąteczną Faenzę. 


Przede mną kilka wolnych dni i to jest luksus nad luksusami, trudno by mi było większy luksus sobie wyobrazić. Pogoda niby wcale w tych dniach ma nas nie rozpieszczać, ale w takiej sytuacji to w nosie z pogodą. Niech sobie będzie jaka chce - radości z kilku dni bez patrzenia na zegarek nie zepsuje żaden deszcz! Tyle mam książek do przeczytania i filmów do obejrzenia. Właśnie... 

W kwestii filmów z serca polecam Wam ostatnie dzieło (słowo dzieło nie jest tu przesadą) Sorrentino. "È stata la mano di Dio" to piękny, sugestywny i poetycki film. Ma wszystko to, czego ja osobiście w filmie szukam: jest piękny sam w sobie, wizualnie - hipnotyzujące momentami ujęcia, ma muzykę, która dotyka człowieka do głębi, doskonałe dialogi, odrobinę humoru, ogromny pierwiastek osobisty i przesłanie, och jak bardzo składnia do refleksji. Dla mnie to zdecydowanie wielkie kino.


W środę Tomek miał pierwsze spotkanie w ośrodku, w którym ma zajmować się dziećmi z Afryki. Wrócił bardzo zadowolony podbudowany, a ja pękałam z dumy, że wyrósł pod moimi skrzydłami dobry człowiek, który zamiast po szkole zajmować się swoimi sprawami, potrafi trochę czasu zupełnie bezinteresownie poświęcić innym. Czas to przecież najpiękniejsze i najcenniejsze, co możemy dać drugiemu człowiekowi.  

Przy okazji Tomek nauczył się czegoś nowego, a potem tą wiedzą podzielił się oczywiście z nami. 
Czy wiecie, że w języku suahili nie istnieje słowo śnieg? Jest słowo lód, więc dla osób posługujących się tym językiem śnieg czy lód to to samo. Druga ciekawostka - w języku suahili nie ma nazw wszystkich kolorów, jest tylko kilka kolorów podstawowych, a w pozostałych przypadkach używa się opisów typu: kolor pomarańczy, kolor zboża, etc... Poza tym język ten jest podobno bardzo łatwy do nauki, już pół roku wystarczy, żeby dojść do poziomu swobodnej komunikacji. Na tę łatwość składa się na przykład brak nieregularności. 

Tylko czekałam wczoraj, aż Tomek powie coś na temat nauki suahili, ale chyba na ten moment chiński sam z siebie oraz szkolnie: angielski, niemiecki i francuski mu wystarczą. 


Jeszcze tylko jedna lekcja i zaczynam mój urlop, a mam zamiar zacząć go bardzo szlachetnie, bynajmniej nie lepieniem pierogów. Najpierw sztuka, potem przyziemności. 
Wspaniałego przedwigilijnego dnia!

LÓD to po włosku GHIACCIO (wym. giaczczio)


 

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

4 komentarze

  1. O rany Moja ukochana F....aenza :)
    zrobiłaś mi dzień
    Piotrek

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ Ci ślicznie w tym płaszczu i tej czapie !!!
    Uściski Aneta :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jaka elegancka Florentynka ! Tak sie cieszę , że zmoro- paskuda poszła sobie precz !! marysia

    OdpowiedzUsuń