Florencja w dziwnych czasach jako wielki dar

środa, stycznia 13, 2021


Wiedziałam, że to będzie wyjątkowy dzień już kiedy szliśmy w porannym biforkowym mrozie na stację. Słońce było jaskrawe i wzgórza wciąż przyprószone śniegiem wyglądały tak jakby ktoś posypał je brokatem. Poza tym w końcu nad głowami znów mieliśmy czysty, toskański lazur. 
Pociąg przyjechał punktualnie i co najważniejsze był w połowie pusty. Pusta też przywitała nas Florencja...


Ze zdwojoną siłą powróciły wczoraj te same uczucia, które towarzyszyły mi w maju po wiosennym lockdownie. Fala wzruszenia, zachwytu, uwielbienia. Zachłanność, by jak najwięcej kadrów bezludnych zachować w sercu na wieczne wspomnienie. 
Na to nieprawdopodobne wręcz wyludnienie składało się wczoraj kilka czynników: żółta strefa zaledwie od kilku dni, środek tygodnia i pora godzin pracy. Tylko nieliczni florentyńczycy przemykali rankiem to tu, to tam i dopiero koło obiadu ruch zrobił się odrobinę większy, kto z psem, kto na joggingu, kto na aperitivo. Tak czy inaczej ten większy ruch, wciąż jak na Florencję był nieprawdopodobnym wyludnieniem.   
 

Po tym jak opublikowałam wczoraj na szybko zdjęcia z telefonu pojawiły się komentarze, że to wszystko jest takie smutne... Oczywiście, że żal restauratorów, właścicieli barów, hoteli i wszystkich, którzy żyją z turystyki - ja sama przecież do tych osób należę! Żal ich wszędzie niezależnie od kraju. Żal zamkniętych muzeów, galerii. Żal. Ale...

Ale wczoraj  jednak ja sama smutku nie czułam. Wczoraj może jeszcze bardziej niż w maju ogarnęło mnie poczucie bycia jedną z najbardziej uprzywilejowanych osób na świecie. Czułam się jakby ta Florencja wczoraj była tylko dla nas. Byłam w tamtym momencie jedyną adoratorką Duomo i każdego kolejnego zakątka w jaki się zapuściliśmy. Towarzyszyło temu naszemu zwiedzaniu coś w rodzaju "sacrum"...





Takie spokojne spacerowanie i celebrowanie miasta wyludnionego sprawia, że ten zachwyt wypełnia człowieka po czubki palców i na każdym kroku, że ten zachwyt dotyczy nie tylko tego co wielkie, że pojawia się przy tym co nawet do bólu banalne. Zachwyt przed geometryczną, fantazyjną wystawą luksusowego butiku, przed kolejnym tabernacolo, przed Arno, które spływa kaskadami na San Frediano, przed graffiti na odrapanej fasadzie murze. Nawet zwykły znak drogowy czy oparty o mur rower zdają się być pięknem niecodziennym, a co dopiero majaczące w oddali pobielone szczyty Apeninów i Apuane.
Jaki to był wspaniały dzień...


Przeszliśmy wczoraj po Florencji jakieś dziesięć kilometrów. Dziesięć kilometrów po najpiękniejszym mieście świata w ukochanym towarzystwie. Co mogłoby się z tym równać? 
Wstąpiliśmy na Mercato Centrale do mojej ulubionej piekarni po przekąski na spóźnione śniadanie, sfotografowałam to, co potrzebne do nowych historii i do drugiej części Sekretów Florencji, wreszcie zgłębiłam planowany od dawna nieznany zakątek, a poza tym wygadaliśmy się we dwoje za wszystkie czasy. Mikołaj był wyjątkowo rozmowny, a do tego sprawdził się w roli cierpliwego fotografa i dzięki temu mam znów moje zdjęcia z Florencji.  


Jeśli do Domu z Kamienia zajrzycie w następnych dniach przeczytacie o ukrywanej córce Medyceuszy, dowiecie się skąd jeszcze podziwiać florencką panoramę bez turystów nawet w turystycznych czasach i dlaczego na San Frediano dziewczyna z warszawskiej Pragi czuje się jak u siebie.
Środowe dzień dobry mówię Wam najmilszymi sercu kadrami. 

WYLUDNIONY to po włosku DESERTO (wym. dezerto)


Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

1 komentarze