Przy stole różne tematy...

czwartek, września 24, 2020

Marradi Dom z Kamienia

Egzamin - powiedział Tomek - poszedł w miarę dobrze. Nie był bardzo zadowolony ze "słuchania", ale jak pocieszyła nas J., która jest ekspertem największym z możliwych w tej materii - słuchanie jest zawsze bardzo trudne, więc ważne, żeby Tomek po prostu zdał i otrzaskał się z certyfikatami. 
Część ustna egzaminu dopiero jutro, ale tym się Tomek akurat mniej martwi, bo przecież mówienie po angielsku nie sprawia mu żadnych problemów.

Przy kolacji rozmawialiśmy o wszystkim... Do znudzenia będę powtarzać, że uwielbiam te momenty przy stole, kiedy jesteśmy we troje i nagadać się nie możemy jedno przez drugie. 
Odkąd Mikołaj też jest w liceum codziennie zasiadamy w komplecie tylko do kolacji i do niedzielnego obiadu. W pozostałe dni - trzy razy jem sama, a chłopcy razem i trzy razy z Mikołajem, a Tomek sam. Zagmatwane. Tomek ma teraz codziennie po 5 lekcji, czyli codziennie jest w domu o 14.00 z minutami. Mikołaj trzy dni tak jak Tomek i trzy dni już tuż po 13.00 siada do stołu. Swoją drogą kiedy słucham jak przeciążone są dzieciaki w Polsce to aż żal serce ściska. Dobrze, że ci moi chłopcy każdego dnia mają czas na swoje głupoty, na pasje, na bycie dzieckiem. Nigdy też się nie zdarzyło, żeby po kolacji siedzieli nad lekcjami. 

A wracając do kolacji...
W środowy wieczór przy stole paplaliśmy o tym i o tamtym. 
O tym, że Tomek ma nową koleżankę w klasie, która dojeżdża aż z Ronty, a to znaczy, że bije Tomka na głowę w kwestii odległości od szkoły i jest ich już dwoje Toskańczyków". Potem o tym, że jego przyjaciółka nauczyła się na pamięć wszystkich imion Picasso i przy okazji ja sama dowiedziałam się, że Pablo to tylko jedno z wielu. Wstyd mi za moją własną ignorancję! Rozmawialiśmy też o tym, że według Mikołaja w nowej szkole wszyscy nauczyciele są tacy... normalni i że brakuje mu toskańskiego szaleństwa, arogancji, akcentu, soczystości języka - czyli po prostu toskańskiego ducha. To swoją drogą ciekawe, że musiał iść do szkoły w Emilii Romanii, by dopiero dostrzec jak wyraźne są różnice między regionami. Obydwaj chłopcy wspominali z rozczuleniem niektórych toskańskich nauczycieli. 
- Prof. M. nazywał mnie zawsze George McFly.
- Potem jak ty odszedłeś to mnie tak nazywał. George McFly drugi. 

Rozmawialiśmy też o bzdetach i banałach... o tym, że głupio wyglada w szkole nastolatka w koszulce wielkości skromnego stanika, o tym co palą ich rówieśnicy, o trudnościach i łatwościach w nauce różnych języków. Mikołaj na przykład stwierdził, że niemiecki jest łatwy, bo to jak dla niego skrzyżowanie angielskiego i polskiego! Za Mikołajem to czasem trudno nadążyć. Francuski za to rozumie bez problemu, choć mówi, że do nauki mniej przyjemny i oczywiście już popisuje się pierwszymi zdaniami, a ja podziwiam jego wymowę, bo nie od dziś wiadomo, że Mikołaj ma buzię "z plasteliny" i potrafi bezbłędnie odtwarzać dźwięki najróżniejsze i akcenty. 

Rozmawialiśmy o imionach i nazwiskach. O naszych imionach przede wszystkim. O tym jak mi włos się jeży na dźwięk: "Signora Ka-ta-rdzi-na Nołaka..." i o tym, że jak za sto lat zdobędę już obywatelstwo zmienię oficjalnie imię na Kasia. O tym, że Tomek lubi być nazywany Tommy, a już Thomas go irytuje. 
- A ja to na przykład jak ktoś sprawdza listę to wiem, że jestem po I. i mógłbym powiedzieć, że jestem obecny, żeby oszczędzić komuś łamania języka, ale czekam aż się nauczyciel namęczy i całe imię i nazwisko wymówi.
- A jak mówią?
- Mikalaj Nołaki.
- Urocze. A koledzy?
- Nico, Nicola. 
- Właśnie dlatego, kiedy wybieraliśmy wam imiona, jednym z głównych kryteriów było - "przetłumaczalne na inne języki". 

Dziś może dla odmiany nie będzie bardzo byle jaki dzień. W sumie początek jest całkiem dobry. Po pierwsze właścicielka domu wysłała wiadomość, że najdalej za pięć dni podłączą światło i wtedy już powinny roboty ruszyć z kopyta. Zdaje się, że enigma z prądem została rozszyfrowana. Poza tym ze zdrapki w markecie, którą dają przy zakupach wygrałam paczkę ciastek! Szaleństwo!
I po trzecie, chyba trochę schudłam. 
Dobrego dnia!

WYMÓWIĆ - to po włosku PRONUNCIARE (wym. pronuncziare)

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

24 komentarze

  1. Ciekawe, że uczniowie we Włoszech mają tak mało lekcji. U nas faktycznie dzieci przeciążone, ale jeśli wziąć pod uwagę, że połowa wszystkich lekcji to w-f, przedmioty artystyczne i języki, to może nie jest tak źle. A już wyniki polskich uczniów pokazują, że mamy czwarte miejsce w Europie, a dziesiąte na świecie. Uczniów z Italii nie widać w czołówce. Coś za coś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chciałabym wsadzać kija w mrowisko, ale...
      Moi chłopcy mówią swobodnie po angielsku i to jest akurat dla nich trzeci język. Tomek zna do tego podstawy łaciny, Mikołaj dopiero zaczyna. Obydwaj uczą się francuskiego i niemieckiego. Mają bardzo rozległą wiedzę o historii ŚWIATA (!!) o jego kulturze, sztuce, o naukach ścisłych, o religii (nie tylko o jedynej słusznej) tutaj to bardziej religioznawstwo, mają bardzo szeroką wiedzę ogólną, która nie raz zadziwiła naszych Gości. Tomek ma już jeden certyfikat z angielskiego, który robił jeszcze w scuola media, Mikołaja niestety zastopował Covid, więc musi czekać do wiosny. Teraz Tomek zdaje FCE. Ponadto z liceum, jeśli uda im się je szczęśliwie ukończyć wyjdą z podwójnym dyplomem - włoskim i francuskim. I to wszystko zapewnia ta "beznadziejna" włoska edukacja. W Polsce raczej nie znam dziecka, które byłoby zaawansowane językowo jeśli rodzic nie płaci za dodatkowe kursy czy korepetycje.
      Druga rzecz. Nie każdy musi skończyć studia. We Włoszech to nie wstyd. Ważne robić w życiu to co daje satysfakcję i czerwony pasek ani dyplomy nie są tu żadnym wyznacznikiem szczęścia. Myślę, że wiele osób mogłoby się pod tym podpisać. W Italii idzie na studia ten, kto naprawdę chce się uczyć - ale wtedy dyplom coś znaczy. W pl magistrem trzeba być i koniec. W pl magistrem jest prawie każdy. Czy wie Pani, że na świecie dyplom polski niestety niewiele się liczy? Taka jest rzeczywistość.
      Coś za coś... No właśnie.
      Ja wolę szczęśliwe dziecko, z wolnym czasem dla siebie, dziecko które wie tyle ciekawych i przydatnych rzeczy i mówi kilkoma językami, zamiast dziecka przestraszonego, przepracowanego, zestresowanego, często na terapii, zakuwającego do 22.00 bzdety, z których nigdy użytku nie zrobi... Ale! 10-te czy któreś tam miejsce w rankingu (po co komu rankingi????) dla niektórych są ważniejsze niż szczęście i spokój dziecka.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    2. Kij w mrowisko wbity:)
      Jeśli nie mieszka się od iluś lat w Polsce i nawet się w niej nie bywa, to na pewno trudno jest porównać jedną szkołę z drugą szkołą. Nie chodziło mi o deprecjonowanie włoskiej szkoły, bo nie mam o niej pojęcia, stąd nie wiem, dlaczego pojawiło się w Pani wypowiedzi słowo "beznadziejna", bo ja takiego nie użyłam. Mam za to pojęcie o polskiej szkole, do której od wielu lat chodzą moje dzieci i której nie krytykowałabym en bloc. Mnie po prostu zdziwiło, że w liceum można mieć tak mało lekcji, bo wychodzi po 5 dziennie. Zastanawiam się, czego nie mają włoscy uczniowie - w-f? Bo języki mają, to pewne, a żeby się ich dobrze nauczyć bez dodatkowych kursów, musi być ileś godzin tygodniowo. Na matematykę i inne przedmioty ścisłe pozostaje bardzo mało czasu. Moja córka w klasie maturalnej ma 7 h matematyki, 7 godzin fizyki, 6 h angielskiego (chodzi do bardzo dobrego dwujęzycznego liceum i nie ma dodatkowych korepetycji), 2 h francuskiego, 4 h polskiego, 2 h nauk społecznych, 3 h w-f. To już daje dużo więcej zajęć dziennie. Będzie zdawała dwujęzyczną maturę z matematyki, fizyki, angielskiego i rozszerzoną z francuskiego, czyli z językami u nas też chyba nie najgorzej:). Jej koledzy i koleżanki nie chcą być magistrami, bo trzeba, tylko dlatego, że mają szerokie horyzonty, chęć zdobywania wiedzy i realizacji swoich planów. Bardzo wielu z nich zda maturę IB, większość wyjedzie na studia za granicę - raczej nie do Włoch, a do Skandynawii, Niemiec i Wielkiej Brytanii. Moja córka nie chce wyjeżdżać daleko - jednak planuje studia w całkiem dobrej szkole wyższej w Warszawie.
      A może we Włoszech wybiera się profil liceum już na początku i wtedy np. przy wyborze języków przedmiotów ścisłych nie ma albo są w okrojonej formie?
      Kocham Italię, dopiero co z niej wróciłam, ale dziwią mnie niektóre Pani opinie i negatywne podejście do - jakby nie było - swojej pierwszej ojczyzny. Nigdzie nie jest idealnie, we Włoszech również, więc nie ma chyba o co kruszyć kopii. Ranking przytoczyłam nie po to, żeby kogoś porównać, tylko dlatego, że nie przystaje mi on do tego, co czytam o włoskiej szkole u Pani.
      Będę jednak bronić polskiej szkoły i przytoczę jeszcze jeden ranking z 2016 r., z którego wynika, że Polacy (już nie uczniowie, ale wszyscy) są na 10 miejscu na świecie, jeśli chodzi o znajomość angielskiego, a Włosi na 28. Skądś się to wzięło, nie sądzę, żeby tylko z prywatnych kursów.
      Miłego dnia i pozdrowienia dla superchłopaków:)

      Usuń
    3. Beznadziejna - takie ogólnie panuje przekonanie (sama też kiedyś tak myślałam), napisała pani, że uczniów włoskich w czolówkach rankingów nie widać. I też ciekawa jestem czy te rankingi naszym dzieciom do czegoś są potrzebne, tak jak i czerwone paski?
      Zawsze podkreślam, że piszę o szkole chłopców i o chłopcach a nie generalnie, bo nie wiem jak jest gdzie indziej, tym bardziej, że tu są ogromne różnice między regionami. Nie raz pisałam, że szkoła to była moja największa obawa w It i stała się najmilszą niespodzianką (szkoła marradyjska, liceum w Faenza).
      Nigdy nie napisałam o szkole polskiej, że jest beznadziejna. Odniosłam się do tego, że polskie dzieci są przeciążone. Pokazuję, że można mieć szerokie horyzonty mówić kilkoma językami, ale niekonicznie spędzać cały dzień przy nauce.
      Szkoła Pani córki brzmi pięknie, ale tak jak szkoła moich chłopców pewnie nie jest normą.
      Czy chłopcy mają mało lekcji? Uważam, że jeśli chodzą do szkoły też w soboty byłoby zbrodnią kazać im siedzieć po siedem godzin. 1-2 klasy mają w ich szkole 3 dni po 4 godziny i 3 po 5, trzecia klasa zwiększa dawkę - codziennie 5. Chyba przed maturą jest ciut więcej, ale tu nie mam jeszcze doświadczenia.
      Miłego dnia również.

      Usuń
    4. A no właśnie! Nie wzięłam pod uwagę, że chodzą do szkoły w soboty. Teraz mi się to już bardzie klaruje. Mnie naprawdę interesuje włoskie liceum. Może któryś z chłopców pokaże kiedyś swój plan lekcji?
      A jeszcze ciekawa jestem, jak wygląda włoska szkoła pod względem epidemii. W Trójmieście już kilkadziesiąt szkół na zdalnej albo hybrydowej nauce. Syn od środy też nie chodzi do szkoły, bo któryś z nauczycieli zachorował. To dopiero 4 tydzień nauki, a już kilka tysięcy osób mamy w kwarantannie właśnie ze względu na szkoły.
      We Włoszech wszystko działa?
      Pozdrawiam

      Usuń
    5. Plan lekcji nie jest tajemnicą, tzn, może nie plan ale rozkład w latach przedmiotów w tym akurat liceum: http://www.liceotorricelli-ballardini.gov.it/wp-content/uploads/2016/10/volantino_linguistico_2017.pdf - nie wiem, czy się link otwiera.
      Co do wirusa, to jest na ten moment ok (obym nie wykrakała!!;) Chyba przez to co w It się działo jest duża dyscyplina.
      Na lekcjach są w maseczkach - przez cały czas, maseczki daje szkoła i zmieniają je raz w ciągu dnia, żeby w tych samych się nie kisić. Temperatura na wejściu do szkoły mierzona. Ręce dezynfekcja. Nie ma wędrowania na przerwach. Rozłożeni są też na kilka budynków, żeby jak najmniejsze zagęszczenie. Acha! I w ławkach pojedynczo. Ktokolwiek ma objawy przeziębienia zostaje w domu... - aż się boję co będzie jak pojawi się pierwszy katar. Po trzech dniach nieobecności trzeba mieć kwit od lekarza:( Jak na razie jest dobrze, ale my dopiero drugi tydzień. Ze względu na wczesne wstawanie moi chłopcy z kwarantanny by się pewnie ucieszyli, ja wolę jednak, żeby życie toczyło się dawnym rytmem.

      Usuń
  2. Pani Kasiu! Zauważyłam, że bardzo się Pani denerwuje jeśli ktoś ma odmienne zdanie . A już broń Boże nie można nic absolutnie zarzucić Italii! Więcej luzu. To że Italia nie jest przodownikiem edukacji to wiadomo od dawna, ale przecież osoba , która to napisała powyżej nie miała nic złego na myśli
    Nikt Pani nie atakuje , nie trzeba bronić tak bardzo Italii. Wspaniały to kraj ale przecież wszyscy to wiemy ale raj na ziemi to też nie jest:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie atakuję nikogo i każdy może mieć swoje zdanie. To przede wszystkim. I Italia ma swoje wady jak każdy kraj - choćby moje zmaganie się teraz z przeprowadzką. Mi chodzi właśnie o to bicie się w rankingach o przewodnictwo. Czemu to ma służyć???? Po co to licytowanie się paskami czerwonymi, konkursami, olimpiadami???? Z czego się cieszyć skoro tak wiele dzieciaków przypłaca to zdrowiem.
      Chciałabym co takiego wspaniałego jest w polskiej edukacji?
      Ja nie martwię się tym, że Włochy nie są w czołówce (wg rankingów), ale cieszę się tym, że chłopcy mają czas być dziećmi, bo tego nic im nigdy nie wróci..
      To niesamowite, ale dużo osób po dzisiejszym wpisie wysłało mi wiadomości, że takie to właśnie jest smutne w pl. Że popierają! Nie każdy ma ochotę/ odwagę/ cz też inne powody i nie wszyscy piszą komentarze, ale wielbicieli polskiej osławionej edukacji nie jest jednak tak dużo.
      Poza tym, w tym co napisałam jeszcze raz podkreślę nie ma gloryfikowania Italii - piszę o Italii, bo stąd mam doświadczenia mam też doświadczenia ze szkołą w pl, niestety nie są one najlepsze. Chodzi mi ogólnie o edukację na całym świecie.
      I jeszcze stwierdzenie coś za coś? Każdy oczywiście ma swoje priorytety. Ale jeśli chłopcy mieliby rezygnować z życia i lądować na kozetce u psychologa, bo nie mogą nadążyć w wyścigu szczurów - to... no właśnie coś za coś. W nosie z wyścigiem szczurów i rankingami.
      A jeszcze jeśli chodzi o nerwy... Ja mam w życiu tyle nerwów teraz i problemów, że naprawdę musiałabym upaść na głowę, żeby jeszcze podnosić sobie ciśnienie komentarzem. Odpowiadam najbardziej rzeczowo jak umiem.

      Usuń
    2. brakuje słowa: chciałabym wiedzieć - powinno być

      Usuń
    3. Nie dopisałam - jeśli są komentarze, ja bardzo się cieszę, bo to znaczy, że nie piszę do ściany, jeśli są komentarze, które pobudzają do dyskusji - również bardzo się cieszę. Ważne, żeby wyszła nam dyskusja konstruktywna.

      Usuń
  3. Kasia,jak ja się z Tobą zgadzam.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Droga EKANI, jestem z zawodu nauczycielką języka angielskiego, obecnie pracuję na brytyjskim uniwersytecie. Kiedy jeszcze mieszkałam w Polsce, na różnych etapach kariery uczyłam na każdym poziomie edukacji - od przedszkola, do uniwersytetu. To nie było budujące doświadczenie.

    Po pierwsze, jeśli chodzi o naukę języków na poziomie liceum w Polsce, sytuacja jest fatalna. Nauczyciele w Polsce zarabiają bardzo mało, są zmaltretowani biurokracją, a ich zawód nie cieszy się prestiżem społecznym. W tej sytuacji ktoś, kto naprawdę bardzo dobrze zna język obcy nie będzie sobie zawracał głowy uczeniem go w polskiej szkole. Jeżeli ktoś wysuwa wobec mnie argument, że bycie nauczycielem to powołanie, więc pieniądze nie powinny mieć znaczenia, zawsze odpowiadam, że powołaniem niestety nie da się opłacić rachunków za wodę, prąd i czynsz. Po opuszczeniu liceum polscy uczniowie bardzo słabo znają języki obce, bo jakże może być inaczej, skoro w wielu szkołach nauczyciel zmienia się co kilka miesięcy, a jak jakiś zostanie na dłużej, to takich, którzy mają prawdziwą wiedzę i jeszcze chęci, żeby ją przekazać uczniom w atrakcyjny sposób, jest naprawdę niewielu.

    Co do wyników osiąganych przez polskich uczniów na arenie międzynarodowej, częściowo ma Pani rację - do niedawna polscy uczniowie bardzo dobrze wypadali w testach PISA. Niestety, istnieje duże prawdopodobieństwo, że po likwidacji gimnazjów ta sytuacja ulegnie zmianie na gorsze. A jeśli chodzi o szkolnictwo wyższe, to Polska zwyczajnie nie istnieje na mapie świata. Dwa największe polskie uniwersytety, Uniwersytet Jagiellońki i Uniwersytet Warszawski, znajdują sie pod koniec piątej setki Listy Szanghajskiej. Moje polskie dyplomy, z doktoratem włącznie, przy szukaniu pracy za granicą okazały się bezwartościowe. Olbrzymim nakładem czasu, sił i środków wciąż uzupełniam wykształcenie, żeby uzyskać dyplom magistra, który o potencjalnych pracodawców nie będzie budził jedynie wesołości. Czasy polskich inżynierów rozchwytywanych na Zachodzie ledwie zdążyli uciec przez zieloną granicę, niestety dawno już mamy za sobą - to było za PRL-u.

    Pozdrawiam serdecznie,
    Asia

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo to smutne co Państwo piszecie. Widocznie mieliście pecha. Ja mam zupełnie inne doświadczenia z polskimi szkołami. Miałam szczęście trafić na dobrych nauczycieli. System wszędzie jest podobny- wszystko zależy od ludzi. Natomiast nikt mi nie wmówi, że w Polsce wszyscy nauczyciele są źli i sfrustrowani. Wiele też zależy od rodziców. Współczuję złych doświadczeń, ale błędem jest uogólnianie, że wszystkie szkoły w Polsce źle funkcjonują. Wiele z nich jest świetnych!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tak naprawdę o nauczycielach nie napisałam słowa. Chodzi o system, o wymagania, które dzieci przypłacają zdrowiem, który wymaga od nich zrezygnowania z tego co powinno dawać dzieciństwo. W imię czego? Rankingu? Niestety znam osobiście wiele sytuacji, gdzie dzieci w szkole podstawowej ślęczą nad książkami do późnego wieczora. To chyba nie tak powinno wyglądać.
      Ja tak jak pisałam mam wyjątkowo złe doświadczenia w pl (moje własne, chłopcy byli zbyt krótko w polskiej szkole) i szczęśliwie dobre doświadczenia w szkole włoskiej. Zawsze podkreślam, że piszę o szkołach chłopców, a nie generalnie.

      Usuń
    2. Dear Anonymous,

      If your experince of learning foreign languages in Polish schools was so different from mine, does it mean that your English proficiency now is good enough to converse in that language about your learning experience? And if yes, did you learn the language in a state school or did you have to take additional courses in language schools? I'd love to have a chat with you on that topic.

      Si vous avez appris le français et non l'anglais à l'école, veuillez répondre dans cette langue, s'il vous plaît.

      Und wenn Sie im Gymnasium keine dieser beiden Sprachen gelernt haben, werde ich gerne Ihre Erfahrungen auf Deutsch besprechen.

      Zapraszam do dyskusji.

      Asia

      Usuń
    3. No i tu będzie KLOPS ! Maria

      Usuń
  6. Pani Asiu,
    winszuję znajomości tylu języków obcych. Kłaniam się w pas. Niemniej co to ma wspólnego???
    Czy utożsamia Pani szkolnictwo z nauką języków obcych?
    Język angielki w dzisiejszych czasach to żaden wyczyn -każdy go zna. Dzieci uczą się też obecnie drugiego języka. Tak jak pisałam wszystko zależy od ludzi. Niestety zmorą naszego społeczeństwa jest podejście, które Pani prezentuje: zła szkoła, zły system, źli uczniowie , biurokracja itd.
    Z zawodu jestem lekarzem i to dzięki moim nauczycielkom ze szkoły podstawowej od biologii i chemii.
    Uważam, że należy zdobyć zawód, który się lubi i wykonuje z przyjemnością i co więcej uważam, że można tego z powodzeniem dokonać w polskich szkołach.
    Języki są ważne, ale z całym szacunkiem... nie są najważniejsze.
    Moja siostra wykonuje z zawód nauczyciela i absolutnie nie podziela Pani zdania. A jej uczniowie osiągają świetne wyniki. Dla chcącego nic trudnego :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szanowny Anonimowy,

      bardzo żałuję, że nie odpowiedział Pan / Pani na moją zachętę do podjęcia dyskusji :(

      W moim wcześniejszym komenatrzu odniosłam się do tematu, który doskonale znam zarówno jako nauczycielka języka obcego w Polsce jak i poza jej granicami, z wieloletnim stażem. Przypomnę: wyraziłam przekonanie, że w polskiej szkole średniej nie sposob nauczyć się języka obcego na dobrym poziomie z przyczyn, które pokrótce wyłuszczyłam powyżej.

      Dziwię się, że jako lekarz, nie odczuwa Pan (Pani?) potrzeby posługiwania się żadnym językiem obcym. Przecież wiele wyników najnowszych badań z każdej dziedziny medycyny publikuje się w językach obcych, a dopiero potem - niektóre z nich - tłumaczone są na język polski. Jak więc rozwijać się zawodowo, nie posługując się językami obcymi? Ta sytuacja nie odnosi się zresztą tylko do medycyny, ale praktycznie do każdej gałęzi wiedzy.

      Proszę nie kłaniać mi się w pas - bardziej na miejscu będzie tutaj ubolewanie, że żadnego z trzech języków obcych, którymi biegle się posługuję, nie nauczyłam się w polskim liceum. Ponieważ nie podjął Pan / nie podjęła Pani ze mną dyskusji ani po angielsku, ani po francusku, ani po niemiecku, zakładam, że Panu / Pani, również nie udało sie wynieść z liceum takiej wiedzy. A przcież - jak Pan / Pani zauważył(a) - dla chcącego nic trudnego.

      Pozdrawiam.

      Asia

      PS Moja nauczycielka chemii w liceum również była świetna, bardzo miło ją wspominam. Dzięki niej wiem m. in. co to jest stężenie molowe. Wciąż czekam, żeby ta wiedza realnie do czegoś w życiu mi się przydała.

      Usuń
  7. A ja popieram w tej dyskusji anonima.( rowniez anonimowa) .Nie mieszkam w Pl , i widzę , ze pl szkoła jest dobra. Uczy na wysokim poziomie. A autorka bloga sprawia wrażenie jakby uciekła z Polski i widzi ja tylko w czarnych barwach.I chyba tak to przestawia swoim dziedziom , które kiedyś mogą mieć to za złe.

    OdpowiedzUsuń
  8. Pani Asiu,
    chciałaby Pani zmusić mnie do dyskusji na swoich warunkach, czyli w języku niemieckim lub francuskim, chcąc obnażyć, że tych języków nie znam. Nie znam, bo nigdy się ich nie uczyłam. Za to władam językiem chorwackim, ale czy to znaczy, że mam Panią zmusić do dyskusji w tym języku? Wydaje mi się, że myli się Pani rzeczowa dyskusja z przeciąganiem liny w wykonaniu dzieci. Jest to z resztą bardzo niegrzeczne.
    Po drugie chce Pani tylko powiedzieć, że szkoła daje podwaliny, ale nauka języka to zazwyczaj praktyka. Żadna szkoła nie nauczy Pani płynnej mowy (ani polska , ani zagraniczna). Języka najlepiej uczyć się podczas przebywania z ludźmi, którzy tym językiem władają. Myślę, że to może potwierdzić Pani Kasia. Podróże kształcą.
    Pominę żenujący i bardzo krzywdzący komentarz odnośnie dokształcania się lekarzy. Znam angielski na tyle, aby swobodnie się porozumiewać i czytać - nigdy nie napisałam, że nie odczuwam potrzeby nie uczenia się języków obcych.
    Po trzecie i najważniejsze, aby dziecko mogło w dorosłym życiu wybrać to, czym chce się zajmować w przyszłości musi poznać wiele, różnych dziedzin-również stężenie molowe. Pani tego nigdy w swoim życiu nie wykorzystała, ale inni tak. Dzięki nim może dziś Pani iść do apteki, na wizytę do lekarza, do laboratorium...
    Dziwię się , że taki "światły" umysł ma takie wąskie horyzonty, ale nie zamierzam Pani absolutnie przekonywać do swoich racji. Nie sądzę, żeby była Pani w stanie zmienić raz ugruntowane stanowisko.
    Pozostańmy więc przy swoim. Pozdrawiam! Dużo zdrowia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W stu procentach sie zgadzam z wypowiedzią ! I stężenie molowe jest ważne. A pani Kasia trzyma synów trochę jak w "więzieniu". Ciekawe co powiedzialaby na ich wyprowadzke na studia do Polski..Robi swoim dzieciom cicha acz niebezpieczną manipulację.

      Usuń
    2. Szanowny Anonimowy,

      jak napisałam wcześniej, jestem ekspertką w nauczaniu języków obcych z wieloletnim, międzynarodowym doświadczeniem – w tej sytuacji pouczanie mnie, w jaki sposób przyswaja się języki obce, jest zdecydowanie nie na miejscu. Dla równowagi, powinnam teraz szczegółowo pouczyć Pana, w jaki sposób leczy się pacjentów, ale nie mam w sobie aż tyle arogancji. Wystarcza mi pewność siebie wynikająca z faktu, że jestem wystarczająco kompetentna w swojej własnej dziedzinie zawodowej.

      Obraźliwe wycieczki osobiste, podobnie jak przyjmowanie protekcjonalnego tonu w niczym nie pomagają, jeśli brakuje merytorycznych argumentów, a odnoszenie się do tego rodzaju wypowiedzi jest poniżej mojej godności.

      Dla mnie dyskusja kończy się w tym punkcie.

      Dziękuję serdecznie za życzenia zdrowia. Sobie życzę przede wszystkim dożywotniego braku kontaktów z polską służbą zdrowia, której jest Pan anonimowym przedstawicielem.

      Pozdrawiam Autorkę bloga i wszystkich Czytelników.

      Asia

      PS Kiedy byłam jeszcze całkiem mała, w polskiej szkole nauczono mnie, żeby przedstawiać się swoim rozmówcom, choćby z imienia – wymaga tego elementarna grzeczność.


      Usuń
  9. Ciekawa wymiana opinni. Każdy postrzega w kontekście, a każdy z nas ma inny kontekst.
    Oba systemy, są zupełnie inaczej uwarunkowe kulturowo, stąd inna znajomość historii (zwłaszcza historii sztuki). We Włoszech na stołówkach dobrze karmią i dzieci mają czas na posiłek, w Polsce dzieci są bardziej samodzielne, mają wychowanie fizyczne w szkole. Oba systemy są moim zdaniem przestarzałe, nie uczą pracy w projektach i nie wykorzystują na codzień nowoczesnych technologii. Języków obcych w szkole publicznej nie uczą dobrze nigdzie (moje prywatna opinia). Są chluble wyjątki (ale to nie jest norma)- We Włoszech w liceach lingwistycznych, podobnie jak w PL w klasach dwujęzycznych.
    Można by długo wyliczać, a na to koniec dnia pojawia się pytanie jaki start w dorosłe życie da im zdobyta eduakcja i jak na rynku pracy cenione będą ich kwalifikacje.
    Ani pasek na świadectwie, ani znajomość łaciny mogą tutaj nie pomóc... Cóż, czas pokaże!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z większością słów się zgodzę.
      Dlatego ja zawsze podkreślam, że piszę o szkole chłopców, a nie generalnie. Sama z siebie w postach nie porównuję do pl. Nie chlubię się paskami czerwonymi rankingami, bo one o kant d... Życie i tak wszystko zweryfikuje...
      Miłego dnia wszystkim.

      Usuń