O stałych elementach włoskiego życia, czyli o tym co daje radość

poniedziałek, listopada 18, 2019


Brisighella - jedno z moich ulubionych miasteczek w naszej okolicy. 
Trufla - jeden z moich ulubionych smaków. 
Lokalna sagra - jeden z ulubionych elementów włoskiego życia. 

I tak oto jak co roku - Quattro sagre per tre colli w Brisighelli - i trzecia niedziela listopada dedykowana - Jej Wysokości Trufli! 



Po nocy ulew, pogoda się uspokoiła i dzień zrobił się przyjemny i słoneczny. 
Niestety skutki nocnych opadów były opłakane nie tylko w Wenecji. Florencja drżała na widok skotłowanej, burej wody Arno, w Mugello z brzegów wystąpiło Sieve, jeszcze gorsza sytuacja była pod Bolonią, gdzie niestety wzmocnienia nie wytrzymały, dramatycznie również w Bobbio... I tak można wyliczać. Lamone się zburzyło, skotłowało, spuchło, ale potem na szczęście opadło i już więcej strachu nie napędzało. Padać ma jeszcze jurto, a potem wreszcie idzie do nas słońce. 


Festa w Brisighelli była dodatkowym pretekstem do wyjścia z domu. Wieczorem i tak jechaliśmy do Faenzy na Tomka spotkanie klasowe, a to przecież wszystko po drodze. Jak to mówią Włosi - una fava e due piccioni - odpowiednik naszego powiedzenia "dwie pieczenie przy jednym ogniu". 

Po tylu latach opowiadania i pokazywania co na takich festach można zjeść, kupić, zobaczyć, trudno napisać mi coś nowego, odkrywczego. Że trufle, oliwa, wino, miody, kiełbaski, sery, że muzyka, że ludzie, że wesoło, że stragany ze skarpetami, rękodziełem, kapotami... 
Cudnie - jednym słowem i trudno sobie w ogóle włoskie życie bez tych elementów wyobrazić. A ludzi było tyle, że znalezienie miejsca okazało się prawdziwym wyzwaniem. 


Spotkanie klasowe też było przemiłe i dało okazję do poznania rodziców i dzieciaków - niektórych bliżej, innych przynajmniej z twarzy. To było dobre zakończenie udanej niedzieli. Niedzieli, którą wypełniło smakowanie, gotowanie i uśmiech...


A dziś? 
Dziś przede wszystkim mijają już 32 lata od najsmutniejszego dnia w całym moim życiu. Od dnia, który poturbował, pokaleczył, od dnia, po którym nic nigdy nie było już takie samo. Ale w tym roku nie chcę o tym pisać. Myśli zostawiam w mojej głowie. Przez te wszystkie lata pisałam już o ostatnim moście i o ostatnim szczycie i mam wrażenie, że publicznych wyznań na ten temat już wystarczy... 

Przed nami nowy tydzień. Listopad powoli się starzeje. Kiedy sprawdzam prognozę długoterminową, w ostatnich kwadracikach już figuruje grudzień. W Faenzie dopiero powoli powoli zaczynają montować iluminacje świąteczne. Na szczęście - przynajmniej w naszych okolicach - nikt nie ma zwyczaju rujnować atmosfery bożonarodzeniowymi ozdobami w listopadzie. Wszystko ruszy dopiero od grudnia. 

Nowy tydzień mam nadzieję rozwiąże choć część problemów. Ranek obudził się pogodny, więc i ja pogodnego dnia Wam życzę i zapraszam przy okazji do KUCHNI, bo dużo się tam w ostatnich dniach działo!

UNA FAVA DUE PICCIONI znaczy dosłownie JEDNO ZIARNKO BOBU I DWA GOŁĘBIE 

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

1 komentarze

  1. Te najsmutniejsze dni nosimy, niestety, przez całe nasze życie...niosą cierpienie ale również kształtują nasz charakter, uczą jak być dobrym i wrażliwym człowiekiem...przytulam mocno

    OdpowiedzUsuń