Wigilia w ogniu i helikopter w wodzie

środa, grudnia 27, 2017


Święta, święta i po świętach. Mama i Świta w drodze do domu. Ja składam myśli i próbuję to wszystko, co się wydarzyło w ostatnich dniach w toskańskich notesach opisać... 
Po tym jak zepsuł się komputer, a zaraz za nim Nikon - tak, tak i to nie jest żart - pomyślałam, że sprawdza się stare powiedzenie "nieszczęścia chodzą parami" i limit pecha już wyczerpałam. Jednak Włosi mają jeszcze inną "mądrość ludową": "non c'e' due senza tre" - nie ma dwóch bez trzech. Musiało wydarzyć się coś jeszcze, coś co poprzednie dwie DROBNOSTKI pobiło dziesięciokrotnie. I tylko mam teraz nadzieję, że nie ma już żadnych przysłów z czwórką... Niech ten pechowy rok dobiegnie już do końca bez przygód! Bardzo proszę!
Marzyłam o niezapomnianej wigilii i ta zdecydowanie taka będzie, choć zupełnie coś innego miałam na myśli pisząc wcześniej - niezapomniana. 
Na szczęście mamy wrodzony dar śmiania się ze wszystkiego, więc jest szansa, że kiedyś to całe zajście będziemy opowiadać jako zabawną anegdotę, nawet jeśli sytuacja zabawna nie była i tylko szczęście w nieszczęściu wszystko dobrze się skończyło.


Czas przedwigilijny wypełniło nam wspólne gotowanie, spacerowanie i wieczne nienagadanie, a wszystko to przyprawione końską dawką śmiechu. W sobotę podarowaliśmy sobie wyprawę do Bolonii i to właśnie tam Nikon postanowił odmówić współpracy, więc od tego momentu robienie zdjęć przejął telefon. Było mi żal jak każdemu fotografowi, bo dzień był piękny, ciepły, z niezwykłym światłem, a my w doskonałych nastrojach. Trudno. Złośliwość rzeczy martwych. 


A potem nastała niedziela. Cieszyliśmy się tym, że wszystko gotowe, że nikt nigdzie nie musi pędzić, że mamy czas na wspólny spacer i relaks ... Do wigilijnego stołu postanowiliśmy zasiąść około 18- 19. 

Stół był już nakryty, dekoracje, serwetki, świeczki, koraliki na swoich miejscach, a prezenty pod choinką. Mario chwilę wcześniej zabrał dzieci na poszukiwania świętego Mikołaja, a my dorośli ulotniliśmy się każdy do swojego pokoju. 
Kiedy wrócili, usłyszałam z salonu wielkie zamieszanie i początkowo myślałam, że to Mario podsyca podekscytowanie dzieciaków prezentami, tymczasem ...      


Chwilę mi zajęło, żeby zrozumieć co się dzieje...
Zapalił się komin. Zapalił się na poważnie, nie tak jak pięć lat temu, że wystarczyło zatkać otwór i sam się wygasił. Z komina na dachu wylatywały żywe płomienie. Ogień niebezpiecznie huczał i po nieudanych próbach wygaszenia Mario wezwał strażaków. Chwilę później w Biforco zawyły syreny i zaraz poczuliśmy się bezpieczniej. Nie mam siły opisywać całego zdarzenia. Ogień zdążył się rozbestwić i gaszenie trwało dwie godziny. Staliśmy między zatkanym kominkiem, a zastawionym stołem i tylko zaciskaliśmy kciuki, żeby wszystko dobrze i szybko się skończyło. Zastanawialiśmy się wcześniej dla kogo może być dodatkowy talerzyk i oto znaleźli się goście... Vigili del fuoco - grazie di cuore!!! 


W tym wszystkim zuchami okazały się dzieciaki, które cierpliwie na prezenty czekały, a w międzyczasie korzystały z okazji, by sprzęt strażacki przymierzyć.  
To wszystko mogło skończyć się tragicznie, ale żyjemy i to jest najważniejsze! Szkód bardzo dużych nie ma, komin do odbudowania, dwie ściany do odmalowania. Kiedy w końcu zasiedliśmy do wigilijnego stołu i emocje zaczęły opadać, próbowaliśmy delikatnie z tego wszystkiego żartować... "Zimno ci? To idź ogrzej się przy kominku" albo "dorzuć do kominka!"
Rzeczywistość jest jednak taka, że zostałam bez kominka. Dom z Kamienia jest niekompletny. Musi przyjść murarz, ocenić, wycenić... Strażacy mówili, że dla specjalisty to robota na dwie godziny. Nie chcę dopuścić do siebie pesymistycznych myśli, staram się odeprzeć czarnowidztwo. Nie chcę wierzyć, że zawisło nade mną jakieś fatum. Chcę, żeby te święta mimo wszystko dobrze zostały zapamiętane.  


W Boże Narodzenie nasze żarty na temat pożaru były już całkiem mocne i niewybredne. Udało się zgasić płomienie, ale nie nasz dobry humor. Mama dzielnie maszerowała na castellone, Paw przygotowywał wyśmienitą perliczkę, a "Anka" pomagała jak umiała najlepiej!


Jeszcze tylko jeden incydent ubarwił nam święta, ale tak to już jest, kiedy dorośli chcą być dziećmi...  Helikopter zdalnie sterowany, który Franio znalazł pod choinką wylądował w odmętach Lamone i tylko najlepszy ojciec świata, by winy odkupić, zdobędzie się na częściową kąpiel, by stratę odzyskać. Wtórowały oczywiście tej akcji wariackie salwy śmiechu tych, którzy zostali na brzegu...
Szczęśliwie helikopter został odnaleziony. Przymusowa krioterapia nie poszła na marne, a Franio odzyskał dobry humor. I nawet określenie "chińska robota" nabrało nowego znaczenia, bo po całej akcji helikopter działał prawie tak jak wcześniej. Lekko zwichrowany, ale świecił i latał!  
Nadszedł czas na spritza, na kolejny spacer i w końcu też na niechciane pakowanie walizek...


Taką to historią mówię Wam poświątecznie dzień dobry!

***
- I jak Tomeczku? Podobały ci się te święta?
- No pewnie! 
- Nawet z pożarem?
- Jasne Pusia, było po prostu trochę nietypowo!

POŻAR to po włosku INCENDIO (wym. inczendio)

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

6 komentarze

  1. No to prawdziwie gorąca atmosfera panowała w te Święta ;-)
    Wobec tego na Nowy Rok życzę przede wszystkim spokoju, zdrowia, pociechy z synów (choć i tak są bliscy ideału), spełnienia kolejnych marzeń, inwencji do snucia następnych i siły do realizacji wszystkich pomysłów :)
    Pozdrawiam serdecznie,
    Anka z Warszawy

    OdpowiedzUsuń
  2. Kasiu, powiesc, wylacznie powiesc!!!!
    :)
    czeko

    OdpowiedzUsuń
  3. Czyżby znowu Mario ? :)
    Piotrek

    OdpowiedzUsuń
  4. KSIĄŻKA o Domu z Kamienia !
    Pani Kasiu , co to za apetyczne pierozki czy kluseczki w sosie? Zdjęcie pod deską wedlin. Ślinka leci , baaaardzo prosze o przepis !
    marta

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak to bywa jak się kominiarzy do domu nie zaprasza ;) Ale ważne, że wszystko dobrze się skończyło. Norma pecha, mam nadzieję, w tym roku wyczerpana

    OdpowiedzUsuń
  6. Pewnie Mikołaj z prezentami pchał sie przez komin i napsocił. Cieszę sìe ze wszystko dobrze skończylo sie. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku.

    OdpowiedzUsuń