W dawnej osterii...

piątek, grudnia 16, 2016


Od kilku dni mgła zalewa Nizinę Padańską. Mgła gęsta jak biały kisiel, klaustrofobiczna i wilgotna. Taki urok regionu… Mgle nie wystarcza jednak nizina, próbuje wdzierać się dalej i dalej, piąć w górę dolinami, zapuszczać swoje macki w zaułki Apeninów i czasem dociera aż do granic Toskanii.


I właśnie w takich mglistych okolicznościach przyrody dotarliśmy wczoraj do miejsca, gdzie Toskania się kończy i gdzie od kilku wieków w swe progi zaprasza pewna Osteria… O miejscu tym opowiadał nam przyjaciel, w czasie jednej z naszych długich dysput o smakach, kuchni i winie…


Zanim popłyną peany zaznaczę, że to nie jest artykuł sponsorowany, właściciel nie ma nawet zielonego pojęcia, że gościł zwariowaną bloggerkę. Że fotografa, to akurat było widać, ale nie przypuszcza nawet, że sława o jego lokalu pójdzie w świat, a pójść musi, bo to niezwykłe miejsce!


Wiadomo, że klimat tworzą ludzie, a gospodarz jest niewątpliwie wyjątkową osobowością. Miałam kiedyś taką książeczkę z serii "Poczytaj mi mamo", pomarańczową, to było zdaje się "Stoliczku nakryj się". I w tej książeczce był karczmarz i on właśnie tak wyglądał!!!  Tyle, że ten w osterii jest miły, uśmiechnięty, nader gościnny i na pewno nie ma złych zamiarów. Za radą przyjaciela odłożyliśmy na bok przyniesione przez kelnerkę menu i z pełnym zaufaniem zdaliśmy się na gospodarza, by uraczył nas tak jak umie najlepiej. Ograniczyliśmy się do przystawek i pierwszego dania, nie wiem, kto by dał radę trzem daniom, w moim przypadku nawet jeden kęs mógłby skończyć się sceną jak w pewnym słynnym filmie o "jedzeniu". 



Nim na stół wjechały dania  gospodarz podarował nam romagnolskie kalendarze księżycowe! Takie same jak wiszą zwykle w lokalach, starych domach czy regionalnych sklepach. Szczypta folkloru teraz i w Kamiennym Domu, bo kalendarz mam zamiar oprawić i w centralnym miejscu powiesić. Tą drobną niespodziankę wzbogacił właściciel pogadanką o historii, tłumacząc z pasją dawne dzieje, wyjaśniając przy tym skąd takie podobieństwo lokalnego dialektu do języka francuskiego.


Zamiłowanie do historii jest również ukryte w skarbach zamkniętych w gablotach, które zdobią wnętrza osterii. Czegóż tam nie ma! Granaty, stare monety, maczety, wojskowy radiotelefon, sztućce, żelazka i małe skórzane trzewiczki…
Na ścianach natomiast, ganki, saganki, rondle i patelnie, jakich używano lata temu, wszystko fascynujące. 



W końcu na stół wjechały dania! Ciepłe i pachnące crostini z grzybami, z fegatino i z fondutą, a za nimi ziemniaczane tortelli z ragu' i tagliatelle z sosem grzybowym. Do tego rzecz jasna dzbanek lokalnego sangiovese, a na deser kawa i jeszcze na zakończenie kieliszek słodkiego limoncello! Bajka!! Na samo wspomnienie znów robię się głodna.


Kiedy przyjechaliśmy do osterii, poza nami był tylko jeden gość. Kiedy wychodziliśmy w głównej sali było gęsto. Sami mężczyźni, ubrani jak drwale…
- Skąd oni się tu nagle wzięli? - zapytałam zdziwiona.
- Zeszli z gór. Co innego mają robić? Tu wypiją trochę wina, pograją w briscolę i czas zleci.
Zupełnie tak jak w prawdziwej, dawnej osterii - pomyślałam - przecież pierwotnie była lokalem, w którym bywali przede wszystkim mężczyźni. Można powiedzieć, że był to odpowiednik naszej oberży. 


Jeśli traficie w te strony i akurat głód o sobie przypomni, przystańcie śmiało. Osteria znajduje się przy drodze łączącej Imola i Palazzuolo, po wjeździe do Toskanii zaraz po prawej stronie. 


GŁÓD to po włosku FAME (wym. fame)

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

10 komentarze

  1. He he ja bym dał radę trzem daniom :) no i pewnie mój przyjaciel Mario też :)
    Piotrek

    OdpowiedzUsuń
  2. jestem pogrążona w tej samej mgle, ale od strony Veneto... wczoraj i dzisiaj dała trochę pożyć, ale wieczorem znowu się pojawiła... takie to życie na Nizinie Padańskiej!!!
    nasze dzieci z Miry w ubiegłym roku miały wymianę ze szkołą w Marradi, miały nawet tam jechać! w końcu z wyjazdu nic nie wyszło ale mam takie wrażenie, jakbym Twoje miasto już znała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serio??? A wiesz, że Tomek był w Mirze na wycieczce w piątej klasie chyba albo w 4 już nie pamiętam:)

      Usuń
  3. to był w klasie mojej Jasi... scuola di mira porte, maestre elisa e marianna. zgadza się?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie pamiętam!!:) Ale Tomek mówi, że tam była dziewczynka Polka:)

      Usuń
  4. Doprecyzowanie: dziewczynka mówiła, że ma mamę Polkę:)

    OdpowiedzUsuń
  5. w naszej klasie są dwie dziewczynki, które mają mamy Polki: moja córka Gianna i jej przyjaciółka Giulia. gianna też wspominała, że w grupie z Marradi był chłopiec, który miał polskich rodziców (już nie pamiętam, czy obydwoje, czy tylko mamę). to co, wygląda na to, że się znamy? niesamowite...

    OdpowiedzUsuń
  6. naprawdę nie do uwierzenia.
    a propos, czytam na zabój Twój blog, wydaje mi się, że to najlepszy blog pisany przez Polkę we Włoszech. bogaty, ciekawy, ciepły. jak masz ochotę, to rzuć okiem i na mój wlochyodpodszewki@blogspot.it. nie mam Twojego stażu ale pomału się wprawiam :)

    OdpowiedzUsuń