Pasqua 2016 - część ostatnia - nieistniejące zamki, Siena w słońcu i San Gusmè

sobota, kwietnia 02, 2016


- To gdzie teraz? - Zapytał Mario na pierwszym rozdrożu, jak tylko ruszyliśmy z parkingu.
Popatrzyłam na mapę okiem oświeconego podróżnika. 
- Jeśli pojedziemy w lewo, dojedziemy do Sansepolcro i będziemy już na dobrej drodze do domu, a mieliśmy się przecież zgubić.
- Czyli w prawo?
- W prawo. W ten sposób skierujemy się do serca Toskanii. Przjedźmy za Arezzo, w stronę Sieny, a potem jedź tam, gdzie ci intuicja podpowiada. 


Nim jednak całkiem wyjechaliśmy z Anghiari, na kolejnym skrzyżowaniu zamigały do nas kusząco drogowskazy. 
- Zamki, ruiny... Zobaczymy co to?
- Castello di Toppole! - dzieciom nazwa nie wiedzieć czemu bardzo przypadła do gustu. Mieliśmy więc nowy cel podróży


Po kilku rozgałęzieniach, skrzyżowaniach, ostrzeżeniach o wąskiej drodze pełnej niebezpiecznych zakrętów dotarliśmy do zamku ... 
Zamku, który ani trochę zamku nie przypominał. Może to w ogóle nie był zamek. Drogowskazy doprowadziły nas znów na czyjeś podwórko i niezręcznie nam było wysiadać i węszyć w poszukiwaniu historii. Toppole dołączyły więc do naszej listy miejsc szczególnych jako symbol czegoś, co nie istnieje. Tak czy inaczej nawet bez zamku było niezwykle uroczo. Tam gdzie stare kamienne mury, gdzie rozmaryn kipi fioletem, gdzie słońce oślepia wiosennym światłem, nie może być nieciekawie, pal sześć zamki i ruiny...  


- Zatrzymaj się! - zawołał Mikołaj, kiedy znów staczaliśmy się powoli niebezpieczną drogą. Prawdę mówiąc widziałam już bardziej niebezpieczne drogi, gdzie nikt ostrzeżeniami nie zawracał sobie głowy. 
Mikołaj wyskoczył z samochodu i zaraz wrócił z badylem zakończonym kulką. 
- Muszę mieć souvenir z Toppoli!
Śmiechu było jeszcze dużo przez kolejne kilometry... 


Minęliśmy Arezzo i zaczęliśmy zapuszczać się w kierunku toskańskich pocztówkowych pagórków. Mijaliśmy miasteczka i osady w poszukiwaniu czegoś co nas zauroczy. 
- Mamusiu czy my dziś wrócimy do domu?
- Myślę, że tak. W każdym razie teraz powoli będziemy kierować się w jego kierunku... O! Patrzcie Palazzuolo! To znaczy, że jesteśmy bliżej domu niż myślalam - zażartowałam, kiedy przy drodze wypatrzyliśmy tabliczkę ze znajomo brzmiącą nazwą.
- A nie powinno być napisane Palazzuolo sul Senio? - Mikołaj wziął na poważnie moje słowa.
- Czy ty naprawdę myślałeś, że to nasze Palazzuolo??? Amoreee.... 


Cyprysy, pagórki coraz łagodniejsze i mniej dzikie, gaje oliwne, winnice. Wjechaliśmy do prowincji Sieny i dalej kierowaliśmy się na oślep, bez najmniejszego pomysłu co teraz. Droga zaczęła się dłużyć, a dzieci przebąkiwały, że tęsknią za domem... I wtedy pojawiła się nic nie mówiąca tabliczka S. Gusmè, a zaraz za nią maleńkie miasteczko otulone kamiennym murem.   


- Ładnie tu, zatrzymajmy się! 
Było już popołudnie. Słońce przesuwało się ku zachodowi, ale zmiana czasu sprzyjała naszemu wojażowaniu do późna. Wokół osady, jak na serce Toskanii przystało, ciagnęły się połacie winnic, tu i tam przecinane wyprostowanymi cyprysami, zdającymi się  być gwardzistami na służbie. Obok winnic gaj oliwny, a dalej wyłaniające się z rzadka dachy kamiennych posiadłości. Pięknie. Przepięknie... Trudna znaleźć odpowiednie słowa. 


Mury San Gusmè zachowały się w stanie nienaruszonym, a liczą sobie dużo więcej niż tysiąc lat! Pierwsze wzmianki na piśmie pochodzą z 867 roku. To nie był zaplanowany punkt wyprawy, a miejsce oczarowało nas chyba jeszcze bardziej niż Anghiari... Czy w ogóle jakiś turysta tu trafia? Wątpię. Chyba że całkiem przypadkiem, tak jak my.
Osada jest autentyczna, bo przed nikim nie musi się puszyć. Nikt nie sprzedaje magnesów ze słonecznikami, pocztówek z cyprysami czy innych turystycznych dupereli. Jedna piazzetta, potem druga, dziedziniec, ławeczka, kwiaty, beczki po winach, ludzie przed trattoriami chyba raczej miejscowi lub z bliskiego sąsiedztwa i spokój ... Nieprawdopodobny spokój. W niektórych miejscach czas biegnie wolniej, to nie może być tylko złudzenie. Tu życie nie gna, nie pędzi, tu sączy się je, jak dobre wino...


Obeszliśmy San Gusmè w pół godziny fotografując każdą doniczkę, każdy zakątek, każdą ławeczkę, piejąc przy tym z zachwytu. No dobrze ... będę szczera, zachwycali się dorośli, młodsi zaczęli coraz częściej zgłaszać tęsknotę za domem. Wyszliśmy znów za mury miasta, by z tarasu widokowego skraść jeszcze kilka widoków. 
- Patrzcie jak Siena lśni w słońcu, usłyszałam z boku zachwyty kilku osób, które wstały właśnie od stołu w tutejszej trattorii. 
Zmrużyłam oczy i popatrzyłam w tym samym kierunku. Rzeczywiście w oddali, w popołudniowym słońcu skrzyła się królowa Siena.


Najbardziej zadziwiającą atrakcją San Gusmè była swojska fontanna. Widziałam ich już wiele, ale ta pobiła wszystkie inne na głowę. Czym? Właśnie swojskością! Popatrzcie sami:

"Król, imperator, papież, filozof, poeta, robotnik, chłop: człowiek przy swoich codziennych potrzebach. Nie śmiejcie się: pomyślcie o was samych."

Festa del Luca Cava to lokalna tradycja. Figura została wykonana w 1888 roku przez jakiegoś chłopa z okolic. Przedstawia człowieka w czasie załatwiania swoich potrzeb fizjologicznych. W latach czterdziestych figura została zniszczona przez samych mieszkańców, zmęczonych i poirytowanych żartami, jakich stali się przedmiotem.
Dopiero Silvio Gigli, kiedy poznał historię rzeźby, postanowił ją zrekonstruować. To dzięki niemu przez dwa pierwsze weekendy września San Gusmè bawi się przy muzyce na Festa del Luca Cava.

Kiedy już z każdej strony obejrzeliśmy fontannę z "terracotty", jeszcze raz popatrzyliśmy w stronę Sieny, przesunęliśmy wzrok po winnicach i cyprysach, przyjemnie usatysfakcjonowani dniem obfitującym w miłe wrażenia, wyciągnęliśmy z samochodu resztki słodkich łakoci i po lekkim posiłku, powoli ruszyliśmy w kierunku domu. 
To była cudowna Pasqua. Chciałabym, żeby następne były podobne...

SORSEGGIARE to znaczy SĄCZYĆ (wym. sorsedżdżiare)

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

7 komentarze

  1. Jak dobrze Kasiu rozpocząć z Tobą i takimi widokami dobry dzień :)
    Dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kasiu widze, ze zapuscilas sie w 'moje' rejony :)
    To zdecydowanie moja ulubiona czesc Toskanii, polecam jako cel podrozy Radda i Castellina in Chianti, Panzano, Greve, Gaiole, Badia di Passignano Najpiekniejsze krajobrazy, wspaniale miejsca na trekking, swietne sagry i zabytki, pieve i castelli. A przede wszystkim masa winnic i produktow lokalnych, falujace na wzgorzach przeromantyczne vigne...:)
    Do niedawna jeszcze mieszkalam w comune Tavarnelle val di Pesa i musze Ci wyznac, ze zawsze, gdy przejezdzam obok Barberino di Mugello mysle o Waszej ferajnie (mimo, ze do Waszych stron jest jeszcze dobry kawalek).
    PS Pisz wiecej o kuchni i o wloskich zwyczajach, to takie 'wdzieczne' tematy:)
    Pozdrawiam cieplo ze Szwajcarii
    Ewa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewa od Barberino do nas to jakies 50 km! Zapraszam na kawę jak będziesz blisko:)
      Widzisz u mnie z Toskanią było tak, że w czasie pierwszych wakacji - największym zawodem było Chianti, czyli serce Toskanii. Za mało autentyczne mi się wydawało.Niestety konsekwencja wypromowania regionu. Jest przepięknie, tak że słów brak, ale moje miejsce to jednak Mugello. I tu fest nie brakuje, tak jak i produktów lokalnych, nie ma oczywiście tylu winnic, ale są za to inne dobroci, a jeśli chodzi o trekking - istny raj:) Mam jednak świadomośc, że jestem w mniejszości.
      O kuchni ostatnio mniej, bo nie mam nawet za dużo czasu na spanie, ale staram się z wiosną nadrobić. Dobrego weekendu!!

      Usuń
    2. Dziekuje za zaproszenie, bardzo chetnie skorzystam z tej okazji w czasie urlopu:)
      W super-roznorodnej Italii kazdy znajdzie cos dla siebie i to jest wspaniale w tym kraju. Wlosi mawiaja, ze nie potrzebuja jezdzic na wczasy za granice, bo w swoim kraju maja wszystko, co najlepsze. Kiedys mnie ta ich przesadna pewnosc siebie bawila, doputy nie zrozumialam, iz poniekad maja racje ;)
      Dobrej i spokojnej nocy
      Ewa

      Usuń
  3. Ja też dziękuję za ten wpis- skutecznie przegonił czarne chmury i poprawił nastrój!Jola S.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ladny zakatek, a jego autentycznosc to juz prawdziwy cud.
    Tez nie lubie 'dupereli' robionych pod turystow, bo odbieraja caly czas danemu miejscu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Do San Gusme trafiliśmy przypadkiem podczas wakacji ... w 2009 roku. Jechaliśmy bez celu podziwiając widoki. Było to już późne popołudnie. Słońce zachodziło. Podczas prawie godzinnego pobytu w miasteczku nie spotkaliśmy żywej duszy. Trochę czułam się tak, jakbym przebywała w czyimś domu, aniżeli w starej osadzie.Miasteczko cudowne. Kameralne, miniaturowe, czyściutkie,z wieloma ławeczkami do posiedzenia. No i ten widok z murów na okolicę. Jak będę w Tosknii ponownie na pewno tam wrócę. Dzięki Tobie Kasiu- w końcu znam nazwę miasteczka. Niestety wówczas jej nie zapamiętaliśmy.
    Pozdrawiam najmocniej ze słonecznej Szwajcarii, Ania S

    OdpowiedzUsuń