Bez oczekiwań, ale z szeroko otwartymi oczami

poniedziałek, stycznia 11, 2016


Stary człowiek wchodzi do przepełnionego, gwarnego baru. Jest sobotni wieczór. A., który stał się już lokalną legendą dba o oprawę muzyczną. Gra na wszystkim, zaśpiewa każdą piosenkę, o jaką publiczność poprosi, jeśli trzeba improwizuje. Starszy mężczyzna, który właśnie wszedł do sali zdejmuje odblaskową czapkę i siada w rogu. Z tyłu słychać jakieś żarty o przeciwmgielnym kapeluszu, ale nikt się nie obraża, przecież Toskańczycy lubią się śmiać. A. wita nowego gościa i obwieszcza wszystkim, że jemu dedykuje następną piosenkę. Aplauz. Stara piosenka, sentymentalne tango i zaraz pomarszczona twarz rozpromienia się w ciepłym uśmiechu, a po policzkach bez skrępowania zaczynają płynąć łzy...
Mój ukochany teatr życia ... Sceny, które maluje codzienność aż proszą się, by w jakikolwiek sposób je uwiecznić. 

Kiedy w sobotę po kolacji usiadłam przy kominku i wzięłam mój notes do ręki, w głowie miałam pustkę. Pomyślałam - i o czym ja teraz opowiem? Poza tymi meblami, przemeblowaniem, nic się przecież nie wydarzyło. Nie można pisać na siłę, po to tylko, by pisać. Ale potem... 
Potem wyszłam na chwilę do baru, miało być "tylko na chwilę". Wieczorami zwykle nie wychodzę, bo zwyczajnie nie mam jak - ja, Matka Polka? Ale w sobotę się udało, choć nie spodziewałam się niczego wielkiego, bo co też w zwykłym barze na prowincji mogłoby się wydarzyć. Okazało się jednak, że całkiem przypadkiem, zwykły wieczór stał się jednym z najbarwniejszych odkąd tu jestem. Siedziałam na wysokim stołku popijając wino i podrygując nogą w rytm wyśpiewywanych przez A. kawałków obserwowałam gotowe sceny jakie życie przede mną odgrywało. Małe dziewczynki w nieskrępowanych pląsach, młodzież przy bilardzie, ojca z córką, którzy wyskoczyli, by posłuchać muzyki i twarz starego człowieka, którego starodawne tango przeniosło w odległą przeszłość.  



Godziny mijały, a bar nie pustoszał. Nikomu się nie chciało wychodzić. Starsi i młodsi. Młodzież i niemowlęta. Przedszkole i poważnie zaawansowani wiekiem. Pełen przekrój społeczeństwa. Takiego wieczoru, zabawy, atmosfery zupełnie się nie spodziewałam, a przecież znając już trochę Włochy i Włochów nie powinnam się dziwić. 
Mogę? Tak po cichutku znów powiem: jak dobrze tu być! Tu i wśród tych ludzi!! 
Historie piszą się same, wystarczy mieć szeroko otwarte oczy.

Zdjęć nie ma, nie mogłam, choć hity w wykonaniu A. nagrałam, żeby posłuchać kiedy mi będzie smutno. Nie mogę ich publikować, mam nadzieję, że zrozumiecie. W zamian pokażę Wam wczorajsze toskańskie niebo. Jedna perturbacja pogodowa goni drugą! Dobrego tygodnia!!    

PER CASO to znaczy PRZYPADKIEM (wym. per kazo)

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

5 komentarze

  1. W takich momentach myślę sobie chwilo trwaj...Pozdrawiam Ela

    OdpowiedzUsuń
  2. No skąd,musisz wychodzic,taka mloda,atrakcyjna dziewczyna nie moze byc sama...jak to mówią,,działaj,bo życie stygnie,,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życie mi nie stygnie, każdy ma swoje priorytety. A nocne życie nie każdy musi kochać, dobrego dnia

      Usuń
  3. A ja mam aż ciarki jak to sobie wyobrażę... zazdroszę.. tego baru, tych ludzi, tego miejsca.. :) Pozdrawiam A.

    OdpowiedzUsuń
  4. U nas? Ja, kobieta, która mimo lat, niezmiennie kocham jazz. Taką mam odwagę. Oczywiście słucham, lecz inaczej jest, gdy odbiera się na żywo. Bo ta energia grupy i tłumu, bo te solówki tylko dla kogoś, bo ta radość poszczególnych improwizacji, a rytm jeden dla wszystkich! Ale jak wspomniałam – mam lata. Może pasowałabym do Piwnicy, tam prawie sami seniorzy, niestety Kraków daleko. Wybrałam się na miejscu na koncert uznanych gości. I poczułam się outsiderem. Wśród całej publiczności łysych lub z kucykami czterdziestolatków, już przerośniętych a wciąż „słusznie” wtajemniczonych – ja objawiłam się jedyną (szaloną?) kobietą pod sześćdziesiątkę. I to nie tak, że chciałam być inna. To fakt, iż w TYM wieku śmiałam poleźć na koncert, sprawiał, że zerkano na mnie jak na kosmitkę.

    OdpowiedzUsuń