Ze śpiewem na ustach

środa, lipca 30, 2014



Ogródek mocno ucierpiał po lipcowych deszczach, ale jednak każdego dnia mamy pełen koszyk pomidorów, ogórki i cukinie. Najpiękniej wyhodowała się czarna odmiana, te są wyjątkowo dorodne. Datterini natomiast nie mają szans na pełne dojrzewanie, bo to ulubiony gatunek chłopców, zwłaszcza Mikołaja, zjada je więc prostko z krzaków i to takie na pół dojrzałe. 
Wczorajsze popołudnie wcale nie okazało się być tak brzydkie, jak zapowiadali, zadedykowałam więc mojemu małemu kawałkowi ziemi trochę czasu. Było co odchwaszczać, podwiązywać, bo niektóre z krzaków wyższe już są ode mnie. Zauważyłam też, że przyjęły się i pięknie rozrosły wzdłuż ogrodzenia poziomki przywiezione z lasu i rukola, którą Mario przyniósł znad rzeki. Rukola czy dzikie radicchio ku mojej radości rosną tu jak zielsko, koło drogi, nad rzeką czy na łąkach. 

Szczerze mówiąc nie o samych plonach miałam pisać, ale o okolicznościach w jakich wczoraj porządkowałam mój ogródek. Od kilku tygodni przed naszym domem panuje chaos, ruch jest wahadłowy, parking okrojony, młoty i koparki robią tyle hałasu, że czasem własnych myśli nie słychać. Ale jeszcze tylko kilka dni i wszystko wróci do normalności, a most w Biforco dostanie nową twarz. Najwyższa pora, bo już dawno kamienie odpadały, że strach było przejść na drugą stronę czy stanąć pod nim. Na szczęście roboty najbardziej hałaśliwe już się skończyły i wczoraj dla odmiany, kiedy pieliłam moje grządki, doleciały do moich uszu strzępy muzyki...
L'amore .... impazzisco .... lalala - wyłapywałam pojedyncze słowa. Na początku nieśmiało, a potem coraz odważniej, pełną piersią... W pierwszej chwili myślałam, że to radio, głos był starodawny, lekko zawodzący. Rozejrzałam się dookoła i dotarło do mnie, że to jeden z robotników śpiewa sobie przy pracy. Aż się wzruszyłam, bo mężczyzna śpiewał z takim przejęciem, jakby stał na środku sceny w mediolańskiej La Scali, a nie na starym moście pośród gruzu i kamieni. I śpiewał też nie o byle czym, ale jak na Włocha przystało o nieszczęśliwej miłości. 

Oczywiście nie miałam odwagi, by samej strzelać do śpiewaka z obiektywu, wysłałam zatem chłopców:) 

Te drobne scenki z włoskiego życia notuję w głowie i w notesie, by czas mi ich nie zatarł.  Czasem nawet taki drobiazg, jak te uliczne śpiewanie, sprawia, że czuję się niezwykle. 

OPERAIO to znaczy ROBOTNIK (wymawiamy: operajo)

Spodobał Ci się tekst?

Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:

  • Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
  • Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
  • Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.

PODOBNE WPISY

13 komentarze

  1. Co dzień czytam Pani bloga. Każdego rana odpalam komputer :) i sprawdzam czy jest już coś nowego :) rozkoszuje się każdym postem.... Zakochałam się w Toskanii i to jest taka moja stała miłość no i mąż oczywiście :) właśnie wczoraj mąż zaproponował aby z końcem września pojechać w ok. Florencji :) chyba dam się skusić ;) pozdrawiam Panią i całą Pani rodzinę. Jestem zauroczona Państwa znajomym Mario ;) pozdrowienia również dla niego. Pozdrawiam z Krakowa. Dorota

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję:) Pozdrowienia oczywiście przekazałam. A Mario przejęty takim ruchem na blogu myśli i główkuje co mi teraz pokazać, bym mogła i Czytelników zabrać w nowe miejsca:)

      Usuń
  2. Właśnie takie scenki i wydarzenia najbardziej zapadają w pamięci i pozwalają prawdziwie poznać dane miejsce i jego ludzi. Od pierwszego wejścia na Pani bloga zakochałam się bez pamięci w Toskanii, jej mieszkańcach i serdeczności jaką sobie okazują. Ten toskański spokój i brak pośpiechu w codziennym życiu skłaniają do rozmyśleń nad własnym życiem i zastanowieniem się co tak na prawdę się w życiu liczy.
    Pozdrawiam, Karolina

    OdpowiedzUsuń
  3. Na własne pomidorki jeszcze muszę poczekać trochę. Dostałam sadzonki tej czarnej odmiany i jestem ciekawa co z nich będzie. To jest prawdziwy skarb taki koszyk zbiorów z własnego ogródka. Oj , Włosi potrafią śpiewać. Przypomniałaś mi swoją opowieścią pewną zimę na włoskim stoku i narciarza, który szusował , śpiewając w niebogłosy największe włoskie hiciory . Volaaaare , cantaaaaaaare....... A operaio łatwo skojarzyć z operator . Świetny pomysł z tymi słówkami.

    OdpowiedzUsuń
  4. ja też, odkąd trafiłam na twój blog, czytam każdy post. Oczywiście sporo wstecz też przeczytałam i jestem zachwycona miejscem, w którym mieszkasz. Też marzy mi się taka wyprowadzka, ale nie wiem czy kiedyś się doczekam.

    OdpowiedzUsuń
  5. własne pomidory mniami... pamiętam z dzieciństwa co to była za bajka ten smak prosto z krzaczka.... niepryskane....
    robotnik spiewający.. cudo może to jakiś jeszcze nieznany muzyk niedoceniony musi pracować na budowei :D

    OdpowiedzUsuń
  6. I czy mogę napisać coś naprawdę oryginalnego ? Powtórzę zatem...po raz pierwszy trafiłam na ten blog i przepadłam...czytam, oglądam, wzdycham...Powinnam napisać " zazdroszczę tak cudownej przygody"...ale zazdrość to negatywne uczucie, a moje serce wypełniają same pozytywne emocje...Kocham Italię, byłam tam tylko raz... trzy lata temu...Ale do dziś czuję tamte zapachy, smaki...widzę krajobrazy...Z miasteczka Predappio urządzaliśmy co dzień eskapady...w różne miejsca. Najbardziej utkwiła mi w pamięci niesamowita górska droga do Florencji... o samym mieście nie wspominając, a także pobyt w Sansepolcro i Citta di Castello...Ale to było tylko dziesięć dni...niezapomnianych :) Od tej pory życie tak się układa, że nie mogę powtórzyć podobnej wyprawy...Może ten blog choć trochę ukoi tęsknotę...Dobrze wiedzieć, że są ludzie tacy, jak Ty ...podobnie patrzący na świat :)Pozdrawiam serdecznie...

    OdpowiedzUsuń
  7. Hm, nadrabiam zaległości z krótkiej nieobecności mojej. Dzięki za taką inną Florencję, może mnie też się uda ją taką inną zobaczyć, jak pisałam w mailu.
    Nastrój myślę ok.
    Pomidory - zazdroszczę pozytywnie, bo nasze jeszcze nie zdążyły być tak czerwone.
    Trzymaj kciuki za nas i nasze Włochy.
    Pozdrawiam Asia op.

    OdpowiedzUsuń
  8. Czytam Pani bloga i chętnie tutaj wracam:).Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Czytając Pani posty i zachwycając się toskańską życzliwością ludzi z małej miejscowości doszłam do zaskakującego wniosku- ja takiego miejsca szukałam w Polsce i odnalazłam je w mojej rodzinnej wsi. Może i nie powinnam ale czuję, że muszę o tym napisać ponieważ w obecnych czasach takie miejsca są wyjątkowe a ja chciałabym udowodnić że i w Polsce można je spotkać i odnaleźć w nich spokój i szczęście. Doskonale rozumiem Pani pragnienie porzucenia życia w dużym mieście gdzie ludzie są anonimowi,wszyscy pędzą przez cały dzień,brakuje poczucia bycia cząstką społeczności i Pani dążenie do znalezienia kamiennego domku :). Z tego powodu po studiach porzuciłam Wrocław- miasto to jest piękne ale wg mnie głównie nadaje się do życia dla studentów lub osób którym nie przeszkadza życie w blokowisku. Próbowałam tam żyć ale po niecałym roku miałam dosyć harowania za marne grosze, powrotów do wynajmowanego z obcymi ludźmi mieszkania i spędzania reszty dnia w samotności bo pieniędzy ledwie wystarczało na marne przeżycie miesiąca a o kupnie czegoś poza jedzeniem czy wyjściu ze znajomymi mogłam zapomnieć więc w pewnym momencie postanowiłam -dosyć! Trzeba schować dumę do kieszeni i wrócić do domu rodzinnego. Była to chyba najlepsza decyzja w moim życiu :D. Co prawda ze znalezieniem pracy nie jest tutaj łatwo ale jak ktoś chce to zawsze coś znajdzie bliżej czy dalej mogąc przy tym mieszkać na wsi i korzystać z jej uroków. Nareszcie mogę w wolnych chwilach zajmować się ogródkiem, zbierać warzywa czy owoce i odbywać wycieczki rowerowe po okolicy. Wszyscy się tutaj znają, rozmawiają ze sobą i wyjście do sklepu często kończy się staniem z zakupami i rozmową z akurat napotkaną osobą. Sąsiedzi są bardzo życzliwi i lubią sobie pomagać. Niejednokrotnie wychodząc tylko na chwilę na ulicę czy podwórko wracam z niespodzianką od któregoś z sąsiadów- a to miska pomidorów "bo takie dobre niepryskane i słodkie że musisz spróbować", a to 30 jajek bo "mam tyle że nie zjemy a to od kur z własnego chowu", a to mleko od krów (bo całego mi nie skupili a przecież nie wyleję) czy ostatnio butelka czerwonego wina produkcji sąsiada tak po prostu bez okazji tylko dla tego że akurat stałam na podwórku :). Dla takich chwil warto było zamieszkać na wsi gdzie może i życie jest trudniejsze bo i o pracę ciężej i trzeba się napracować w domu i wokół niego ale za to w zamian mam te wszystkie momenty w których myślę "dobrze zrobiłam, dopiero teraz tak na prawdę żyję". Mogę powiedzieć że moja wieś jest dla mnie "moja małą Toskanią" dopóki nie uda mi się odwiedzić tej prawdziwej, opisywanej przez Panią.
    Pozdrawiam ciepło i serdecznie, Karolina

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło czytać takie słowa:)
      Tak naprawdę chodzi o to, by to swoje miejsce odnaleźć. I nieważne czy to będzie Toskania, Australia czy mała wioska na Podlasiu. Tak naprawdę to ludzie tworzą atmosferę, czynią nas szczęśliwymi albo wręcz przeciwnie - podcinają skrzydła. Jeśli mamy koło siebie dobrych ludzi ... cóż więcej nam potrzeba - mała Toskania może być wszędzie!

      Usuń
  10. Bardzo Wam dziękuję, za tyle ciepłych słów!

    OdpowiedzUsuń